— W takim razie był chyba twoim chłopakiem.
— No przecież o to właśnie cię proszę — powiedziała Insygna.
— Nie chcę, żebyś przyglądała mu się i mówiła, co naprawdę myśli, sądzi, czy czuje. A jeśli już o to chodzi, to nie był moim chłopakiem, a z pewnością nie byliśmy kochankami. Byliśmy wyłącznie przyjaciółmi, lubiliśmy się — jak to przyjaciele…, a potem gdy twój ojciec… — I uważaj na to, co mówisz o komisarzu, jeśli pojawi się ten temat. Wydaje mi się, że dowódca Genarr nie ufa komisarzowi…
Marlena obdarzyła matkę jednym ze swoich rzadkich uśmiechów.
— Czy studiowałaś podświadomie zachowanie dowódcy Sievera? To, o czym mówisz, wygląda mi na więcej niż tylko wrażenia. — Insygna zaprzeczyła ruchem głowy. — Widzisz! Nie potrafisz przestać nawet na chwilę. W porządku, Erytro nie są wrażenia. Genarr powiedział mi, że nie ufa komisarzowi. Wiesz zresztą — dodała jakby do siebie — że może mieć powody… Odwróciła się do Marleny i powiedziała bardzo dobitnie:
— Pozwolisz, że powtórzę, Marleno: możesz przyglądać się dowódcy i badać jego zachowanie, ale nie mów mu o tym! Powiedz mi! Rozumiesz!
— Sądzisz, że jest jakieś niebezpieczeństwo, mamo?
— Nie wiem.
— A ja wiem — powiedziała zupełnie normalnie Marlena. — Domyśliłam się, gdy komisarz Pitt wyraził zgodę na naszą podróż. Nie wiem natomiast, na czym ono polega.
Widząc Marlenę po raz pierwszy, Siever Genarr przeżył szok, tym większy, że dziewczyna spoglądała na niego z poważnym wyrazem twarzy, który mówił, że zdaje sobie sprawę z zaskoczenia, i także z przyczyn, które je wywołały. Zdumiał go fakt, że Marlena w najmniejszym stopniu nie przypominała matki — nie było w niej nic z urody Eugenii, z wdzięku Eugenii, z uroku Eugenii. I tylko te wielkie, jasne oczy o świdrującym spojrzeniu — lecz one także nie należały do Eugenii. Oczy były jedynym ulepszeniem w stosunku do matki, reszta była gorsza.
Wkrótce jednak Genarr zrewidował swoje pierwsze wrażenie. Przyszedł do Eugenii w porze herbaty i deseru. Marlena zachowywała się nienagannie. Całkiem jak dama i w dodatku bardzo inteligentna. O czym to mówiła Eugenia? O cechach trudnych do kochania? Nie jest tak źle. Wydawało mu się, że dziewczyna pragnie miłości aż do bólu — jak wszyscy zwykli ludzie, jak on. Poczuł naglą falę sympatii i współczucia. Po chwili powiedział:
— Eugenio, zastanawiam się, czy mógłbym porozmawiać z Marleną sam na sam.
— Jakiś konkretny powód? — zapytała Insygna siląc się na nie zobowiązujący ton.
— No cóż, to przecież Marlena rozmawiała z komisarzem Pittem i przekonała go, aby zezwolił wam na przylot tutaj. Jako dowódca Kopuły jestem w znacznym stopniu uzależniony od tego, co mówi i robi komisarz i chciałbym dowiedzieć się nieco więcej o tym spotkaniu. Sądzę, że Marlena będzie mniej skrępowana, jeśli porozmawiamy w cztery oczy.
Genarr przyglądał się wychodzącej Insygnie, a następnie zwrócił się do Marleny, która siedziała teraz w dużym fotelu w kącie pokoju, zagubiona niemal w jego miękkich poduszkach. Jej ręce były swobodnie splecione, a wspaniałe oczy spoglądały ponuro na Genarra.
Genarr zaczął lekkim tonem:
— Twoja matka była nieco zdenerwowana zostawiając mnie z tobą tutaj. Czy ty także się denerwujesz?
— Nie — odpowiedziała Marlena. — A jeśli mama rzeczywiście denerwowała się, to raczej z pańskiego powodu niż z mojego.
— Z mojego powodu? Dlaczego?
— Uważa, że mogę powiedzieć coś, co pana obrazi.
— A możesz, Marleno?
— Nie zrobię tego umyślnie, dowódco, a przynajmniej spróbuję.
— Jestem przekonany, że uda ci się. Czy wiesz, dlaczego chcę z tobą rozmawiać?
— Powiedział pan mamie, że pragnie pan dowiedzieć się czegoś na temat mojego spotkania z komisarzem Pittem. To prawda, ale chce pan także przekonać się. jaka jestem?
Genarr zmarszczył lekko brwi.
— Naturalnie chciałbym poznać cię lepiej.
— To nie o to chodzi — powiedziała szybko Marlena.
— W takim razie o co chodzi? Marlena odwróciła wzrok.
— Przepraszam, dowódco.
— Za co przepraszasz?
Skrzywiła się nieszczęśliwie i nie powiedziała nic.
— Posłuchaj, Marleno — powiedział miękko Genarr — coś jest nie tak. Muszę wiedzieć, co? Chcę, żebyśmy porozmawiali uczciwie. Jeśli matka kazała ci uważać na to, co mówisz, zapomnij o tym. Jeśli dała ci do zrozumienia, że jestem wrażliwy i łatwo się obrażam, zapomnij o tym także. W rzeczy samej, rozkazuję ci rozmawiać ze mną swobodnie i nie martwić się tym, czy mnie obrażasz czy, nie. Musisz zastosować się do mojego rozkazu, ponieważ jestem dowódcą Kopuły Erytro.
Marlena roześmiała się nagle.
— Naprawdę chce pan wiedzieć, jaka jestem?
— Oczywiście.
— Ponieważ zastanawia się pan, jak to się stało, że wyglądam tak jak wyglądam, będąc córką swojej matki.
Oczy Genarra rozszerzyły się ze zdumienia.
— Nigdy nie powiedziałem czegoś takiego.
— Nie musiał pan. Jest pan starym przyjacielem mojej mamy. Tyle mi powiedziała. Lecz pan ją kocha i jeszcze to panu nie przeszło, i dlatego oczekiwał pan, że będę wyglądała tak jak ona w młodości, i kiedy zobaczył mnie pan po raz pierwszy, skrzywił się pan i cofnął na mój widok.
— Naprawdę? Zauważyłaś to?
— Był to ledwo widoczny gest, ponieważ jest pan dobrze wychowany i starał się pan go ukryć, niemniej jednak zauważyłam to. I to dosyć łatwo. A potem spojrzał pan na mamę i znowu na minie. No i jeszcze ton pańskiego głosu, gdy odezwał się pan po raz pierwszy do mnie. Wszystko było jasne. Myślał pan, że w ogóle nie przypominam matki i był pan rozczarowany.
Genarr oparł się o poręcz krzesła i powiedział:
— To niesamowite.
Na twarzy Marleny odmalowało się zadowolenie.
— Teraz wierzy pan w to, co mówię, dowódco. Teraz pan wierzy. Nie jest pan obrażony. Nie czuje się pan skrępowany. Czuje się pan szczęśliwy. Jest pan pierwszy, naprawdę pierwszy. Nawet moja mama tego nie lubi.
— Lubi czy nie lubi, to nie ma w tym wypadku większego znaczenia. Jest to absolutnie nieważne, gdy ma się do czynienia z czymś tak niezwykłym. Od jak dawna potrafisz odczytywać język ciała, Marleno?
— Od zawsze, ale z czasem stałam się w tym lepsza. Myślę, że każdy umiałby to robić, gdyby tylko patrzył i wyciągał wnioski.
— Niezupełnie, Marleno. To nie takie proste, jak ci się wydaje. I mówisz, że kocham twoją matkę.
— Nie mam co do tego żadnych wątpliwości, dowódco. Gdy jest pan obok niej, zdradza się pan z każdym spojrzeniem, każdym słowem, każdym gestem.
— Czy myślisz, że ona to zauważa?
— Podejrzewa, że pan ją kocha, ale nie chce tego. Genarr odwrócił wzrok.
— Nigdy nie chciała.
— Z powodu ojca.
— Wiem.
Martena zawahała się.
— Ale chyba nie ma racji. Gdyby mogła zobaczyć pana tak, jak ja teraz widzę…
— Ale niestety nie może. Natomiast jestem bardzo szczęśliwy, że ty możesz. Jesteś piękna.
Marlena zaczerwieniła się, a potem powiedziała szybko:
— Pan wierzy w to, co mówi?
— Oczywiście, że tak.
— Ale…
— Nie mogę cię okłamywać, prawda? Nie będę nawet próbował. Twoja twarz nie jest piękna. Twoje ciało nie jest piękne. Lecz ty jesteś piękna, a to liczy się najbardziej. I ty wiesz najlepiej, że wierzę w to, co mówię.
— Wiem — powiedziała Marlena uśmiechając się z takim wyrazem szczęścia na twarzy, że naprawdę wyglądała pięknie. Genarr także się uśmiechnął.