Выбрать главу

— Nie zauważyłam wiwatów na naszą cześć w holowizji. Genarr poddał się.

— To była taka figura słowna. Planujemy jednak małe przyjęcie na jutrzejszy wieczór, na którym zostaniesz formalnie przedstawiona i każdy będzie miał okazję cię poznać.

— I oplotkować mój wygląd, ubiór i każdy drobiazg znany na mój temat.

— Jestem tego pewny. Lecz zaprosiliśmy także Marlenę, a to oznacza, jak przypuszczam, że będziesz wiedziała o nas wiele więcej niż my o tobie. Poza tym twoje informacje będą bardziej wiarygodne.

Insygna wyglądała na zaniepokojoną.

— Czy Marlena wygłupiała się?

— Chodzi ci o to, czy odczytywała język mojego ciała? Tak. pszepani.

— Mówiłam jej, żeby tego nie robiła.

— Nie sądzę, aby mogła nad tym zapanować.

— Masz rację. Nie może. Ale prosiłam ją, by nie mówiła ci o tym. Rozumiem jednak, że poinformowała cię.

— O tak. Wydałem jej taki rozkaz. Jako dowódca.

— No cóż. Przykro mi. Wiem, że jest to denerwujące.

— Wcale nie. Nie dla mnie. Musisz to zrozumieć, Eugenio. Lubię twoją córkę. Bardzo ją lubię. Wydaje mi się, że miała okropne życie będąc kimś, kto za dużo wie i kogo nikt nie lubi. To, że posiada owe wszystkie wspomniane przez ciebie trudne do kochania cechy, jest niemal cudem.

— Ostrzegam cię. Genarr: ona cię wykończy. A ma dopiero piętnaście lat.

— Jest chyba taka prawidłowość — powiedział Genarr — która sprawia, że matki nigdy nie pamiętają swoich własnych piętnastu lat. Zdaje się, że Marlena wspomniała coś o jakimś chłopcu, a wiesz przecież, że ból nie spełnionej miłości jest taki sam w wieku piętnastu lat, jak i wtedy gdy ma się tych lat dwadzieścia pięć, a może nawet więcej. Chociaż biorąc pod uwagę twój wygląd, na pewno nigdy nie miałaś takich problemów w jej wieku.

Pamiętaj także, że Marlena jest w szczególnie złej sytuacji. Wie, że jest brzydka i wie, że jest inteligentna. Czuje, że inteligencja to znacznie więcej niż zwykła uroda, a z drugiej strony wie, że tak nie jest, miota się więc i wścieka, chociaż zdaje sobie sprawę, że to niczego nie zmieni.

— No, Sieverze — powiedziała Insygna. starając się zachować lekki ton — wyrosłeś na niezłego psychologa.

— Wcale nie. Jest to jedyna rzecz, jaką rozumiem. Sam przez to przeszedłem.

— Ach tak… — Insygna wydawała się zagubiona.

— W porządku, Eugenio. Wcale nie mam zamiaru litować się nad sobą. Nie chcę także, abyś ty litowała się nad biednym, złamanym sercem, którym nie jestem. Mam czterdzieści dziewięć lat, a nie piętnaście, i pogodziłem się z sobą. Gdybym był przystojny i głupi, kiedy miałem piętnaście lat czy dwadzieścia jeden — a wtedy bardzo mi na tym zależało — to teraz z pewnością nie byłbym już przystojny, natomiast głupi w dalszym ciągu. W efekcie wyszedłem na swoje i tak samo będzie z Marleną, jeśli… jeśli nic się nie stanie.

— Co to ma znaczyć, Sieverze?

— Marleną powiedziała mi, że rozmawiała z naszym przyjacielem Pittem. I że celowo wyprowadziła go z równowagi po to, by wysłał cię na Erytro i ją razem z tobą.

— Nie podoba mi się to — powiedziała Insygna. — Nie chodzi mi o manipulowanie Pittem, ponieważ nie sądzę, aby można było nim tak łatwo manipulować, ale o sam zamiar. Marleną zbliża się do punktu, w którym — wedle jej mniemania — można kierować ludźmi niczym lalkami pociąganymi za sznurki, a to sprowadzi a nią poważne kłopoty.

— Eugenio, nie chciałbym cię straszyć, ale wydaje mi się, że Marlena już w tej chwili ma poważne kłopoty. A przynajmniej tak się wydaje Pittowi.

— Co ty mówisz Sieverze? To niemożliwe. Pitt ma swoje uprzedzenia i niekiedy bywa nieznośny, ale nie jest mściwy. Jakże mógłby skrzywdzić nastoletnią dziewczynę tylko dlatego, że prowadziła z nim swoje głupie gierki.

Obiad dobiegł końca, lecz światło w eleganckiej kwaterze Gearra w dalszym ciągu było przyciemnione. Ku zaskoczeniu Insygny, Genarr pochylił się i przekręcił kontakt uruchamiający tarczę dźwiękochłonną.

— Sekrety, Sieverze? — zapytała z wymuszonym śmiechem.

— Tak, Eugenio. Muszę znowu zabawić się w psychologa. Nie znasz Pitta tak dobrze jak ja. Wyobraź sobie, że kiedyś ośmieliłem się współzawodniczyć z nim i dlatego jestem tu, gdzie jestem. Chciał się mnie pozbyć. Jednak w moim przypadku zadowolił się zesłaniem. W przypadku Marleny może być inaczej.

Jeszcze jeden wymuszony śmiech.

— Przestań Sieverze. Co ty opowiadasz?

— Posłuchaj i postaraj się zrozumieć. Pitt jest tajemniczy. Czuje awersję do tych, którzy przejrzeli jego zamiary. Posuwa się tajemnymi szlakami ciągnąc innych, nieświadomych za sobą — daje mu to poczucie władzy.

— Może masz rację. Trzymał w sekrecie odkrycie Nemezis, wymusił na mnie dochowanie tajemnicy.

— Ma wiele sekretów, więcej niż może nam się wydawać. I oto pojawia się Marlena, przed którą nie można ukryć prawdziwych motywów i myśli. Nikt tego nie lubi, a już najmniej Pitt. Postanawia więc wysłać ją tutaj i ciebie razem z nią, ponieważ nie może wysłać jej samej.

— W porządku. I co z tego?

— Nie sądzisz chyba, że Pitt pragnie jej powrotu? Kiedykolwiek?

— To paranoja, Sieverze. Nie twierdzisz chyba, że Pitt ma zamiar skazywać ją na wieczne zesłanie.

— W pewien sposób tak. Widzisz Eugenio, nie znasz początku historii Kopuły tak jak ja czy Pitt i niewiele osób poza nami. Wiesz, że Pitt lubuje się w tajemnicach — dotyczy to także Kopuły. Nie wiesz natomiast, dlaczego pozostajemy w Kopule i nie kolonizujemy Erytro.

— Tłumaczyłeś mi to. Światło…

— Tak brzmi oficjalna wersja, Eugenio. Światło! Do światła można się przyzwyczaić. A pomyśl, co jeszcze mamy: świat o normalnej grawitacji, nadającą się do oddychania atmosferę, przyjemne temperatury, cykle pogodowe podobne do ziemskich, żadnych form życia oprócz prokariotów, które nie są niebezpieczne. I mimo to nie usiłujemy skolonizować tego świata, nawet w ograniczony sposób.

— No więc dlaczego?

— W początkowym okresie istnienia Kopuły ludzie swobodnie poruszali się na zewnątrz. Nie było żadnych ograniczeń, co do powietrza czy wody.

— Tak?

— I niektórzy z nich zachorowali. Psychicznie. Chronicznie. Nie, nie wpadali w szał, ale… brali rozbrat z rzeczywistością. Niektórym z czasem się polepszyło, ale żaden z nich — wedle tego, co wiem — nie wyzdrowiał całkowicie. Choroba nie jest zakaźna i zajęto się nimi po cichu na Rotorze.

Eugenia oburzyła się.

— Sieverze, czy ty to zmyślasz? Nie słyszałam o tym ani słowa!

— Przypominam ci jeszcze raz, że Pitt lubuje się w tajemnicach. Nie było to nic, o czym musiałabyś wiedzieć. Twój wydział nie zajmował się tym. Ja natomiast musiałem wiedzieć, ponieważ przysłano mnie tu po to, abym się tym zajął. Gdyby mi się nie powiodło, musielibyśmy na zawsze opuścić Erytro, a wszyscy baliby się i byliby niezadowoleni.

Po chwili ciszy, Genarr zaczął od nowa:

— Nie powinienem ci tego mówić. Naruszam w pewnym sensie tajemnicę służbową. Jednak dla dobra Marleny…

Na twarzy Eugenii pojawiła się głęboka obawa.

— Czy sugerujesz, że Pitt…

— Sugeruję, że Pitt mógł liczyć na to, że u Marteny rozwinie się symptom tego, co nazywamy „plagą erytroiczną". Ta choroba nie zabija. Nie wygląda nawet jak zwykła choroba, wprowadza natomiast niezwykły nieład w mózgu, co w przypadku Marteny mogłoby oznaczać pozbawienie jej tego nadzwyczajnego daru — a o to chodzi Pittowi.

— To potworne, Sieverze. Niewyobrażalne. Żeby narażać dziecko…