— A jeśli nie? Jeśli w dalszym ciągu będzie nalegała na wyjście, na spacer po powierzchni?
— Ubierzemy ją w skafander E.
— Co to jest skafander E?
— Skafander erytrojański. Bardzo nieskomplikowany, podobny do skafandra kosmicznego, z tym że nie jest skafandrem próżniowym. Zrobiony jest z nieprzepuszczalnej kombinacji plastiku i włókien naturalnych. Jest bardzo lekki i nie utrudnia ruchów. Hełm z tarczą chroniącą przed podczerwienią jest nieco cięższy. Skafander wyposażony jest we własny zapas powietrza i urządzenia do samowentylacji. Najważniejsze jest to, że osoba, ubrana w skafander E, nie jest zagrożona bezpośrednim oddziaływaniem środowiska Erytro. Poza tym Marlena nie wyjdzie sama.
— A z kim? Nie wierzę nikomu oprócz siebie. Genarr uśmiechnął się.
— Trudno wyobrazić sobie gorszego towarzysza podróży. Nie masz pojęcia o Erytro, a przede wszystkim boisz się jej. Nie odważyłbym się wypuścić cię na zewnątrz. Jedyną osobą, której obydwoje możemy zaufać, jestem ja.
— Ty? — Insygna otworzyła usta ze zdziwienia.
— Dlaczego nie? Nikt nie zna Erytro lepiej ode mnie. Jestem odporny na Plagę, podobnie jak Marlena. Po dziesięciu latach spędzonych tutaj mogę chyba zaryzykować takie stwierdzenie. Co więcej, jestem pilotem, nie będziemy więc potrzebowali dodatkowej osoby. Wychodząc z Marlena, będę mógł jej pilnować. Jeśli jej zachowanie zacznie odbiegać od normy, przywiozę ją do Kopuły, gdzie natychmiast przeprowadzimy badanie mózgu.
— Lecz wtedy będzie już oczywiście za późno.
— Niekoniecznie. Plaga to nie gra we wszystko albo nic. Zdarzały się lżejsze przypadki, nawet bardzo lekkie przypadki. Ludzie, którzy zapadali na mniej złośliwą odmianę Plagi, prowadzili później względnie normalne życie. Marlenie nic się nie stanie, jestem pewny.
213
Insygna siedziała na krześle. Milczała. Wyglądała jak mała, bezbronna dziewczynka.
Genarr impulsywnie objął ją ramieniem.
— Posłuchaj, Eugenio, zapomnij o tym przez tydzień. Obiecuję ci, że nie wypuszczę jej przynajmniej przez tydzień, a może nawet dłużej, jeśli uda mi się przekonać ją, że Erytro nie jest tak interesująca, jak sobie wyobraża, pokazując jej planetę z powietrza. Podczas lotu będzie zamknięta w samolocie, będzie tak bezpieczna jak tutaj. Jeśli zaś chodzi o ciebie… jesteś astronomem, prawda?
Spojrzała na niego i odpowiedziała słabym głosem:
— Wiesz, że jestem.
— W takim razie nigdy nie widziałaś gwiazd. Astronomowie nigdy nie patrzą na gwiazdy. Przyglądają się wyłącznie instrumentom. Nad Kopułą panuje teraz noc, proponuję więc wizytę na poziomie widokowym i przyjrzenie się gwiazdom. Niebo jest czyste, a nic tak nie uspokaja jak nocne niebo pełne gwiazd, wierz mi.
Genarr mówił prawdę. Astronomowie nie przyglądają się gwiazdom. Nie czują takiej potrzeby. Wydają instrukcje teleskopom, kamerom i spektroskopom poprzez komputery, które z kolei się programuje. Instrumenty wykonują całą pracę, dokonują analiz, symulacji graficznych. Astronomowie zadają tylko pytania i studiują odpowiedzi. A do tego nie są potrzebne obserwacje gwiazd.
Czy można przyglądać się gwiazdom dla przyjemności? — zastanawiała się Insygna. — Czy może robić to astronom? Widok gwiazd sprawia, że przypominasz sobie o obowiązkach, o pracy do wykonania, o pytaniach, które trzeba zadać, tajemnicach, które trzeba rozwiązać i wreszcie o powrocie do laboratorium i uruchomieniu instrumentów. Później można zacząć czytać książkę lub obejrzeć film w holowizji.
Mówiła o tym Genarrowi, który krzątał się po swoim biurze, zapinając wszystko na ostatni guzik przed wyjściem. (Genarr zawsze zapinał na ostatni guzik — Insygna zapamiętała go właśnie takiego z zamierzchłych czasów ich wspólnej młodości. Wtedy irytowało ją to, a powinna chyba go podziwiać. Siever był taki szlachetny, a Krile…)
Otrząsnęła się ze wspomnień i postanowiła myśleć o czymś innym.
— Ja również nie wychodzę zbyt często na poziom widokowy — mówił Genarr. — Zawsze mam coś innego do roboty. A kiedy już zdecyduję się na wycieczkę, zawsze jestem tam sam. Miło mi będzie mieć w końcu jakieś towarzystwo. Chodźmy!
Poprowadził ją do niewielkiej windy. Insygna po raz pierwszy poruszała się windą po Kopule — poczuła się tak, jak gdyby znalazła się z powrotem na Rotorze, z tą różnicą, że nie czuła teraz przyciągania pseudograwitacyjnego, które zawsze wpychało ją w jedną ze ścian windy na Rotorze, w efekcie działania zasady Coriolisa.
— Jesteśmy na miejscu — powiedział Genarr i wskazał jej wyjście. Eugenia znalazła się w pustym pomieszczeniu i niemal natychmiast skurczyła się w sobie.
— Czy jesteśmy odkryci? — zapytała.
— Odkryci? — zdziwił się Genarr. — Ach, chodzi ci o to, czy znajdujemy się w atmosferze Erytro? Nie, nie. Nie martw się. Znajdujemy się w półkuli pokrytej diamentowym szkłem, którego nie można nawet zadrapać. Nie wiem, co prawda, czy szkło wytrzymałoby zderzenie z meteorytem, lecz tutaj nam to nie grozi. Na Rotorze też mamy takie szkło — w jego głosie zaczęła narastać duma — lecz gorszej jakości i nie takich rozmiarów.
— Dobrze wam się tutaj powodzi — powiedziała Insygna dotykając szkła, jak gdyby chciała upewnić się, że rzeczywiście istnieje.
— Musi nam się dobrze powodzić, jeśli chcemy, by ludzie tu przyjeżdżali. — Potem zmieniając temat dodał: — Czasami mamy tutaj deszcze, zachmurzenia. Ale woda szybko wysycha, gdy niebo jest czyste. Po deszczu na szkle pozostaje osad, który zmywamy w ciągu dnia specjalną mieszaniną detergentów. Usiądź, Eugenio.
Insygna zajęła miejsce w krześle, które było miękkie i wygodne. Gdy tylko usiadła, krzesło rozłożyło się i Insygna stwierdziła, że patrzy do góry. Usłyszała cichy pomruk krzesła Genarra, które również ustawiło się w pozycji dogodnej do obserwacji. Zgasły światła, dzięki którym znaleźli krzesła i małe stoliczki tuż obok. W ciemności niezamieszkanego świata wpatrywali się w bezchmurne niebo, koloru żałobnej krepy, rozświetlone tu i ówdzie iskierkami gwiazd. Insygna westchnęła głęboko. Teoretycznie wiedziała, jak wygląda niebo. Widziała je na mapach i tablicach, symulacjach i fotografiach — widziała niebo w każdej możliwej postaci i formie, oprócz rzeczywistej. Po raz pierwszy nie wybierała interesujących ją obiektów, zagadkowych ciał, tajemnic wymagających wyjaśnienia. Po raz pierwszy nie przyglądała się szczegółom, lecz całości.
W zamierzchłej przeszłości — myślała — ludzie zajmowali się całymi wzorami, które widzieli na niebie, a nie poszczególnymi gwiazdami. W ten sposób odkryli konstelacje i dali początek astronomii. Genarr miał rację. Ogarnął ją spokój, czuła go niczym lekką, zwiewną mgiełkę.
Po chwili powiedziała sennie:
— Dziękuję, Genarr.
— Za co mi dziękujesz?
— Za to, że chcesz wyjść z Marleną. Za to, że ryzykujesz dla mojej córki.
— Nie ryzykuję. Nic nam się nie stanie. A co do Marleny… mam wobec niej ojcowskie uczucia. Ty i ja, Eugenio, mamy wspólną przeszłość. Zawsze bardzo cię ceniłem i… cenię.
— Wiem — odpowiedziała Insygna. Poczuła się winna. Znała uczucia Genarra — nigdy nie potrafił ich ukrywać. Przyjmowała je z rezygnacją, zanim poznała Krile, a później irytowały ją.
— Jeśli kiedykolwiek zraniłam twoje uczucie, wybacz mi, Sieverze — powiedziała.
— Nie muszę niczego ci wybaczać — odpowiedział jej miękko. Zapadła długa cisza. Wokół panował spokój. Insygna miała teraz tylko jedno pragnienie: żeby nikt nie wszedł i nie przerwał nastroju, który ją ogarniał.
Po chwili odezwał się Genarr:
— Mam pewną teorię na temat tego, dlaczego ludzie nie przychodzą tu, na poziom widokowy. Albo na pokład obserwacyjny na Rotora. Zauważyłaś, że nikt tam nie chodzi, Eugenio?