Выбрать главу

— Tak, ale to są bakterie, do których przywykliśmy. To nie są obce bakterie.

— Tym lepiej dla nas. Jeśli my nie przywykliśmy do nich, to one także nie przywykły do nas. Nic nie wskazuje na to, że powstają jakieś szczepy pasożytnicze. Bakterie Erytro będą tak nieszkodliwe jak kurz.

— A Plaga?

— Tak, to jest problem, nawet w tak — wydawałoby się — nieskomplikowanej sprawie, jak wypuszczenie Marleny na zewnątrz. Zabezpieczymy się jednak.

— Jak?

— Po pierwsze, nałożymy skafandry. Po drugie, ja będę z nią. Będę jej kanarkiem.

— Kanarkiem?

— Tak. To nie jest mój wynalazek — wymyślono go przed wiekami na Ziemi. Górnicy brali ze sobą na dół kanarki — wiesz, takie małe, żółte ptaszki. Jeśli w powietrzu zaczynał unosić się gaz, kanarki zdychały pierwsze, a ludzie opuszczali kopalnię. Innymi słowy, jeśli ja zacznę zachowywać się nienormalnie, natychmiast zostaniemy sprowadzeni do Kopuły.

— A jeśli ona będzie pierwsza?

— Nie sądzę, aby było to możliwe. Marlena wie, że jest odporna. Powtarzała to tak wiele razy, że ja jej wierzę.

Eugenia Insygna nigdy przedtem nie oczekiwała Nowego Roku spoglądając tak często na kalendarz. Nigdy przedtem nie miała powodów ku temu. Kalendarz spełniał w jej życiu szczątkową rolę, dwukrotnie zresztą rezygnowała z jego usług.

Na Ziemi rok rozpoczynał się od oznaczania pór roku i świąt z nimi związanych. Pory roku określano jakoś dziwacznie: śródlecie, śródzimie, sianie, żniwa. Krile (jak pamiętała) usiłował kiedyś wytłumaczyć jej subtelności kalendarza. Mówił o nich na swój poważny, głęboki sposób — mówił tak o wszystkim, co miało jakiś związek z Ziemią. Słuchała go z zapałem, a zarazem z obawą; z zapałem, ponieważ chciała podzielić jego zainteresowania, które mogły zbliżyć ich do siebie; i z obawą, ponieważ spodziewała się, że jego uwielbienie dla Ziemi może w końcu zadecydować o jego odejściu — i tak się zresztą stało.

To dziwne, jak bardzo bolesne jest to wspomnienie — a może już nie? Wydawało jej się, że zapomniała nawet, jak wygląda twarz Krile Fishera, że późniejsze wspomnienia zatarły pamięć o nim w jej umyśle. Ale czy zupełnie? Czy pomiędzy nią a Sieverem Genarrem stało tylko zatarte wspomnienie?

Kolejnym wspomnieniem wspomnienia było istnienie kalendarza na Rotorze. Osiedla nie znały pór roku. Miały oczywiście lata, ponieważ (z wyjątkiem kilku zbudowanych w pasie asteroidów w pobliżu Marsa) towarzyszyły systemowi Ziemia-Księżyc w jego wędrówce wokół Słońca. Jednak bez pór roku sam rok przestawał mieć jakikolwiek sens. Utrzymano go mimo wszystko, razem z miesiącami i tygodniami.

Na Rotorze liczono także dni i zachowano dwudziestoczterogodzinny podział na doby. Podczas dnia wpuszczano Słońce do Osiedla, podczas nocy zasłaniano jego promienie. Dni i doby w Osiedlach mogłyby być oparte na dowolnym podziale czasowym, zdecydowano się jednak zachować długość ziemskiego dnia podzielonego na dwadzieścia cztery godziny, po sześćdziesiąt minut każda. Minuty, tak samo jak na Ziemi, miały sześćdziesiąt sekund. Okresy dnia i nocy podzielono na równe dwanaście godzin.

Niektóre Osiedla postulowały przyjęcie nowego systemu, który miał polegać na numerowaniu dni i grupowaniu ich w dziesiątki i ich wielokrotności, takie jak: dekadni, hektodni, kilodni, a w drugą stronę w decydni, centydni, milidni. Cały projekt okazał się jednak niemożliwy do zrealizowania.

Osiedla nie mogły wprowadzić własnych systemów ze względu na chaos, jaki powstałby w handlu i komunikacji. Jedyny zunifikowany system kalendarzowy był systemem ziemskim, na Ziemi bowiem mieszkało 99 % populacji ludzkiej. Pozostały 1 % związany był z większością więzami tradycji. Wspomnienia utrzymywały na Rotorze i innych Osiedlach kalendarz, który praktycznie nie miał dla nich żadnego znaczenia.

Rotor opuścił jednak Układ Słoneczny i stał się samodzielnym, odizolowanym od innych światem. Nie istniały na nim obecnie ani dni, ani miesiące czy lata w ziemskim sensie. Nocy od dnia nie oddzielała obecność Słońca. Osiedla oświetlano, sztucznie zaciemniano co dwanaście godzin. Zapalanie i gaszenie lamp odbywało się z denerwującą precyzją, nie poprzedzało go bowiem żadne stadium pośrednie, takie jak ziemski przedświt czy zmrok. Nie było takiej potrzeby. Dwunastogodzinny cykl dnia nocy dotyczył całego Osiedla, jednak w domach prywatnych włączano i wyłączano światło w dowolnych porach — według życzenia i zapotrzebowania mieszkańców. Doby liczono jednak w sposób osiedlowy, czyli ziemski. Nawet tutaj, w Kopule Erytro — pomimo istnienia naturalnego cyklu dnia i nocy (w zasadzie niewiele ludzi orientowało się, kiedy jest noc, a kiedy erytrojański dzień) — używano w oficjalnych kalkulacjach niezbyt odpowiedniej do okoliczności doby Osiedla, opartej na dobie ziemskiej (wspomnienie wspomnienia).

Tu i ówdzie dawały się słyszeć głosy, aby doba stała się jedynym miernikiem czasu. Insygna doskonale wiedziała, że Pitt był zwolennikiem systemu dziesiętnego, lecz nawet on wahał się przed powszechnym wprowadzeniem go w życie ze względu na konsekwencje polityczne.

Jednak prędzej czy później ktoś zdecyduje się na wprowadzenie zmian. Po co komu nieważne i niepotrzebne jednostki tygodni i miesięcy? Po co powszechnie ignorowane tradycyjne święta? Insygna, jako astronom, używała wyłącznie dób jako jedynych znaczących jednostek. Któregoś dnia stary kalendarz umrze i narodzi się nowy, przyszły, oparty na doskonalszych i powszechnie stosowanych metodach pomiaru czasu — Galaktyczny Kalendarz Standardowy.

Na razie jednak Insygna odliczała dni do Nowego Roku, arbitralnie ustalonego Nowego Roku. Na Ziemi Nowy Rok zaczynał się przynajmniej podczas przesilenia dnia z nocą: zimowego na północnej półkuli i letniego na południowej. Wiązało to się z obiegiem Ziemi wokół Słońca, o czym na Rotorze pamiętali tylko astronomowie.

Insygna była astronomem, jednak ten Nowy Rok oznaczał dla niej jedynie wyjście Marleny na powierzchnię Erytro. Siever Genarr wybrał tę datę jako w miarę wiarygodne wytłumaczenie zwłoki, zaakceptowanej przez Marlenę ze względu na wyimaginowany romans pomiędzy jej matką a Genarrem. Insygna zakończyła wędrówkę po odmętach własnej pamięci i stwierdziła, że Marlena stoi przed nią od jakiegoś czasu i przygląda się jej poważnie. Kiedy weszła do pokoju? Zrobiła to tak cicho, że Insygna pogrążona we własnych myślach nie usłyszała odgłosu kroków.

— Cześć, Marleno — powiedziała szeptem.

— Nie jesteś szczęśliwa, mamo — odrzekła poważnie Marlena.

— Nie trzeba mieć nadpercepcji, żeby to stwierdzić. Marleno. Czy ciągle jeszcze chcesz wyjść na powierzchnię?

— Tak. Absolutnie. Koniecznie.

— Ale dlaczego, dlaczego? Wyjaśnij mi to tak, abym mogła zrozumieć.

— Nie, ponieważ ty nie chcesz zrozumieć. Erytro mnie wzywa.

— Co cię wzywa?

— Erytro. Chce, żebym wyszła — ponurą zwykle twarz Marleny rozjaśnił blask szczęścia.

Insygna zareagowała natychmiast.

— Rozmawiając ze mną w ten sposób, dajesz mi powody do obaw o twoje zdrowie i zarażenie się tą… tą…

— Plagą? Nie, nie jestem zarażona. Wujek Siever zrobił mi właśnie kolejne badanie mózgu. Powiedziałam mu, że to nie jest konieczne, ale nalegał; powiedział, że wyniki są mu potrzebne do dokumentacji przed wyjściem. Ja jestem całkowicie normalna.

— Badania mózgu nie mogą stwierdzić wszystkiego — powiedziała oburzona Insygna.

— Obawy matki także nie — odpowiedziała Marlena, a potem dodała bardziej delikatnym głosem: — Mamo, proszę cię, wiem, że grasz na zwłokę, lecz ja nie mogę zgodzić się na dalsze opóźnienia. Wujek Siever dał mi słowo. Nawet, jeśli będzie deszcz, nawet, jeśli pogoda będzie zła, ja wychodzę. Poza tym o tej porze nie ma tu żadnych burz ani skoków temperatury. Mówiąc prawda, nigdy ich nie ma. To cudowny świat.