Выбрать главу

Gleba Erytro była miękka. Poprzedniego dnia spadł deszcz, delikatny, mglisty erytrojański deszcz, który skąpał tę część planety. Ziemia ciągle jeszcze była wilgotna i Genarr wyobraził sobie grudki gleby, maleńkie okruszyny piasku i gliny pokryte cienką, odświeżającą warstwą wody. W wodzie swój szczęśliwy żywot j wiodły komórki prokariotów, skąpane w promieniach Nemezis, tworząc skomplikowane struktury białkowe ze struktur prostych. Inne prokarioty — obojętne na energię słoneczną — żywiły się pozostałościami po tych pierwszych, które całymi trylionami umierały w każdej sekundzie.

Marlena stała obok. Spoglądała do góry.

— Nie patrz na Nemezis — powiedział Genarr.

Jej głos brzmiał naturalnie w jego uszach. Ton, jakim mówiła, wskazywał, że jest rozluźniona l pozbawiona wszelkich obaw. Czuło się wzbierającą w niej radość.

— Patrzę na chmury, wujku Sieverze — powiedziała.

Genarr także uniósł głowę. Spojrzał na ciemne niebo, na którym widoczna była przez chwilę zielonożółta poświata. Niżej wędrowały postrzępione obłoki zwiastujące pogodę, w których odbijały się promienie Nemezis w całym swoim pomarańczowym wdzięku.

Planeta była niezwykle cicha. Żaden odgłos nie przerywał odwiecznego spokoju Erytro. Nikt tu nie śpiewał, nie warczał, nie chrząkał, nie wył, nie ćwierkał ani nie trylował, nikt nawet nie szeptał. Nie było szumiących liści ani brzęczących owadów. Niezbyt częste burze wybuchały co prawda piorunami, wiał także wiatr gwiżdżący pośród skał, jednak podczas tak spokojnego dnia jak ten, żaden odgłos nie mącił ciszy Erytro.

Genarr poczuł, że musi się odezwać, choćby tylko po to, żeby sprawdzić, czy nie ogłuchł. (Nie, nie mógł ogłuchnąć, słyszał przecież w słuchawkach swój własny oddech.)

— Wszystko w porządku, Marleno?

— Czuję się cudownie. Spójrz, tam dalej płynie strumień — Marlena przyśpieszyła, przeszła niemal do biegu spowalnianego przez niewygodny skafander.

— Uważaj, nie potknij się — powiedział do niej.

— Będę ostrożna — jej głos nie osłabł w słuchawkach mimo dzielącej ich odległości. Przecież porozumiewali się przez radio. Nagle Genarr usłyszał Eugenię Insygnę.

— Dlaczego Marlena biegnie, Siever? — A potem pytanie wprost do dziewczyny: — Dlaczego biegniesz, Marleno?

Marlenie nie chciało się odpowiadać. Zrobił to za nią Genarr.

— Pobiegła przyjrzeć się jakiemuś strumieniowi przed nami.

— Czy dobrze się czuje?

— Oczywiście. Tutaj jest wprost niesamowicie pięknie. W tej chwili nie wygląda to nawet dziko. Krajobraz przypomina mi… malarstwo abstrakcyjne.

— Odpuść sobie te artystyczne skojarzenia, Siever. Nie pozwól jej oddalać się od siebie.

— Nie martw się. Utrzymuję z nią ciągły kontakt. Teraz też. Marlena słyszy każde nasze słowo. Nie odpowiada, ponieważ nie chce, aby jej przeszkadzano. Uspokój się, Eugenio. Marlena dobrze się bawi. Nie psuj tego.

Genarr był święcie przekonany, że Marlena dobrze się bawi. Sam również czuł się doskonale. Marlena biegła brzegiem strumienia. Nie widział potrzeby, aby jej towarzyszyć. Niech się nacieszy — pomyślał.

Kopuła stała na skalistym wzniesieniu, jej otoczenie poprzecinane było małymi strumieniami, które łączyły się trzydzieści kilometrów dalej w spora rzekę, która z kolei wpadała do morza. Strumienie były bardzo przydatne. Zaopatrywały Kopułę w wodę, z której wystarczyło jedynie usunąć prokarioty („zabić” byłoby tutaj bardziej odpowiednim słowem), by woda nadawała się do spożycia. We wczesnym okresie istnienia Kopuły znaleźli się, co prawda, nawiedzeni biolodzy, którzy sprzeciwiali się „mordowaniu” prokariotów, ale Genarrowi wydawało się to śmieszne i dziecinne. Maleńkie komórki występowały na Erytro w takich ilościach i mnożyły się tak niezwykle szybko, że żaden zabieg oczyszczenia wody nie mógł wpłynąć na rozwój ich populacji.

A gdy na porządku dziennym stanęła sprawa Plagi, nienawiść do Erytro nabrała takich rozmiarów, że nikt nie

zwracał uwagi na los prokariotów.

Teraz Plaga nie stanowiła takiego zagrożenia i w niektórych, być może, znowu odezwą się odczucia humanitarne

(„biotame", jak w myślach nazywał je Genarr.) Prywatnie nawet sympatyzował z nimi, z drugiej strony jednak musiał dbać o zaopatrzenie Kopuły w wodę.

Zamyślony Genarr stracił z oczu Marlenę. W jego słuchawkach rozległ się krzyk.

— Marleno! Marleno! Siever, co ona robi?

Spojrzał wprost i już miał odpowiedzieć z automatyczną pewnością siebie, że wszystko jest w porządku, gdy do jego świadomości dotarł obraz Marteny.

Przez chwilę trudno mu było rozpoznać, co właściwie robi. Wpatrywał się w nią w różowej poświacie Nemezis.

A potem zrozumiał. Odpięła hełm i zdjęła go. W tej chwili zajęta była rozpinaniem reszty skafandra.

Musi ją powstrzymać!

Próbował krzyknąć, ale jego głos zamarł w gardle. Chciał podbiec do niej, ale jego nogi były jak z ołowiu. Nie mógł poruszyć żadnym mięśniem.

Poczuł się tak, jak w koszmarnym śnie, w którym zdarzają się okropne rzeczy, a człowiek nie może na nie zareagować. A może na skutek napięcia umysłu stracił kontrolę nad ciałem?

A jeśli to Plaga? — zastanawiał się przerażony Genarr. Co stanie się z Martena wystawioną teraz na światło Nemezis i powietrze Erytro?

Rozdział 26

PLANETA

Krile Fisher spotkał Koropatskiego tylko dwukrotnie, odkąd ten zajął stanowisko zajmowane uprzednio przez Tanayamę i stał się faktycznym, chociaż nie tytularnym, szefem projektu. Krile nie miał jednak kłopotów z rozpoznaniem go na wideografii. Koropatsky ciągle był tym samym zadowolonym z siebie grubasem. Ubierał się dobrze, nosił najmodniejsze, duże, powiewające krawaty.

Fisher, który odpoczywał tego ranka, nie wyglądał zbyt elegancko, nie odmówił jednak przyjęcia dyrektora, chociaż przybył on bez uprzedzenia. Wcisnął klawisz „Czekać" na swym domowym wideofonie. Z drugiej strony powinna pojawić się figurka zapraszającego do środka gospodarza (lub gospodyni — na ekranie trudno było rozpoznać płeć), z ręką uniesioną do góry, co w powszechnie zrozumiałym języku oznaczało: „chwileczkę", bez potrzeby dalszych słownych wyjaśnień.

Przyczesał włosy i doprowadził do porządku ubranie. Powinien się ogolić. Lecz dalsza zwłoka mogłaby zostać odczytana jako zniewaga. Otworzyły się drzwi i do pokoju wszedł Koropatsky. Uśmiechnął się przyjemnie i powiedział:

— Dzień dobry, Fisher. Wiem, że ci przeszkadzam.

— Ależ nie, dyrektorze — odpowiedział Krile, usiłując nadać głosowi wiarygodne brzmienie — ale jeśli przyszedł pan zobaczyć się z doktor Wendel, to niestety wyszła już do pracy.

Koropatsky chrząknął.

— Wiesz, spodziewałem się tego. Nie mam więc powodu i muszę porozmawiać z tobą. Mogę usiąść?

— Oczywiście, bardzo proszę dyrektorze — Fisher zżymał się na siebie, że nie zaproponował zajęcia miejsca wcześniej. — Czy życzy pan sobie coś do picia?

— Nie — Koropatsky poklepał się po brzuchu. — Ważę się co rano i już sama ta procedura odbiera mi ochotę do przyjmowania płynów, nie wspominając o jedzeniu. Posłuchaj Fisher, nigdy nie miałem okazji porozmawiać z tobą jak mężczyzna z mężczyzną. A bardzo tego pragnąłem.

— Cała przyjemność po mojej stronie — wymamrotał Fisher, zaczynając odczuwać pewien niepokój. O co tu chodzi?