Выбрать главу

Martena przyglądała się im po kolei, a w końcu przerwała dyskusję z nutą zniecierpliwienia w głosie:

— Jak długo macie jeszcze zamiar wymieniać uwagi? Wiem, że chcecie odwlec decydujący moment, ale to nie ma sensu.

— Dokąd pójdziesz tam na zewnątrz? — zapytała pospiesznie Insygna.

— Będę gdzieś w okolicy. Pójdę nad tę rzekę czy strumień, czy cokolwiek to jest.

— Dlaczego?

— Bo jest tam ciekawie. Woda płynie po otwartej przestrzeni i nie widać ani jej początku, ani końca. Wiadomo tylko, że nikt jej nie pompuje z powrotem tam, skąd się wzięła.

— Ależ pompuje — powiedziała Insygna. — Robi to ciepło Nemezis.

— To się nie liczy. Nie robią tego ludzie. Chcę tylko postać tam i popatrzeć.

— Zabraniam ci picia tej wody — głos Insygny był teraz szorstki.

— Wcale nie mam takiego zamiaru. Mogę wytrzymać godzinę bez picia. Jeśli będę głodna albo spragniona — albo cokolwiek — to wrócę. Robisz problemy z niczego.

Genarr uśmiechnął się.

— Twoja matka wierzy w skuteczność obiegów zamkniętych.

— Oczywiście, a dlaczego miałabym nie wierzyć? Siever uśmiechnął się jeszcze szerzej.

— Wiesz, Eugenio, wydaje mi się, że życie w Osiedlach całkowicie zmieniło ludzkość. Konieczność przetwarzania wydalanych przez nas odpadów stała się niemal tak istotna jak samo oddychanie. Na Ziemi wyrzucaliśmy wszystko na zewnątrz, zakładając, że przyroda zrobi za nas resztę. Oczywiście nie zawsze tak było.

— Genarr — powiedziała Insygna — jesteś niepoprawnym marzycielem. Ludzie z konieczności wytworzyli dobre nawyki, ale założę się, że gdyby znikła konieczność, stare przyzwyczajenia znowu wzięłyby górę. Zawsze łatwiej się spada niż wspina. Nazywa się to drugim prawem termodynamiki. Gdybyśmy kiedykolwiek mieli skolonizować Erytro, to zapewniam cię, że wkrótce cala planeta pokryłaby się górą śmieci.

— Nieprawda — powiedziała Marlena.

— Dlaczego tak uważasz, kochanie? — zapytał zaciekawiony Ge-narr.

— Bo to nieprawda i już — odpowiedziała uparcie Marlena. -A teraz czy mogę wreszcie wyjść?

Genarr spojrzał na Insygnę i powiedział:

— Chyba możemy jej na to pozwolić, Eugenio. Nie powinniśmy dłużej tego odwlekać. Ranay D’Aubisson, która właśnie wróciła z Rotora, powiedziała mi, że przejrzała wczoraj wszystkie wyniki badań Marleny i że brak w nich jakichkolwiek zmian — jeśli więc to o czymś świadczy, to Marlenie rzeczywiście nic nie grozi na Erytro.

Martena, która stała już niemal w drzwiach gotowa do wejścia do śluzy powietrznej, odwróciła się nagle.

— Poczekaj, wujku Sieverze. Prawie zapomniałam. Musisz uważać na tę D’Aubisson.

— Dlaczego? Jest wspaniałym neurofizykiem.

— Nie o to chodzi. Była zadowolona, kiedy ty leżałeś chory po naszym wyjściu, a potem rozczarowana, kiedy szybko wydobrzałeś.

Insygna, która wyglądała na zaskoczoną, zapytała automatycznie:

— Skąd wiesz?

— Bo wiem.

— Nie rozumiem, Sieverze. Wydawało mi się, że twoje stosunki z D’Aubisson są bardziej niż poprawne.

— Tak, to prawda. Nasze stosunki są doskonałe. Nigdy nie było między nami żadnych konfliktów. Ale jeśli Marlena mówi…

— Czy Marlena nie może się mylić?

— Nie mylę się — odpowiedziała natychmiast Marlena.

— Jestem pewny, że masz rację — powiedział Genarr, a potem zwrócił się do Insygny: — D’Aubisson jest bardzo ambitną kobietą. Gdyby coś mi się stało, logicznie rzecz biorąc, ona powinna zostać moim następcą. Posiada duże doświadczenie i z pewnością najlepiej zna się na Pladze. Co więcej, jest starsza ode mnie i być może uważa, że zostało jej już niewiele czasu. Nie mogę jej winić za to, że chce zostać dowódcą, ani za to, że rosło w niej serce, gdy byłem chory. Być może nawet nie zdaje sobie sprawy z własnych pragnień i uczuć.

— Doskonale zdaje sobie z nich sprawę — powiedziała ponuro Martena. — Jest w pełni świadoma tego, co chce, i wie, co w związku z tym czuje. Uważaj na nią, wujku Sieverze.

— Postaram się. Jesteś gotowa?

— Oczywiście.

— Dobrze. W takim razie odprowadzę cię do śluzy. Chodź z nami Eugenio i przestań mieć taką grobową minę. I stało się tak, że Martena wyszła na powierzchnię Erytro. Po raz pierwszy sama, nie mając na sobie skafandra.

Według czasu ziemskiego było to 15 stycznia 2237 roku, o godzinie 21:20. Według czasu Erytro było to rankiem.

Rozdział 30

PRZEJŚCIE

Krile Fisher usiłował ukryć podniecenie, starał się zachować taki sam spokojny wyraz twarzy, jaki dostrzegał u innych. Nie miał pojęcia, gdzie znajdowała się w tej chwili Tessa Wendel. Nie mogła być daleko — Superluminal nie był dużym statkiem, jednak wielość pomieszczeń i zakamarków sprawiła, że łatwo można było się w nim zgubić.

Trójka pozostałych członków załogi spełniała według Fishera rolę majtków. Zawsze mieli coś do roboty i zawsze byli zajęci. W przeciwieństwie do nich, Fisher nie uskarżał się na nadmiar obowiązków: w zasadzie jego jedyne zadanie polegało na usuwaniu się innym z drogi.

Rzucił ukradkowe spojrzenie na załogę statku (dwóch mężczyzn i jedną kobietę). Znał ich na tyle dobrze, by móc rozpocząć rozmowę, zresztą rozmawiał z nimi często. Wszyscy byli młodzi. Najstarszy, Chao-Li Wu, miał trzydzieści osiem lat i był hiperspecjalistą. Drugi według wieku. Henry Jarlow, miał trzydzieści pięć lat, a po nim nie było długo nic i wreszcie przychodziła kolej na niemowlę wśród załogi, Merry Blankowitz, lat dwadzieścia siedem, ze świeżym jeszcze dyplomem doktorskim.

Tessa ze swoimi pięćdziesięcioma pięcioma latami była niemal dinozaurem w tym towarzystwie, jednak to ona była wynalazcą, boginią tego lotu.

Jedynie Fisher zupełnie nie pasował do reszty. Wkrótce miał skończyć pięćdziesiąt lat, ale nie posiadał żadnego specjalistycznego wykształcenia. Gdyby pod uwagę brano wiek i kwalifikacje, nie miałby prawa znaleźć się na pokładzie statku.

Lecz tylko on był na Rotorze, a to się liczyło. Poza tym Tessa chciała, by jej towarzyszył, a to się liczyło jeszcze bardziej. Tak przynajmniej uważali Tanayama i Koropatsky, a do nich należało ostatnie słowo.

Statek płynął wolno w przestrzeni. Fisher raczej domyślał się, niż wiedział na pewno, ponieważ nic nie wskazywało na jakikolwiek ruch. Domyślał się tego dzięki własnemu żołądkowi, jeśli tak można powiedzieć. Natomiast w głowie kołatały mu przeróżne idee, z których najważniejsza była ta: „Byłem w kosmosie znacznie dłużej niż cała reszta razem zięta. Podróżowałem przeróżnymi statkami i dlatego mogę powiedzieć, że tej maszynie brak jest wdzięku — o czym oni nie wiedza”.

I rzeczywiście — Superluminal nie miał wdzięku nawet za grosz. Zgromadzono na nim za dużo źródeł mocy: oprócz normalnych silników napędzających każdy statek kosmiczny, Superluminal posiadał jeszcze motory hiperprzestrzenne.

Przypominał morskiego ptaka, któremu nagle kazano poruszać się po lądzie. Wyglądał po prostu niezdarnie.

Nagle pojawiła się Wendel. Jej włosy znajdowały się w lekkim nieładzie, a oprócz tego była spocona.

— Czy wszystko w porządku, Tesso? — zapytał Fisher.

— Całkowicie — odparła i przysiadła zmęczona na jednym z wgłębień znajdujących się w ścianie statku (bardzo przydatnych ze względu na małe pseudociążenie panujące na pokładzie) — żadnych problemów.