Выбрать главу

— Kiedy wejdziemy w hiperprzestrzeń?

— Za kilka godzin. Chcemy osiągnąć odpowiednie koordynaty dla wszystkich źródeł grawitacyjnych zaginających przestrzeń zgodnie z naszymi obliczeniami.

— Musimy znać wszystkie koordynaty?

— Tak.

— W takim razie loty hiperprzestrzenne nie są zbyt praktyczne — powiedział Fisher. — Pomyśl, co by się stało, gdybyśmy nie wiedzieli, gdzie akurat jesteśmy? Albo gdyby trzeba było uciekać i nie miałabyś czasu na obliczenie każdego najdrobniejszego pola grawitacyjnego?

Tessa spojrzała na Fishera z uśmiechem.

— Nigdy przedtem o to nie pytałeś. Dlaczego zainteresowałeś się tym akurat teraz?

— Nigdy przedtem nie leciałem statkiem superluminalnym. W obecnych warunkach rodzi się wiele pytań…

— Te i inne pytania rodziły się w mojej głowie od wielu lat. Witam w klubie myślicieli hiperprzestrzennych.

— Czekam na odpowiedź.

— Udzielę ci jej z przyjemnością. Po pierwsze, dysponujemy instrumentami, które mierzą całkowite natężenie grawitacyjne, zarówno w aspekcie skalarnym, jak i tensorowym w dowolnym miejscu w przestrzeni, bez względu na to, czy znamy je, czy też nie. Wyniki nie są, być może, tak dokładne jak w przypadku oddzielnych pomiarów każdego źródła grawitacyjnego i późniejszego ich sumowania, ale są wystarczająco dobre dla naszych potrzeb, tym bardziej, jeśli w grę wchodzi czas. A jeśli czasu rzeczywiście brakuje i trzeba natychmiast — mówiąc metaforycznie — nacisnąć guzik wejścia w hiperprzestrzeń i powierzyć fortunie zmartwienie o wielkość pola grawitacyjnego, to przejściu może towarzyszyć lekki zgrzyt lub potknięcie podobne do zahaczenia o próg czubkiem buta. Oczywiście wolelibyśmy tego uniknąć, ale jeśli już do tego dojdzie, to skutki wcale nie muszą okazać się fatalne. Niemniej jednak, podczas pierwszego przejścia chcielibyśmy uniknąć jakichkolwiek niespodzianek, choćby dla własnego komfortu psychicznego.

— A jeśli śpiesząc się dojdziesz do wniosku, że pole grawitacyjne jest stosunkowo małe, a w rzeczywistości okaże się inaczej?

— Miejmy nadzieję, że do tego nie dojdzie.

— Wspominałaś o siłach działających podczas przejścia. Rozumiem, że nasze pierwsze przejście równie dobrze może okazać się ostatnim, nawet przy odpowiednim natężeniu pola grawitacyjnego.

— Niewykluczone. Jednak prawdopodobieństwo takiego zdarzenia jest minimalne.

— Prawdopodobieństwo całkowitego zniszczenia statku. A czy mogą być jakieś inne nieprzyjemne dla nas skutki?

— Trudno powiedzieć, ponieważ w grę wchodzi osąd subiektywny. Zrozum, że nie mówimy tu o żadnym przyspieszeniu. Statki posiadające hiperwspomaganie rzeczywiście musiały rozpędzać się do szybkości światła, a nawet ponad nią za pomocą niskoenergetycznego pola hiperprzestrzennego. Wydajność takiego pola była niska, szybkości wielkie, ryzyko olbrzymie i, mówiąc uczciwie, nie mam pojęcia, jak ludzie mogli to znosić.

Nasz statek natomiast, wykorzystuje wysokoenergetyczne pole hiperprzestrzenne i w związku z tym nasze przejście odbędzie się przy normalnej szybkości. Będziemy poruszać się ze zwykłą szybkością tysiąca kilometrów na sekundę, a w następnej chwili szybkość wzrośnie do tysiąca milionów kilometrów na sekundę — bez przyspieszania. A ponieważ nie będziemy przyspieszać, nie poczujemy różnicy.

— Jakże może nie być przyspieszenia, jeśli w jednej chwili zwiększymy szybkość milion razy?

— Ponieważ przejście jest matematycznym ekwiwalentem przyśpieszenia. Twoje ciało reaguje na przyspieszenie, ale nie na przejście.

— Skąd wiesz?

— Dzięki eksperymentom. Wysyłaliśmy zwierzęta z jednego miejsca do drugiego poprzez hiperprzestrzeń. Zwierzęta znajdowały się w hiperprzestrzeni przez ułamek mikrosekundy, ale nam przecież chodziło o samo przejście, a nie o pobyt. W naszych eksperymentach zwierzęta dwukrotnie doświadczały przejścia, wchodząc i wychodząc z hiperprzestrzeni.

— Wysyłano zwierzęta?

— Oczywiście. Co prawda, niewiele mogły nam powiedzieć o tym, co działo się z nimi między miejscem wysyłki i odbioru, ale najważniejsze było to, że wracały do nas zupełnie zdrowe i spokojne. Po drodze nic im się nie stało. Eksperymentowaliśmy na różnych zwierzętach, próbowaliśmy nawet z małpami i wszystkie wróciły do nas całe i zdrowe, no może poza jednym przypadkiem…

— Ach tak. A co się stało?

— Zwierzę było martwe. Odniosło liczne obrażenia, ale jak później stwierdziliśmy, była to wina błędu w programie komputerowym. Przejście nie miało z tym nic wspólnego. Oczywiście nie twierdzę, że nam nie może się przydarzyć coś takiego. Prawdopodobieństwo jest minimalne, ale jest. Byłoby to równoznaczne ze skręceniem sobie karku na skutek potknięcia na równej drodze. Takie rzeczy zdarzają się, ale trudno jest je brać pod uwagę za każdym razem, gdy wychodzi się z domu. I co, lepiej ci?

— Nie mam wyboru — powiedział ponuro Fisher. — Lepiej. Dwie godziny i dwadzieścia siedem minut później statek dokonał przejścia do hiperprzestrzeni. Nikt na pokładzie nie odczuł tego faktu. Rozpoczął się pierwszy lot z szybkością znacznie przekraczającą prędkość światła.

Przejście odbyło się 15 stycznia 2237 roku, o godzinie 21:20 czasu ziemskiego.

Rozdział 31

IMIĘ

Cisza!

Marlena rozkoszowała się nią, rozkoszowała się tym bardziej, że była jedyną osobą, która mogła ją przerwać, gdyby tylko chciała. Podniosła kamień i rzuciła nim w skałę. Rozległo się niezbyt głośne stuknięcie. Kamień upadł na ziemię i znów zapanowała cisza.

Wyszła z Kopuły mając na sobie zwykłe ubranie, takie, w jakim chodziła na Rotorze. Czuła się swobodnie.

Szła prosto do strumienia, nie zwracając uwagi na oznaczenia.

Ostatnie słowa matki brzmiały jak prośba: „Marleno, pamiętaj proszę, że obiecałaś nie oddalać się od Kopuły”. Uśmiechnęła się, lecz nie zwróciła uwagi na prośbę matki. Być może nie będzie się oddalała, ale nie była tego pewna. Nie miała zamiaru narzucać sobie żadnych ograniczeń, bez względu na wszystkie wymuszone na niej wcześniej przyrzeczenia. Poza tym miała przy sobie nadajnik. Zawsze mogą ją zlokalizować. Zaopatrzyli ją także w urządzenie odbiorcze, za pomocą, którego z łatwością znajdowała Kopułę. Gdyby zdarzył się jakiś wypadek — gdyby upadła i nie mogła wrócić o własnych siłach — zawsze wiedzieli, gdzie jej szukać.

No. a gdyby spadł na nią meteoryt? No cóż, zginęłaby, w takiej sytuacji nikt nie byłby w stanie jej pomóc, nawet w pobliżu Kopuły. Odrzuciła od siebie przykre myśli. Na powierzchni Erytro było tak wspaniale i spokojnie. Rotor zawsze był hałaśliwy. Gdziekolwiek się poszło, powietrze wibrowało od szumów, krzyków, stukotów atakujących ze wszystkich stron zmęczone uszy. Na Ziemi było pewnie jeszcze gorzej. Osiem miliardów ludzi, tryliony zwierząt, burze z piorunami, morskie przypływy i odpływy, deszcze. Kiedyś słuchała nagrania zatytułowanego „Dźwięki Ziemi”. Skóra cierpła i wkrótce miała dosyć.

Tutaj na Erytro wszędzie panowała błoga cisza.

Marlena znalazła się przy strumieniu. Woda płynęła tuż obok niej wydając delikatny, syczący odgłos. Podniosła ostry kamień i wrzuciła go do wody. Rozległ się plusk. Świat dźwięków nie był niczym niezwykłym na Erytro, chociaż przypadkowy hałas służył jedynie jako ozdobnik wszechogarniającej ciszy.

Marlena postawiła stopę na wilgotnej glinie nad brzegiem strumienia. Usłyszała ciche mlaśnięcie, zobaczyła odciśnięty zarys stopy. Pochyliła się i nabrała wody w dłonie. Rozlała ją na ziemię przed sobą. Woda utworzyła wilgotne plamy, bardziej czerwone niż różowawy grunt. Dodała jeszcze trochę wody i w końcu postawiła prawą stopę na ciemnej plamie. Nacisnęła. Gdy uniosła stopę zobaczyła jeszcze jeden, tym razem głębszy ślad.