Выбрать главу

— Jak się czujesz?

— Właśnie mówiłam…

— Chodzi mi o twój stan fizyczny. Wczoraj przydarzył ci się niezwykły atak.

— To nie był atak. Zawiodły mnie nerwy. Nieczęsto oskarża się mnie o pragnienie wywołania u kogoś choroby, czemu w dodatku daje się wiarę.

— Co się stało w takim razie? Niestrawność?

— Możliwe. Bóle brzucha z całą pewnością. Mdłości.

— Czy często ci się to zdarza., Ranay?

— Nie — odpowiedziała ostro. — Nikt często mnie nie oskarża o nieprofesjonalne zachowanie.

— Marlena to gorąca głowa. Po co brać to tak poważnie?

— Czy masz coś przeciwko temu, żebyśmy zmienili temat? Wyniki nie wykazują żadnych zmian w mózgu. Jeśli przyjąć, że była normalna, to teraz także zachowuje normę.

— Czy w takim razie może według ciebie kontynuować badania na Erytro?

— Nie mam obecnie podstaw, aby jej tego zabronić.

— A czy chciałabyś ją wysłać? D'Abisson przyjęła groźną postawę.

— Wiesz, że widziałam się z Pittem — nie brzmiało to jak pytanie.

— Tak, wiem.

— Poprosił mnie o kierowanie nowym projektem, który ma się zająć badaniem Plagi Erytro. Otrzymamy duże fundusze na te badania.

— Myślę, że to niezły pomysł, i że ty doskonale nadajesz się do kierowania projektem.

— Dziękuję. Jednakże Pitt nie wyznaczył mnie na dowódcę Kopuły na twoje miejsce. Tak więc decyzja, czy Marlena Fisher ma prowadzić dalsze studia na Erytro, zależy od ciebie, dowódco. Ja ograniczę się do przeprowadzania badań mózgu wtedy, gdy będzie to konieczne.

— Mam zamiar pozwolić Martenie na wyjście za każdym razem, gdy będzie tego chciała. Rozumiem, że nie zgłaszasz sprzeciwu?

— Masz moją diagnozę, w której stwierdzam, że Marlena Fisher nie jest chora na Plagę. Nie mogę sprzeciwiać się twoim decyzjom, musisz jednak wyrazić pisemne pozwolenie na wyjście w formie rozkazu z podpisem.

— I nie będziesz oponować?

— Nie mam powodów.

Obiad dobiegł końca. Z głośników płynęła delikatna muzyka. Siever Genarr, który do tej pory unikał drażliwych tematów, zwrócił się w końcu do niespokojnej Insygny:

— Słowa są słowami Ranay D’Aubisson, jednak stoi za nimi Janus Pitt.

Niepokój Insygny powiększył się.

— Naprawdę tak sądzisz?

— Owszem, ty również powinnaś pogodzić się z tą myślą. Znasz Janusa znacznie lepiej niż ja. To wszystko bardzo mi się nie podoba. Ranay jest kompetentną lekarką, posiada niepospolity umysł i jest w sumie dobrym człowiekiem, ale jest także bardzo ambitna — jak wszyscy zresztą w ten czy inny sposób — i w związku z tym łatwo można ją przekupić. Ona naprawdę chce przejść do historii jako ta, która pokonała Plagę Erytro.

— I dlatego chciałaby poświęcić Marlenę?

— Może nie tyle poświęcić, co poddać próbie… Ona chce… No cóż, to i tak na jedno wychodzi.

— Właśnie! Narażanie Marleny na niebezpieczeństwo ze względu na korzyści naukowe jest czymś… potwornym.

— Z jej punktu widzenia, nie. A z pewnością nie z punktu widzenia Pitta. Poświęcenie jednego umysłu jest żadną stratą w porównaniu z możliwością uratowania całego świata dla milionów ludzi. Oczywiście jest to bezduszna decyzja, ale przyszłe pokolenia będą wielbić Ranay właśnie za tę bezduszność i zgodzą się, że poświęcenie jednego umysłu, a nawet tysiąca, w dobrej sprawie było niezbędnym kosztem postępu.

— Tak, ale to nie ich umysły poświęcono.

— Oczywiście. Cała historia pełna jest przykładów poświęceń czyimś kosztem. Pitt również jest gotów do takich poświęceń. Prawda?

— Tak. Masz rację co do niego — powiedziała z nagłą werwą msygna. — I pomyśleć, że pracowałam dla niego przez te wszystkie lata.

— W takim razie zdajesz sobie sprawę, że z własnego punktu widzenia Pitt postępuje bardzo moralnie. „Czynić dobro dla wszystkich” — tak o sobie mówi. Ranay przyznaje, że rozmawiała z nim podczas swojej ostatniej wizyty na Rotorze i jestem przekonany, że mniej więcej to samo powiedział jej o Pladze i Marlenie. Jestem tego tak pewny, jak tego, że siedzę na krześle.

— A co powiedziałby, gdyby Marlena zachorowała, poważnie zachorowała, a problem Plagi nie zostałby

rozwiązany? — zapytała gorzko Eugenia. — Co powiedziałby na niepotrzebną stratę, na zredukowanie mojej córki do poziomu rośliny? I co powiedziałaby doktor D’Aubisson?

— Byłaby bardzo nieszczęśliwa, jestem o tym przekonany.

— Dlatego, że nikt nie pochwaliłby jej za wynalezienie lekarstwa?

— To też. Ale przede wszystkim z powodu Marteny. Czułaby się… winna. Ona nie jest potworem. A co do Pitta…

— On jest potworem.

— Ja nie nazwałbym tego w ten sposób. Pitt cierpi na ograniczoną zdolność widzenia i przewidywania. Dostrzega tylko własny plan przyszłości Rotora. Gdyby coś się stało — z naszego punktu widzenia — Pitt powiedziałby sobie, że Marlena, tak czy owak, stanowiła zagrożenie dla jego planów i wytłumaczyłby jej nieszczęście dobrem Rotora. Z pewnością nie cierpiałby z powodu wyrzutów sumienia.

Insygna potrząsnęła głową.

— Chciałabym, żebyśmy nie mieli racji, żeby Pitt i D’Aubisson byli wolni od takich zarzutów.

— Ja również chciałbym, żeby tak było, ale jednocześnie wierzę Martenie i jej wglądowi w język ciała. Twoja córka powiedziała, że Ranay była szczęśliwa z nadarzającej się okazji do zbadania Plagi. I ja zgadzam się z Martena.

— D’Aubisson powiedziała, że była szczęśliwa z powodów zawodowych — odrzekła Insygna. — Mogę w to uwierzyć, ja też jestem naukowcem.

— Oczywiście, że jesteś — Genarr uśmiechnął się. — Zdecydowałaś się opuścić Układ Słoneczny i wyruszyć w bezprecedensową podróż trwającą kilka lat świetlnych tylko po to, by zaspokoić ciekawość kosmosu, chociaż wiedziałaś, że może zakończyć się to śmiercią całej populacji Rotora.

— Prawdopodobieństwo katastrofy było minimalne, tak przynajmniej wtedy sądziłam.

— Minimalne? Tak małe, że odważyłaś się zaryzykować życiem swojej rocznej córki? Mogłaś przecież zostawić ją z mężem, który wolał siedzieć w domu. Mogłaś zapewnić jej bezpieczeństwo choćby kosztem nieujrzenia jej nigdy na oczy. Wolałaś jednak zaryzykować, nawet nie dla dobra Rotora, lecz dla własnego dobra.

— Przestań, Sieverze — powiedziała — Ranisz mnie.

— Chcę ci tylko pokazać, że na każdą sprawę można patrzeć z dwóch przeciwstawnych punktów widzenia zakładając, że jest się na tyle sprytnym, by je dostrzec. Tak, D’Aubisson nazywa profesjonalnym zadowoleniem możliwość badania choroby, ale Martena mówi, że wyczuwa jej wrogość, a ja znów wierzę słowom Marteny.

— W takim razie — zaczęła mówić Insygna, a kąciki jej ust opadły na dół — spodziewam się, że D’Aubisson nie może się doczekać wyjścia Marteny na powierzchnię.

— Chyba tak. Jest jednak na tyle ostrożna, że dopilnowała, abym to ja wydał rozkaz, domagała się go nawet na piśmie. Chce mieć pewność, że to ja, a nie ona, zostanę ukarany, jeśli zdarzy się jakiś wypadek. Zaczyna myśleć jak Pitt. Nasz przyjaciel Janus jest zaraźliwy.

— Sieverze nie powinieneś wysyłać Marteny. Działasz na ich korzyść.

— Przeciwnie, Eugenio. To wszystko jest bardziej skomplikowane. Musimy ją wysłać.

— Co?

— Nie mamy wyboru. Poza tym ona jest bezpieczna. Chodzi mi o to, Eugenio, że ja również wierzę obecnie w istnienie jakiejś wszechogarniającej formy życia na planecie, formy, która posiada nad nami jakąś władzę. Mówiłaś kiedyś, że ja, ty, strażnik zetknęliśmy się ze skutkami działania tutejszego życia, i to za każdym razem, gdy przeciwstawialiśmy się Martenie. To samo było z Ranay. Próbowała wymusić na Martenie badanie mózgu i skręciło ją. Gdy przekonałem Marlenę do badania, D’Aubisson natychmiast poczuła się lepiej.