Выбрать главу

12:06:26.

Wirus Case’a przewiercił dziurę w lodzie pliku komend biblioteki. Przecisnął się do wnętrza. W nieskończonej błękitnej przestrzeni unosiły się kodowane barwnie kule nanizane na ciasną kratę bladoniebieskiego neonu. W nonprzestrzeni matrycy wnętrze dowolnego konstruktu miało nieograniczony wymiar subiektywny; dziecięcy kalkulator-zabawka odsłaniał niezgłębione otchłanie nicości, gdzie zawieszono jedynie kilka podstawowych instrukcji. Case zaczął wystukiwać sekwencję, którą Fin kupił od jakiegoś sararimana średniego szczebla z poważnymi problemami na tle narkotyków. Jak po niewidzialnych szynach poszybował wśród sfer.

Tutaj. To ta.

Wystukał sobie drogę do jej wnętrza; zimny, błękitny neon stropu był bezgwiezdny i gładki jak zmrożone szkło. Uruchomił podprogram, który wprowadził pewne zmiany w instrukcjach strażniczych rdzenia.

Teraz na zewnątrz. Płynne przejście w ruch wsteczny. Wirus odbudowy wał sieć okna.

Zrobione.

W holu biurowca dwaj mężczyźni należący do Modernistycznych Panter siedzieli czujnie pod niskim prostokątnym kwietnikiem, filmując kamerą wideo całe zamieszanie. Obaj nosili kameleonowe kombinezony.

— Taktyczni rozpylają piankowe barykady-powiedział do laryngofonu pierwszy. — Szybcy ciągle próbują posadzić gdzieś helikopter.

Case wcisnął klawisz symstymu. I wskoczył w ból złamanej kości. Molly oddychała płytko i nierytmicznie, oparta o szarą ścianę korytarza. Case natychmiast wrócił do matrycy; rozpalona do białości igła bólu w lewym udzie powoli zanikała.

— Co się stało, Synu? — spytał przekaźnika.

— Nie wiem, Brzeszczot. Mama nie odpowiada. Czekaj.

Program Case’a krążył. Pojedyncza, cienka jak włos linia czerwonego światła sięgała ze środka odtworzonego okna do migotliwej sylwetki lodołamacza. Nie miał czasu na czekanie. Odetchnął głęboko i przeskoczył znowu.

Opierając się o ścianę, Molly zrobiła krok. Case na poddaszu jęknął. Przy drugim kroku przestąpiła nad wyciągniętą ręką. Rękaw munduru był czerwony od świeżej krwi. Przelotny widok strzaskanej pałki ze szklanego włókna. Pole widzenia zwęziło się w tunel. Po trzecim kroku Case wrzasnął i znalazł się znowu w matrycy.

— Synu? Tu Boston, malutki. — Głos drżał z bólu. Zakaszlała. — Drobne kłopoty z tubylcami. Jeden z nich złamał mi chyba nogę.

— Czego potrzebujesz, Kocia Mamo? — Słowa przekaźnika ginęły niemal w szumie zakłóceń.

Case zmusił się, by przeskoczyć. Oparta o ścianę, odciążała lewą nogę. Pogrzebała w kieszeni na brzuchu kombinezonu, znalazła plastykową płytkę wysadzaną tęczowymi dermadyskami. Wybrała trzy i kciukiem przylepiła do nadgarstka, nad żyłami. Sześć tysięcy mikrogramów analogonu endorfiny runęło na ból i rozbiło go w proch, jak młot. Wygięła się konwulsyjnie. Różowe fale ciepła obmyły uda. Odetchnęła i odprężyła się.

— Dobra, Synu. Już w porządku. Ale jak wyjdę, będę potrzebowała zespołu medycznego. Powiedz to moim. Brzeszczot, jestem dwie minuty od celu. Możesz wytrzymać?

— Powiedz, że wszedłem i trzymam — odpowiedział Case.

Molly kulejąc, ruszyła korytarzem. Raz się obejrzała. Case dostrzegł bezwładne ciała trzech strażników Sense/Net. Jeden chyba nie miał oczu.

— Taktyczni i Szybcy zablokowali parter, Kocia Mamo. Piankowe barykady. W holu robi się gorąco.

— Tu też jest gorąco — odparta, przeciskając się przez podwójne stalowe wrota. — Brzeszczot, jestem prawie na miejscu.

Case przeskoczył do matrycy i zerwał z czoła trody. Był zlany potem. Wytarł twarz ręcznikiem i łyknął wody z plastykowego bidonu, stojącego obok Hosaki. Sprawdził wyświetloną na ekranie mapę biblioteki. Migający czerwony kursor pełzł przez kontur wrót. Kilka milimetrów od zielonego punktu oznaczającego lokalizację konstruktu Dixiego Płaszczaka. Zastanawiał się, jakie skutki będzie to miało dla jej nogi. Po dostatecznej dawce endorfiny mogłaby chodzić na parze krwawych kikutów.

Działał automatycznie: trody, złącze, przeskok.

Biblioteka naukowa Sense/Net była martwym obszarem pamięci: trzymane tu materiały musiały być usunięte fizycznie. Dopiero potem możliwy był sprzęg. Molly kuśtykała między rzędami identycznych szarych pojemników.

— Synu, powiedz jej, że jeszcze pięć, a potem dziesięć w lewo — rzucił Case.

— Pięć prosto i dziesięć w lewo, Kocia Mamo — powtórzył przekaźnik.

Skręciła. Blada bibliotekarka kuliła się między dwoma pojemnikami. Przerażone spojrzenie, mokre policzki; Molly zignorowała ją. Case był ciekaw, co zrobili Moderni, żeby wywołać strach o takim natężeniu. Wiedział, że miało to związek z fałszywą groźbą, ale zbyt był zajęty swoim lodem, by słuchać wyjaśnień Molly.

— To ten — powiedział, lecz Molly już stała przed regałem, na którym leżała kaseta konstruktu. Kształtem przypominał neoazteckie biblioteczki z poczekalni Julie Deane’a w Chibie.

— Działaj, Brzeszczot — rzuciła Molly.

Case przeskoczył do cyberprzestrzeni i wysłał rozkaz wzdłuż czerwonej linii przebijającej biblioteczny lód. Pięć niezależnych systemów alarmowych zostało przekonanych, że nadal działają. Trzy skomplikowane zamki zdezaktywowano, choć wierzyły, że wciąż są zamknięte. Główny bank danych doznał niewielkiego przesunięcia stałej pamięci: konstrukt usunięto przed miesiącem na polecenie jednego z wyższych urzędników. Gdyby bibliotekarka szukała tego polecenia, stwierdzi, że zapisy są skasowane. Drzwiczki otworzyły się bezszelestnie.

— 0467839 — powiedział Case, a Molly zdjęła z podstawy czarny blok pamięci. Przypominał magazynek wojskowego karabinu. Ścianki pokrywały jakieś symbole i ostrzegawcze napisy.

Molly zamknęła drzwiczki. Case przeskoczył.

Usunął czerwoną nić z lodu biblioteki. Wciągnął ją z powrotem do swojego programu, odruchowo uruchamiając pełny zwrot systemu. Bramy Sense/Net trzasnęły za nim, a podprogramy wirując znikały w rdzeniu lodołamacza, gdy mijał przejścia, gdzie je pozostawił.

— Wyjście, Synu — rzucił i opadł na krzesło. Po okresie pełnej koncentracji mógł zachować połączenie, nie tracąc świadomości własnego ciała. Mogą minąć dni, zanim Sense/Net odkryje kradzież konstruktu. Kluczem była blokada transferu danych z Los Angeles, który zbyt dokładnie zgadzał się w czasie z terrorystycznym atakiem Modernów. Nie sądził, by przeżyło trzech strażników, na których Molly trafiła w korytarzu. Nikomu nie opowiedzą o spotkaniu. Przeskoczył.

Winda, z czarną skrzynką umocowaną do płyty kontrolnej, pozostała na miejscu. Strażnik leżał skulony na podłodze. Po raz pierwszy Case zauważył plaster na jego szyi. To pewnie Molly, żeby jej nie przeszkadzał. Przestąpiła nad nim, usunęła czarną skrzynkę i wcisnęła HOL.

Drzwi windy rozsunęły się z sykiem, jakaś kobieta pchnięta przez tłum wpadła tyłem do środka i uderzyła głową o ścianę. Molly nie zwróciła na nią uwagi. Zerwała plaster z szyi strażnika. Potem kopniakiem odrzuciła białe spodnie i różową pelerynę, cisnęła za nimi słoneczne okulary i naciągnęła na czoło kaptur kombinezonu. Konstrukt tkwił w kieszeni na brzuchu, lekko uciskając żebra. Wyszła.

Case widywał już tłum ogarnięty paniką, ale nigdy w zamkniętym pomieszczeniu.

Pracownicy Sense/Net wybiegali z wind i pędzili do wyjść, by tam napotkać piankowe barykady Taktycznych i piaskowe pociski szybkich OMBA. Obie formacje, przekonane, że otoczyły hordę potencjalnych morderców, współpracowały z niezwykłą efektywnością. Za zrujnowanymi drzwiami głównymi barykadę zaścielała potrójna warstwa ciał. Głuche wystrzały karabinów policyjnych stanowiły tło dla dźwięku wydawanego przez tłum, pędzący tam i z powrotem po marmurowej posadzce holu. Case nigdy w życiu nie słyszał niczego podobnego.