Выбрать главу

— Skarbie — zwrócił się do Molly, odkładając konsolę na bok.

— Trafiłaś. Poważnie. Czuję to. Możesz powiedzieć, skąd to masz?

— Yonderboy — odparła Molly, odsuwając śledzie i suchary.

— A na boku dogadałam się z Larrym.

— Chytrze — pochwalił Finn. — To SI.

— Moglibyście trochę wolniej? — poprosił Case.

— Berno. — Finn zignorował tę uwagę. — Ma warunkowe obywatelstwo szwajcarskie, zgodnie z ich odpowiednikiem Ustawy z ’53. Zbudowana dla Tessier-Ashpool S.A. Są właścicielami main-frame’u i źródłowego software’u.

— Co jest w Bernie? — Case stanął między nimi.

— Wintermute to kod rozpoznawczy SI. Mam numer z Rejestru Turinga. Sztuczna inteligencja.

— Wszystko świetnie — stwierdziła Molly. — Ale dokąd to nas prowadzi?

— Jeśli Yonderboy ma rację — oświadczył Finn — ta SI stoi za Armitage’em.

— Zapłaciłam Larry’emu, żeby Moderni poniuchali koło Armitage’ a — wyjaśniła Case’owi Molly. — Dysponują bardzo dziwnymi kanałami informacyjnymi. Umowa była taka, że dostaną forsę, jeśli odpowiedzą na jedno pytanie: kto prowadzi Armitage’a?

— I sądzisz, że to ta SI? One nie mają autonomii. To na pewno korporacja macierzysta, ten Tessle…

— Tessier-Ashpool S.A. — poprawił Finn. — Mogę opowiedzieć o nich ciekawą historię. Chcecie posłuchać? Usiadł i zgarbił się lekko.

— Finn uwielbia opowiadać — zauważyła Molly.

— Tej historii nikt jeszcze nie słyszał — zaczął Finn.

Finn był paserem, handlarzem kradzionych towarów, przede wszystkim software’u. W ramach interesów kontaktował się czasem z innymi paserami, z których część pracowała w bardziej tradycyjnych dziedzinach. Handlowali szlachetnymi metalami, znaczkami, rzadkimi monetami, klejnotami, biżuterią, futrami, obrazami i dziełami sztuki. Historia, którą opowiedział Molly i Case’owi, zaczynała się od opowieści innego człowieka, mężczyzny, którego nazywał Smithem.

Smith także był paserem, ale w lepszych okresach działał legalnie jako sprzedawca dzieł sztuki. Był pierwszą znaną Finnowi osobą, która „poszła w krzem” — to określenie wydało się Case’owi dość staroświeckie. Kupował mikrosofty z programami o historii sztuki i cennikami galerii. Z pół tuzinem chipów w nowym gnieździe Smith dysponował budzącą podziw wiedzą — w porównaniu ze swymi znajomymi. Mimo to przyszedł do Finna z prośbą o pomoc — przyjacielską prośbą, jak jeden człowiek interesu do drugiego. Szukał wejścia do danych klanu Tessier-Ashpool, wyjaśnił, i to wejścia zrealizowanego w sposób wykluczający prześledzenie trasy do źródła. To możliwe, zaopiniował Finn, ale uznał za niezbędne pewne wyjaśnienia.

— To śmierdziało — mówił Case’owi. — Śmierdziało forsą. A Smith był ostrożny. Niemal zbyt ostrożny.

Smith, jak się okazało, miał dostawcę znanego jako Jimmy. Ów Jimmy, włamywacz i nie tylko, wrócił właśnie po roku na wysokiej orbicie i przewiózł na dno studni grawitacyjnej pewne przedmioty. Najbardziej niezwykłym obiektem, jaki zdobył w swojej wędrówce po archipelagu, była głowa, misternie wykonane popiersie z emaliowanej platyny, wysadzane perłami i lazurytem. Smith westchnął, schował kieszonkowy mikroskop i poradził, by rzeźbę przetopić. Była współczesna, nieantyczna, a więc bez wartości dla kolekcjonerów. Jimmy roześmiał się. Popiersie jest terminalem komputerowym, wyjaśnił. Potrafi mówić. I to nie syntegłosem, ale dzięki wspaniałemu układowi zaworów i miniaturowych piszczałek organowych. Ktokolwiek skonstruował tę zabawkę, musiał wielbić barok i mieć skłonności do perwersji, gdyż syntegłosowe chipy są tanie jak barszcz. Kuriozum. Smith podłączył głowę do komputera i słuchał, jak melodyjny, nieludzki głos recytuje liczby zeszłorocznych stawek podatkowych.

Wśród jego klientów był pewien tokijski miliarder, którego namiętność do mechanicznych automatów graniczyła z fetyszyzmem. Smith wzruszył więc ramionami i podniósł otwarte dłonie w geście tak starym, jak sam handel. Spróbuje, obiecał, ale wątpi, czy dużo wytarguje.

Gdy Jimmy wyszedł, pozostawiając głowę, Smith zbadał ją uważnie. Wykrył pewne znaki szczególne. W końcu dotarł do śladów niezwykłej współpracy dwóch rzemieślników z Zurichu, specjalisty od emalii z Paryża, holenderskiego jubilera i projektanta układów scalonych z Kalifornii. Wykrył, że przedmiot został wykonany na zamówienie Tessier-Ashpool S.A.

Nawiązał wstępny kontakt z tokijskim kolekcjonerem wspominając, że jest na tropie czegoś godnego uwagi.

A potem złożono mu wizytę. Nie zapowiedziany gość przeszedł przez labirynt zabezpieczeń, jakby ten wcale nie istniał. Niski mężczyzna, Japończyk, niezwykle wręcz uprzejmy, prezentujący wszystkie cechy hodowlanego mordercy ninja. Smith patrzył nieruchomo w brązowe oczy śmierci siedzącej naprzeciw, za stolikiem z wietnamskiego palisandru. Delikatnie, niemal przepraszająco klonowany zabójca oświadczył, że jego obowiązkiem jest znalezienie i odzyskanie pewnego dzieła sztuki, niezwykle pięknego mechanizmu, który zabrano z domu jego pana. Doszło do jego wiadomości, mówił ninja, że Smith może znać miejsce ukrycia tego obiektu.

Smith zapewnił, że nie chce umierać, i przyniósł głowę. Jakiego zysku, spytał ninja, spodziewał się pan ze sprzedaży tego przedmiotu? Smith wymienił sumę o wiele niższą od ceny, jaką zamierzał wyznaczyć. Ninja wyjął chip kredytowy i przelał odpowiednią kwotę z numerowanego szwajcarskiego konta. Któż to, pytał dalej, dostarczył panu ten przedmiot? Smith powiedział. Po kilku dniach dowiedział się o śmierci Jimmy’ego.

— Wtedy ja pojawiłem się na scenie — mówił dalej Finn. — Smith wiedział, że prowadzę interesy z ludźmi z Memory Lane, a tam właśnie załatwia się dyskretne wejścia, których źródeł nie można wykryć. Wynająłem kowboja. Wziąłem procent jako pośrednik. Smith był ostrożny. Przeżył właśnie coś bardzo dziwnego i wyszedl cały, ale nic tu nie pasowało. Kto płacił z tego szwajcarskiego skarbca? Yakuza? Niemożliwe. Mają bardzo sztywny kodeks, obejmujący takie sytuacje: zabijają też odbiorcę. Zawsze. Jakaś afera wywiadowcza? Smith nie przypuszczał. Szpiegowskie interesy mają pewną aurę, którą nietrudno wyczuć. No więc kazałem mojemu kowbojowi przelecieć stare informacje prasowe i znaleźliśmy Tessier-Ashpool w dziale sądowym. Sprawa była nieistotna, ale mieliśmy już firmę prawniczą. Potem on załatwił lód tych adwokatów i dotarliśmy do adresu rodziny. Dużo nam z tego przyszło.

Case uniósł brew.

— Freeside — wyjaśnił Finn. — Wrzeciono. Wyszło na to, że prawie w całości należy do nich. Interesujący był obraz, jaki otrzymał mój kowboj, kiedy przeprowadził systematyczny przegląd wiadomości prasowych i wykonał kompilację. Organizacja rodzinna. Struktura korporacji. Teoretycznie możesz się wkupić do każdej spółki akcyjnej, ale od ponad stu lat ani jedna akcja Tessier-Ashpool nie pojawiła się na otwartym rynku. O ile wiem, na żadnym rynku. Taka bardzo spokojna, bardzo ekscentryczna rodzina, z pierwszej generacji wrzeciona. Rządzona jak korporacja. Z wielką forsą. Unikają prasy. Częste klonowania. Prawa orbitalne nie są tak twarde, jeśli chodzi o inżynierię genetyczną. I trudno stwierdzić, które pokolenie, czy kombinacja pokoleń, kieruje całym przedstawieniem w konkretnym momencie.

— A to dlaczego? — zdziwiła się Molly.

— Mają własne zestawy kriogeniczne. Prawo, nawet orbitalne, stanowi, że człowiek w stanie zamrożenia jest formalnie martwy. Wygląda na to, że się wymieniają, chociaż od tizydziestu lat nikt nie oglądał ojca założyciela. Matka założycielka zginęła w jakimś wypadku w laboratorium…