— Wielkie cygaro. Zwęża się na końcach.
— Zdążyliśmy zauważyć — mruknęła Molly.
— W miarę zwężania występuje efekt terenów górskich. Grunt się pozornie wznosi, więcej skał, ale łatwa wspinaczka. Im wyżej ktoś wejdzie, tym niższa jest grawitacja. Na górze ośrodki sportowe. Tu jest welodrom. — Pokazał.
— Co? — Case pochylił się, by lepiej widzieć.
— Wyścigi rowerów — wyjaśniła Molly. Niskie ciążenie, opony z podwyższoną przyczepnością… wyciągają sto na godzinę.
— Ten koniec nie będzie nas interesował — oświadczył Armitage, z typową dla siebie absolutną powagą.
— Cholera — zaklęła Molly. — Jestem zapaloną cyklistką.
Riviera zachichotał.
Armitage przeszedł na drugi koniec modelu.
— Ten owszem.
Szczegółowy obraz wnętrza kończył się i ostatni segment hologramu był pusty.
— To jest Villa Straylight. Stroma wspinaczka. Wszystkie przejścia blokowane. Oprócz jednego, tutaj, w samym środku. Grawitacja zerowa.
— A co tam jest, szefie? — Riviera wyciągnął szyję. Cztery maleńkie postacie zamigotały tuż obok czubka palca Armitage’a. Machnął ręką, jakby odganiał komary.
— Ty, Peter, będziesz pierwszy, który się przekona. Załatwisz sobie zaproszenie. A kiedy będziesz wewnątrz, dopilnujesz, żeby Molly też się dostała.
Case spoglądał na pustkę przedstawiającą Straylight i myślał o opowieści Finna: Smith, Jimmy, gadająca głowa i ninja.
— Czy znamy jakieś szczegóły? — spytał Riviera. — Rozumie pan, muszę zorganizować jakąś garderobę.
— Nauczcie się rozkładu ulic. Tu jest ulica Dezyderaty. A tu Rue Jules Verne.
Riviera przewrócił oczyma.
Gdy Armitage recytował nazwy, na jego nosie, policzkach i brodzie wyrosło kilkanaście czerwonych bąbli. Nawet Molly się roześmiała.
Armitage przerwał i przyjrzał im się uważnie swymi zimnymi, pustymi oczami.
— Przepraszam — powiedział Riviera, a bąble zamigotały i zniknęły.
Case przebudził się w środku okresu snu i zrozumiał, że Molly kucnęła na gąbce. Wyczuwał jej napięcie. Leżał nieruchomo nie wiedząc, co powinien zrobić. Kiedy ruszyła, jej prędkość była oszałamiająca. Zerwała się i przeszła przez płachtę żółtego plastyku, zanim zdążył sobie uświadomić, że rozcięła ją na dwie części.
— Nie ruszaj się, przyjacielu.
Case przewrócił się i wsunął głowę w szczelinę.
— Co…?
— Zamknij się.
— To ty — odpowiedział głos Syjonity.-Nazywają cię Kocie Oczy, nazywają Krocząca Brzytwa. Jestem Maelcum, siostro. Bracia chcą rozmawiać z tobą i z kowbojem.
— Jacy bracia?
— Założyciele. Mędrcy Syjonu. Wiesz…
— Jak otworzymy klapę, światło obudzi bossa — szepnął Case.
— Dlatego zrobiliśmy ciemność — odparł mężczyzna. — Chodźcie. Odwiedzić Założycieli.
— Wiesz, przyjacielu, jak szybko mogę cię posiekać?
— Nie stój i nie gadaj, siostro. Chodź.
Dwaj żyjący jeszcze Założyciele Syjonu byli starcami. Wszyscy, którzy zbyt długo przebywają z dala od objęć grawitacji, starzeją się szybko. Ich nogi, pociemniałe i kruche z braku wapnia, zdawały się cienkie i delikatne w jaskrawym blasku odbitego światła słońca. Unosili się w samym środku malowanej dżungli tęczowego listowia, straszliwego muralu, który całkowicie pokrywał powłokę sferycznej kabiny. Powietrze było gęste od żywicznego dymu.
— Krocząca Brzytwa — stwierdził jeden, gdy Molly wpłynęła do wnętrza. — Niby chłoszcząca rózga.
— Mamy dla ciebie historię, siostro — powiedział drugi. — Religijną opowieść. Cieszymy się, że przyszłaś z Maelcumem.
— Czemu nie masz akcentu?
— Pochodzę z Los Angeles — wyjaśnił starzec. Jego skołtunione rastafariańskie loki przypominały drzewo o gałęziach barwy stalowej waty. — Dawno, bardzo dawno temu, w górę grawitacyjnej studni, jak najdalej od Babilonu. By poprowadzić Lud do ojczyzny. A teraz mój brat porównuje cię do Kroczącej Brzytwy.
Molly wyciągnęła rękę i ostrza błysnęły wśród dymu.
Drugi Założyciel odchylił głowę do tyłu i roześmiał się.
— Prędko przyjdą Dni Ostatnie… Głosy. Głosy płaczące w dziczy, przepowiadające ruinę Babilonu.
— Głosy. — Założyciel z Los Angeles patrzył prosto na Case’a. — Prowadzimy nasłuch na wielu częstotliwościach. Zawsze słuchamy. I nadszedł głos, i przemówił do nas spośród języków babel. Zagrał potężny podkład.
— Nazwał się Zimowy Niemowa, Winter Mute — dodał drugi, wypowiadając kryptonim jak dwa oddzielne wyrazy. Case poczuł na ramionach gęsią skórkę.
— Niemowa przemówił — oznajmił Założyciel. — Powiedział, że mamy wam pomóc.
— Kiedy to było?
— Trzydzieści godzin przed waszym dokowaniem do Syjonu.
— Słyszeliście wcześniej ten głos?
— Nie — zaprzeczył człowiek z Los Angeles, — I nie jesteśmy pewni, co oznacza. Jeśli zbliżają się Dni Ostatnie, musimy się strzec fałszywych proroków…
— Posłuchajcie — przerwał im Case. — To była SI. Sztuczna Inteligencja. A ta muzyka… pewnie podłączył się do waszych banków i przygotował taki zestaw, żebyście byli zachwyceni.
— Babilon — zawołał drugi Założyciel — jest matką wielu demonów. To wiem. Nieprzeliczonej hordy!
— Jak mnie nazwałeś, staruszku? — spytała Molly.
— Krocząca Brzytwa. Niesiesz bicz do Babilonu, do jego mrocznego serca…
— Jaką wiadomość przekazał głos? — Chciał wiedzieć Case.
— Polecił wam pomagać, byście posłużyli jako narzędzie Dni Ostatnich. — Pomarszczona twarz starca wyrażała niepokój. — Żebyśmy posłali z wami Maelcuma i jego holownik Garvey do babilońskiego portu Freeside. To uczynimy.
— Maelcum to nieposłuszny chłopak — dodał drugi. — Lecz godny pilot holownika.
— Postanowiliśmy jednak posłać z wami także Aerola, na Babylon Rocker. Będzie uważał na Garveya.
W kabinie zaległo niezręczne milczenie.
— To wszystko? — spytał Case. — Pracujecie dla Armitage’a czy co?
— Wynajmujemy wam miejsce — odparł Założyciel z Los Angeles. — Uczestniczymy w pewnych interesach i nie szanujemy babilońskiego prawa. Naszym prawem jest słowo Jah. Ale tym razem możemy się mylić.
— Dwa razy przymierz, zanim raz utniesz — szepnął drugi.
— Chodź, Case — rzuciła Molly. — Wracajmy, zanim szef zauważy, że nas nie ma.
— Maelcum was odprowadzi. I miłość Jah, siostro.
9
Holownik Marcus Garvey, stalowy bęben długości dziewięciu i średnicy dwóch metrów, zatrzeszczał i zadygotał, gdy Maelcum uruchomił silniki korekcyjne. Zapięty w siatkę antyprzeciążeniową Case przez mgiełkę skopolaminy obserwował muskularny kark Syjonity. Wziął narkotyk, by stępić mdłości choroby powietrznej, ale stymulatory zawarte w proszku nie miały wpływu na jego przerabiany system.
— Ile potrwa, zanim dolecimy do Freeside? — spytała Molly z siatki zawieszonej obok modułu pilota.
— Niedługo, chyba.
— Czy wy nigdy nie myślicie w godzinach?
— Siostro, czas to czas, jeśli chwytasz, o co mi chodzi. Rast przy pulpicie, siostro. — Potrząsnął włosami. — Dolecę do Freeside, kiedy dolecę.
— Case — powiedziała — zrobiłeś coś, żeby się skontaktować z naszym kumplem z Berna? W tym czasie, kiedy siedziałeś podłączony i poruszałeś wargami?