Выбрать главу

Kwadrans później w pokoju hotelowym stanęła twarzą w twarz z mężczyzną. Goggo wbiła w nią swe przenikliwe, zimne spojrzenie.

Gerd całkiem inaczej wyobrażała sobie Olafa. Oczywiście jego jasna czupryna, błękitne oczy w ciemnej oprawie, prosty nos, szeroki uśmiech wydały się jej znajome, ale pierwsze wrażenie nie było takie, jakiego oczekiwała.

– Poznaję cię – zawołał mężczyzna i uśmiechnął się przyjaźnie. – Chociaż jedenaście lat to szmat czasu. Bardzo się zmieniłaś. Zmieniłaś też imię.

Goggo roześmiała się złośliwie:

– Wiesz, Olaf, Gerd była w tobie zakochana do szaleństwa. W tej makatce wyraziła całą swoją tęsknotę, a kiedy wyjechałeś, płakała i rozpaczała przez wiele tygodni. To musiał być dopiero widok!

Gerd, kompletnie zdruzgotana takim brakiem taktu, milczała przez dłuższą chwilę. Obecność Olafa onieśmielała ją, zmusiła się jednak, by zapytać:

– Powiedz, co u ciebie? Zawsze wydawało mi się, że wyrośniesz na wielkiego człowieka.

Popatrzył na nią nieco zakłopotany.

– Hm, co by ci tu powiedzieć? Jestem dyrektorem firmy eksportowo-importowej.

Biznesmen? Nie tego się spodziewała. Olaf, jakiego znała, był idealistą, a biznesmeni rzadko kierują się w życiu ideałami.

Gerd poczuła się zawiedziona. Jedenaście lat to rzeczywiście długi czas.

– Jak się spotkaliście? – zwróciła się do Goggo i Olafa.

– W redakcji, przyjechał, by o coś zapytać. Zwróciłam uwagę na jego nazwisko i upewniłam się, czy jest to twój Olaf.

Dziennikarka posłała mężczyźnie wieloznaczne spojrzenie i Gerd poczuła się jeszcze bardziej zakłopotana.

Kiedy Goggo wyszła, by zamówić coś do picia, spytała cicho Olafa:

– Wiesz, kim jestem, prawda?

– Oczywiście, zrozumiałem to natychmiast. Słyszałem, że wybierasz się na Islandię?

Zamarła:

– A skąd wiesz?

~ Goggo mi powiedziała. Podobno słyszała od jakiegoś Ståhla.

A to plotkarz! Czy wszystko, o czym rozmawia się w domu, musi dojść do uszu Goggo?

– Pozwól, że pojadę z tobą – poprosił Olaf, kładąc jej ręce na ramionach.

Zamierzała właśnie zapytać, dlaczego, gdy nagle zesztywniała. Od pierwszej chwili, kiedy się znalazła w tym pokoju, wyczuwała jakiś niedobry nastrój, i teraz wreszcie pojęła przyczynę.

– Och, całkiem wyszło mi z głowy, że wieczorem miał przyjść do mnie uczeń – skłamała na poczekaniu. – Ten biedak pewnie już tam czeka. Proszę, przeproś ode mnie Goggo! Zobaczymy się jutro, cześć!

Nim mężczyzna zdążył zareagować, wybiegła na korytarz. Na śmierć zapomniała, że ma nocować w hotelu, i popedałowała prosto w stronę domu.

Była deszczowa letnia noc. Na pustych jezdniach błyszczał mokry asfalt. Dziewczyna wjechała w ulicę Fabryczną, która nie bez powodu nosiła taką nazwę. Bramy wzdłuż długiego muru po obu stronach ulicy pozamykane były na cztery spusty. Dookoła żywej duszy. Gerd skręciła w wąski zaułek. Kiedy dostrzegła stalowy drut rozciągnięty w poprzek jezdni, było już za późno. Mimo że zahamowała gwałtownie, nie zdołała uniknąć upadku. Wyrzuciło ją z roweru i upadła, zdzierając sobie do krwi dłonie.

Kątem oka dostrzegła, jak z bramy wybiega jakaś groźna zwalista postać. Gerd nie miała złudzeń; ten ktoś na pewno nie chciał jej pomóc. W ciągu minionych trzech lat dziewczyna żyła w ciągłym napięciu, przywykła do tego, by mieć się wciąż na baczności. Poderwała się więc błyskawicznie i biegiem ruszyła jedyną drogą, jaka pozostała wolna, w dół nad rzekę.

Bez namysłu zanurzyła się w zielonej mulistej wodzie i przepłynęła na drugą stronę. Potem wspięła się po urwistym brzegu i zniknęła w zaroślach, za którymi rozciągały się torfowiska.

Jej prześladowca, zapewne nie chcąc zmoczyć ubrania, pobiegł w stronę mostu. Gerd nie zdążyła się zorientować, kim był. Wszystko trwało zaledwie ułamek sekundy. Nie mogła pojąć, dlaczego została napadnięta, kto mógł wiedzieć, że będzie tamtędy jechała? Przecież opuściła hotel dość nieoczekiwanie. A jednak nie miała najmniejszej wątpliwości, że to właśnie na nią zastawiono pułapkę.

Była przemoczona do suchej nitki, ubranie kleiło się jej do ciała, mimo to pobiegła dalej przez błoto. Musiała wykorzystać swoją przewagę.

Zdyszana stanęła na skraju rozległej, odsłoniętej przestrzeni torfowisk. Gdzieniegdzie wśród porastających pagórki liliowych wrzosów szumiały wysokie sosny. Dalej na horyzoncie ciemniał gęsty las. To chyba stamtąd migotało ku niej przyjazne światełko!

Biegła już dość długo przez torfowisko, gdy z tyłu doszedł do jej uszu trzask łamanych gałęzi. To pewnie znowu jej prześladowca! Jakie wszystko wydaje się obce i przerażające w tę letnią noc!

Oddech dziewczyny stał się krótki i świszczący. Ścigający ją mężczyzna także się zdyszał. Zawsze to jakaś pociecha. Jeszcze tylko kilka metrów i znajdzie się pod osłoną lasu. O światełku dawno już nie pamiętała.

Wreszcie otoczyły ją sosny, wysokie i majestatyczne. Przedarła się przez gęste zarośla, teren wznosił się, gdy nagle…

Ziemia osunęła się jej spod stóp i dziewczyna runęła w dół. Wprawdzie nie było specjalnie wysoko, ale ponieważ wszystko stało się niespodziewanie, upadek okazał się bardzo groźny. Dziewczyna potoczyła się po kamieniach, raniąc dotkliwie ramiona, a kiedy ujrzała przed sobą wielki głaz, sądziła już, że to koniec. Przez cały czas zaciskała zęby, żeby nie wydobyć z siebie głosu, teraz jednak krzyknęła przeciągle. Ogromny kamień był tuż-tuż! Dziewczyna wystawiła ręce, a w następnej sekundzie wszystko znikło.

Uporczywy ból rozsadzał jej czaszkę, nic nie widziała ani nie słyszała. Z wolna jednak dudnienie w skroniach zaczęło ustępować, a wówczas dotarły do niej jakieś głosy i odgłos kroków.

Ktoś podniósł ją z ziemi i półprzytomną przeniósł do chaty. Położył na łóżku. Długo trwała w jakimś dziwnym stanie zawieszenia, jakby błądziła w gęstej mgle.

Wreszcie ocknęła się i powróciła do bolesnej rzeczywistości.

Ogień palił jej czoło i dłonie. Ktoś ostrożnie otarł mokrą ścierką krew z jej twarzy, a potem uniósł się z krawędzi łóżka.

Gerd otworzyła oczy. Sądząc po umeblowaniu wnętrza, znajdowała się w jakiejś chacie. Przy kuchennej ławie stał odwrócony do niej plecami mężczyzna i płukał ręcznik.

– Widziałam przez moje okno dochodzące stąd światło – powiedziała.

– Staraj się nie mówić za dużo, Ellen – poprosił mężczyzna, nie patrząc na nią. – Obawiam się, że mogłaś doznać wstrząsu mózgu.

Zadrżała. On znał jej prawdziwe imię! Próbowała się zerwać.

– Wpadłam w pułapkę! – jęknęła żałośnie. – Światło wcale nie było mi przyjazne! Ono także jest moim wrogiem!

– Spokojnie! Nie denerwuj się. – Mężczyzna odwrócił się i podszedł do niej.

Gerd wstrzymała oddech, wpatrując się weń rozszerzonymi ze zdziwienia oczami.

– To ty jesteś Olaf! – wykrzyknęła z radością w głosie.

Uśmiechnął się i przysiadł na brzegu łóżka.

– Oczywiście – potwierdził i ujął ją za rękę. – Ellen Ingesvik… Wyrosłaś na piękność!

– Piękność? – powtórzyła z niedowierzaniem.

– Co za uroda! Nigdy o tobie nie zapomniałem, wiesz? Byłaś niezwykłą dziewczynką.

Gerd nie mogła oderwać od niego oczu.

– Jak mogłam się tak pomylić? Jak mogłam uwierzyć, co prawda tylko przez kilka minut, że tamten oszust to ty? – roześmiała się.

Bo przecież tak właśnie wyglądał w jej wyobraźni dorosły Olaf. Wyprostowana sylwetka i jakiś niezwykły blask w oczach spoglądających spod jasnej grzywki, kształtne, zmysłowe usta. Z twarzy o szlachetnych rysach emanowała siła, a zarazem wrażliwość. To był jej Olaf!