Weszła do kuchni, gdzie zastała Maggie tańczącą radośnie w kółko.
– Dzwoniła Brenda – powiedziała śpiewnym głosem córeczka. – Zaraz przyjedzie i zawiezie mnie do przedszkola. I…
– zawiesiła teatralnie głos, po czym oznajmiła uroczyście: – weźmie ze sobą jednego ze swoich psów. Małego pieska, tego, który nazywa się Bułeczka. Będę go mogła trzymać na kolanach! Wyobrażasz to sobie, mamusiu?
Maggie podbiegła do matki i rzuciła się jej w ramiona. Ashley porwała ją z ziemi, ale dwa dni spędzone w łóżku oraz ogólne osłabienie grypą spowodowało, że opadła z sił. Zachwiała się i o mały włos nie przewróciła.
Kątem oka dostrzegła jakiś cień. Silne ramię błyskawicznie objęło ją w talii, przytrzymując mocno, żeby nie upadła. Bezwiednie wsparła się o Jeffa. Poczuła ciepło jego ciała, fantastyczne muskuły. Jeff zaprowadził ją do stołu i posadził na krześle, po czym wrócił na swoje miejsce. To wszystko stało się tak szybko, że Ashley nie była pewna, czy jej się przypadkiem nie przywidziało.
Lewy bok, którym przytulona była do Jeffa, płonął. Miała wrażenie, że wciąż czuje ramię oplatające jej talię. Zadrżała lekko. Nie dlatego, że zrobiło jej się zimno, ale… Ashley zmarszczyła brwi. Tak naprawdę sama nie bardzo wiedziała, dlaczego. Czyżby obudził się w niej niepokój? Nagle bowiem uświadomiła sobie, że mężczyzna siedzący naprzeciwko niej wcale nie jest zimnym, tajemniczym nieznajomym, jak jej się zdawało jeszcze wczorajszego ranka.
Maggie wdrapała jej się na kolana.
– Myślisz, że Bułeczka mnie polubi?
– Nie wyobrażam sobie, żeby miało być inaczej – odparła Ashley. – Jesteś czarującą, małą dziewczynką.
Mała aż się rozpromieniła ze szczęścia. Nie zdążyła nic powiedzieć, bo raptem trzasnęły drzwi wejściowe.
– To ja – zawołała Brenda. – Uwaga, Jeff. Mam ze sobą psa.
Jej zapowiedź była zupełnie niepotrzebna. Kudłata kuleczka wychynęła zza rogu i wpadła do kuchni. Stworzenie ważyło jakieś trzy, góra cztery kilogramy, miało łaciatą sierść i duże, brązowe oczy. Na widok pieska Maggie zeskoczyła Ashley z kolan i uklękła na podłodze. Psiak podbiegł jak strzała do małej i zaczął obwąchiwać wyciągniętą do niego rączkę. Polizał paluszki i skoczył na Maggie, skamlając, liżąc i merdając ogonkiem z zachwytu.
– Bułeczka uwielbia dzieci – powiedziała Brenda, wchodząc do kuchni. – Ale pewnie sami już to zauważyliście. – Spojrzała na Ashley. – Wyglądasz dużo lepiej.
– Bo i lepiej się czuję. Dziękuję – Ashley uśmiechnęła się, nieco speszona.
Wczoraj rano widziała Brendę po raz pierwszy. Kobieta była długoletnią pracownicą firmy ochroniarskiej Ritter/Rankin. Co mogła sobie pomyśleć o Jeffie, który zaprosił zatrudnioną u niego sprzątaczkę do domu, pielęgnuje ją w chorobie i zajmuje się jej córką? Ashley miała wrażenie, że powinna wytłumaczyć jak do tego wszystkiego doszło, ale nie bardzo wiedziała, jak to ująć w słowa. Milczała więc, pochyliwszy głowę.
Brenda podała Jeffowi teczkę.
– Muszę zawieźć małą do przedszkola – oznajmiła. – Zobaczymy się w biurze.
– Dzięki, Brenda. Wiesz, jak bardzo sobie to cenię.
Brenda zachichotała.
– Pamiętaj o tym, gdy wystąpię następnym razem o zmianę obowiązków.
– Uhm. No dobrze.
Brenda wzniosła oczy do nieba, po czym zawołała na psa. Maggie podniosła się z podłogi.
– Pa, pa, mamusiu. Zobaczymy się, jak wrócę z przedszkola.
Uścisnęły się na pożegnanie, po czym Ashley pomachała córce, która już biegła w podskokach za Brendą i Bułeczką.
– Baw się dobrze – zawołała.
Drzwi frontowe zamknęły się. Niemal w tym samym momencie z tostera wyskoczyła grzanka. Ashley chciała wstać z krzesła, ale Jeff ją powstrzymał.
– Jeszcze nie jesteś całkiem zdrowa – powiedział. – Do wczoraj wieczorem nie miałem pojęcia, że mam toster. To nie znaczy jednak, że nie wiem, jak działa.
Wstał i położył na talerzyku dwie grzanki. Masło i dżem stały na stole. Postawił talerzyk przed Ashley i nalał jej kubek kawy.
– Chcesz mleko i cukier?
– Nie, dziękuję – odparła, zmieszana nieco jego troskliwością.
Postawił kubek obok jej lewej ręki i usiadł na swoim miejscu.
– Smacznego – powiedział, wskazując jedzenie.
Ashley sięgnęła ostrożnie po masło i wzięła z talerzyka grzankę. Przez chwilę wpatrywała się w nią w milczeniu. To wszystko jest takie dziwne. Co ona robi w domu tego mężczyzny? Spędziła tu już co prawda dwie noce, więc trochę za późno na zadawanie sobie tego typu pytań.
– Rozmawiałem wczoraj po południu z przedszkolanką Maggie – oznajmił Jeff, gdy Ashley zaczęła jeść. – Nie zauważyła, aby pobyt w obcym miejscu miał na małą jakiś negatywny wpływ.
– Cathy rozmawiała z tobą na temat małej? – W przedszkolu przestrzegano ściśle zasady kontaktowania się wyłącznie z rodzicami bądź prawnymi opiekunami.
Jeff uniósł w górę brwi.
– Cóż w tym dziwnego?
Widać było to dla niego oczywiste. Jeff należał do ludzi, którzy potrafią zawsze dopiąć swego. Ashley nie miała co do tego najmniejszych wątpliwości. Zwłaszcza po tym, jak je zabrał do siebie, pomimo jej obiekcji i protestów.
– Cieszę się, że z Maggie jest wszystko w porządku – powiedziała, chcąc uniknąć dalszych pytań.
– Jest w świetnym nastroju. Wczoraj wieczorem jedliśmy spaghetti i sałatę. A na deser Maggie zjadła owocowe ciasteczka.
Ashley miała wrażenie, że Jeff się wzdrygnął. Uśmiechnęła się blado.
– Ja nie wziąłem tego świństwa do ust – dodał.
– Wcale mnie to nie dziwi – mruknęła.
– Potem obejrzeliśmy na DVD „Małą Syrenkę". Odwieźliśmy opiekunkę do domu, a w drodze powrotnej wstąpiliśmy jeszcze na moment do księgarni. Położyła się spać po ósmej.
Ashley nie zdążyła skomentować, bo Jeff podał jej teczkę przyniesioną przez Brendę.
– To są notatki z wczorajszych zajęć. Jeżeli nie czujesz się na siłach pójść jutro na uczelnię, poproszę Brendę, żeby zorganizowała kogoś, kto wysłucha za ciebie wykładów. Poza tym… – Napił się łyk kawy. – Wysłałem kogoś do twojego mieszkania, żeby zabrał stamtąd trochę waszych rzeczy. Leżą na kupce w salonie.
Ashley przerzuciła notatki – były napisane na maszynie i wyjątkowo skrupulatne. Spojrzała na Jeffa. Nie bardzo wiedziała, jak zareagować. Ten mężczyzna całkowicie zorganizował jej życie i zadbał o to, by stało się raptem takie proste. Przypomniała sobie, jak rano wyszykował jej córeczkę – ubrał, nakarmił i zadbał, by znalazła się na czas w przedszkolu. Wczoraj przygotował jej obiad i zapewnił rozrywkę. A przecież wszystkich innych znanych jej mężczyzn cechowała wprost niewiarygodna indolencja.
– Ojciec Maggie nie potrafił nawet zmienić jej pieluchy – powiedziała. – Nie wyobrażam sobie, żeby udało mu się wyszykować małą do przedszkola. Gdzie ty się tego wszystkiego nauczyłeś?
– Pomogła mi przecież Brenda. Wychowała czworo własnych dzieci, a do tego ma już kilkoro wnuków. Zresztą, muszę przyznać, że w porównaniu z kampanią antyterrorystyczną prowadzenie twoich spraw to pestka.
– Też tak uważam – mruknęła, dochodząc do wniosku, że ich światy różnią się od siebie diametralnie. – Czy masz jeszcze coś?
– Tak. Grupa przedszkolna Maggie wybiera się w przyszły piątek na wycieczkę do zoo. Najpóźniej do wczoraj trzeba było wyrazić zgodę na piśmie, dlatego ja się podpisałem. Uważasz, że dobrze zrobiłem?