Выбрать главу

– Dlaczego słonie są szare? – zapytał jeden z chłopców. – Dlaczego mają trąby? Dlaczego są takie duże? Czy słonie jedzą ludzi?

Ashley roześmiała się.

– Założę się, że będziemy mogli przeczytać wszystkie informacje o słoniach, jak do nich dotrzemy.

Stwierdzenie to nie zrobiło na chłopcu wrażenia.

– A ty nie wiesz?

Ashley zwróciła się do Jeffa:

– Co ty na to, chłopie? Chcesz wziąć na siebie pytania o słoniach?

– Musiałem już odpowiedzieć na niezliczone pytania na temat owadów. Zapewniam cię, że to dużo gorsze.

Zmierzali w kierunku tropikalnego lasku, w którym były słonie. Spore grupki dzieci zgromadziły się wokół ogrodzenia, szczebiocząc radośnie. Jeff zatrzymał się, aby policzyć głowy i upewnić się, czy grupa jest w komplecie.

Nagle powietrze przeszył przeraźliwy krzyk. Jeff odwrócił się na pięcie i rzucił się bez zastanowienia w stronę, z której rozległ się krzyk. Spostrzegł leżącego na ziemi Tommy'ego, który płakał, przyciskając rączkę do piersi. Gdy podszedł bliżej, zobaczył, że chłopczyk ma zdartą skórę na dłoni.

Jedna z matek pochyliła się nad chłopcem i wyciągnęła do niego rękę, ale Tommy odepchnął ją, z trudem pozbierał się z ziemi i zalewając się łzami, podszedł chwiejnym krokiem do Jeffa.

– Mam ze sobą bandaż i środki dezynfekujące – odezwał się ktoś z boku.

Jeff utkwił wzrok w zbliżającym się do niego chłopcu. Jego małym ciałkiem wstrząsał szloch. Nie bardzo wiedząc, jak go pocieszyć, wziął małego na ręce i przygarnął do piersi. Tommy wtulił twarz w jego szyję. Jeff poczuł na skórze palące łzy.

– Pokaż mi rączkę – powiedziała łagodnie Ashley, pociągając delikatnie chłopca za ramię, aby obejrzeć skaleczenie.

Tommy wrzasnął na całe gardło, na znak protestu.

– Hej, stary – odezwał się Jeff, czując się nieswojo, gdyż wszystkie oczy zwrócone były na niego. – Pokaż mi ranę. Założę się, że to dla mnie pestka.

Chłopiec uniósł głowę, pociągając nosem, i wyciągnął do niego rączkę.

Jeff przyjrzał się obtarciu. Nawet specjalnie nie krwawiło. Rana była trochę zapiaszczona, a w zdartą skórę wbiło się kilka drobnych kamyczków.

– Trzeba ranę przemyć, zdezynfekować i zabandażować – zadecydowała Ashley. – Chcesz, żebym ja się tym zajęła czy może Jeff?

Jeff miał nadzieję, że zrobi to Ashley, ale przerażony malec objął go za szyję.

– Zostaw to mnie – powiedział i wziął środki opatrunkowe od jednej z matek. Zobaczył strzałkę wskazującą drogę do toalet i ruszył w tym kierunku.

– Zaczekamy na was tutaj – zawołała za nimi Ashley.

– Nienawidzę słoni – bąknął Tommy. – Są złośliwe.

– Przecież słonie niczemu nie zawiniły. Każdemu z nas zdarzy się czasem przewrócić.

Chłopiec nadal tulił się do Jeffa, a ten miał wrażenie, że wszystko robi nie tak. Delikatnie dotknął ramienia chłopczyka. Był taki mały i kruchy. Objął ramieniem jego wąskie plecy. Nagle okropnie się zmieszał. Co on, do diabła tutaj robi? Przecież nie ma pojęcia, jak postępować z dziećmi.

Aż go skręcało w środku. Nie był pewien, czy przypadkiem nie zaczynają puszczać lody skuwające jego serce i czy nie burzy się starannie wzniesiony mur obojętności.

Rozdział 8

A jak się czują wielbłądy, które zgubiły garb? – spytała Maggie tego wieczoru, otwierając szeroko oczy. – Czy nie jest im smutno?

– Niektóre wielbłądy mają tylko jeden garb. One nic nie zgubiły. Po prostu są inne.

Ashley powstrzymała się od śmiechu… Od dziesięciu minut jej córka zarzucała Jeffa pytaniami, a on nadal był wzorem cierpliwości. Odłożył widelec i nachylił się do małej.

– Pamiętasz słonie, które ci się tak bardzo podobały? Są słonie afrykańskie i słonie azjatyckie. Podobnie jest z wielbłądami. Niektóre wielbłądy mają jeden garb, a niektóre dwa.

Siedzieli przy stole w kuchni i jedli obiad. Ashley starała się nie myśleć o tym, że Jeff wygląda wspaniale oraz że wspólny posiłek nieodparcie kojarzy jej się ze szczęśliwym życiem rodzinnym. Przecież ledwo co się poznali. To, że Jeff nalegał, aby jedli wspólnie obiady, było z jego strony jedynie uprzejmością.

Zmarszczyła brwi. Słowo uprzejmość jakoś nie bardzo pasowało do zachowania Jeffa. W takim razie, dlaczego chciał jadać wspólnie z nimi?

– Dlaczego są różne wielbłądy? – spytała Maggie.

Jeff zawahał się, jakby szukał odpowiedzi. Ashley doszła do wniosku, że być może potrzebne mu wsparcie. Czterolatki nie dawały łatwo za wygraną i potrafiły zamęczyć człowieka.

– To tak jak z psami – zwróciła się do Maggie. – Jest całe mnóstwo różnych psów. Niektóre są duże, inne małe. Tak samo są dwa rodzaje wielbłądów.

– Czy wielbłądom, które mają jeden garb, jest smutno, bo są inne?

Jeff nachylił się do niej.

– A może to wielbłądy dwugarbne są inne? Oczy Maggie napełniły się niespodziewanie łzami.

– Nie chcę, żeby wielbłądy były smutne.

Ashley zrobiło się żal córeczki. Wyciągnęła do niej ręce, żeby ją pocieszyć, ale Jeff ją uprzedził. Zdecydowanym, lecz delikatnym ruchem posadził sobie małą na kolanach. Na ten widok Ashley przeszedł dreszcz. Jeff trzymał małą tak pewnie, jakby miał w tym ogromną wprawę.

– A czy tobie jest smutno, że masz ciemne włosy?

Maggie uniosła głowę i spojrzała mu prosto w oczy.

– Nie – powiedziała z przejęciem. – Mamusia mówi, że mam ładne włosy.

– Mama ma rację. A więc nie jesteś smutna z powodu swojego wyglądu, bo wyglądasz doskonale. Podobnie jest z wielbłądami. Dobrze wiedzą, że wyglądają dokładnie tak jak powinny.

Łzy zniknęły z oczu Maggie równie szybko, jak się pojawiły.

– To znaczy, że wielbłądy są szczęśliwe?

– Prawie zawsze.

Maggie rozpromieniona zsunęła się z kolan Jeffa, usiadła na swoim miejscu, wzięła do ręki łyżkę i zaczęła jeść dalej chrupki na mleku. Jeff przyglądał się jej badawczo.

– Maggie, musisz mi coś obiecać. Obiecaj mi, że zawsze będziesz wyjątkowa. Że nigdy się nie zmienisz.

Maggie zatrzymała łyżkę w połowie drogi do ust. Zachichotała radośnie.

– Niedługo będę dużą dziewczynką.

– Wiem.

– Ashley poczuła, że wzruszenie ściska jej piersi. Po raz pierwszy, odkąd spotkała Jeffa Rittera, wiedziała, co ma na myśli. Wpatrywał się zachwycony w jej córkę, życząc jej, aby miała wyjątkowe życie. Pragnął chronić ją od wszelkich cierpień – zarówno fizycznych jak i psychicznych. W jakiś cudowny sposób malutka Maggie przebiła się przez obronny mur, jaki w swoim sercu wzniósł Jeff.

Jak mogła oprzeć się mężczyźnie, który uwielbia jej córkę? Mówiąc słowami Maggie, byłoby jej bardzo smutno, gdyby musiała odejść od tego człowieka. Dopiero co pojawił się w ich życiu, a zdążył już wywrzeć na nie tak ogromny wpływ. Czy będą w stanie powrócić do dawnej szarej rzeczywistości?

– Nad czym tak dumasz? – zapytał Jeff, gdyż Ashley przyciągnęła jego uwagę.

– Brenda miała rację. Jesteś prawym człowiekiem. Jeff zesztywniał.

– Przestańcie ze mnie robić bohatera, bo nim nie jestem. Ashley wiedziała, że ciąży nad nim zmora przeszłości, nie miało to jednak dla niej znaczenia. Ważne było to, Jeff nigdy nie zawiódłby kobiety, czy też dziecka, tak jak jej były mąż. Można było na nim polegać. Nie uciekłby z pożyczonymi pieniędzmi, zrzucając odpowiedzialność na żonę. W niczym nie przypominał Damiana.

Zanim zdążyła wyjaśnić, co ma na myśli, Jeff wstał od stołu. Zerknęła na jego do połowy opróżniony talerz.