Stał w drzwiach do kuchni, przestępując z nogi na nogę.
Ashley przestała mieszać w garnku sos do spaghetti. Jej chlebodawca robił wrażenie zdenerwowanego. Unikał jej wzroku, a na policzki wystąpiły mu delikatne wypieki, zdradzające, że coś jest nie tak. Może gryzły go z jakiegoś powodu wyrzuty sumienia? Podeszła do niego bliżej, zaintrygowana, a jednocześnie oczarowana jego wyglądem.
– Od dawna podejrzewałam, że potrafisz czytać – stwierdziła wesoło.
Jeff wykrzywił usta.
– Nie w tym rzecz. Za kilka tygodni czeka mnie wyjazd. Chciałem kupić książkę, żeby mi się nie dłużył lot w drodze powrotnej.
Wbiła w niego wzrok, gotowa już zapytać, dlaczego niby nie miałby jej przeczytać, lecąc w tamtą stronę, uprzytomniła sobie jednak, że prawdopodobnie spędzi ten czas na ostatnich przygotowaniach do czekającego go zadania, cokolwiek to miało być.
– Rozumiem – rzekła. – No cóż, mam nadzieję, że książka sprawi ci przyjemność. Dzięki, że podzieliłeś się ze mną tą informacją.
– Kpisz sobie ze mnie.
Ashley nie mogła się powstrzymać od uśmiechu.
– Może troszkę. Dlaczego mi w ogóle o tym mówisz?
– Ponieważ natknąłem się na dział z książkami dla dzieci i kupiłem coś dla Maggie.
Dopiero wtedy Ashley zorientowała się, że Jeff cały czas trzymał lewą rękę schowaną do tyłu. Podał jej różowo-białą reklamówkę, z której wystawał pakunek, owinięty w błyszczącą różowo-złotą bibułkę. Widać nie tylko kupił książkę, lecz również ją sam zapakował.
– Czy dobrze?
Ashley wiedziała, że nie chodzi mu o opakowanie, tylko o sam fakt, że zrobił małej prezent. Wzruszenie ścisnęło jej serce, gdy przypomniała sobie, jak tydzień temu Jeff pocieszał Maggie, której zrobiło się smutno z powodu wielbłądów. Działał instynktownie. Maggie siedziała na jego kolanach, tuląc się do niego. Była pełna zaufania i taka malutka, że doprawdy nie sposób było jej się oprzeć. Ashley znała to uczucie – pokochała małą bezgranicznie od pierwszej chwili, gdy tylko córeczka znalazła się w jej ramionach.
Ale to zupełnie naturalne, przecież była jej matką. Pragnęła mieć dziecko i czuła się szczęśliwa, kiedy, urodziła jej się córka. A Jeff? Czy on też pragnął być ojcem? Twierdził, że nie może mieć dzieci. Powiedział również, że nie traktuje Maggie jako substytutu własnego dziecka. Co do tego Ashley nie była przekonana. Czyżby mała wkradła się do jego serca, z czego Jeff nawet nie zdawał sobie sprawy?
Ashley miała mieszane uczucia, co do relacji Jeffa z jej córeczką. Cieszyła się, że pozostają w ciepłych stosunkach, ale obawiała się, czy to się przypadkiem nie skończy źle dla nich wszystkich.
Jeff położył książkę na stole.
– Możesz powiedzieć, że to prezent od ciebie, jeśli uważasz, że tak będzie lepiej – zaproponował.
Ashley pokiwała głową.
– Ty powinieneś dać jej książeczkę – stwierdziła stanowczo.
Zastanawiała się, dlaczego rodzony ojciec Maggie nie okazywał nawet w połowie takiego zainteresowania córką. Damiana mała zupełnie nie obchodziła. Uważał ją jedynie za kolejne obciążenie finansowe.
Jeff wziął ze stołu reklamówkę i poszedł do bawialni. Z pokoju dochodziły przytłumione odgłosy nadawanej w południe kreskówki. Ashley poszła za nim, gdyż chciała zobaczyć, jak zareaguje mała.
– Wujek Jeff! – Maggie zerwała się na równe nogi, widząc go w drzwiach pokoju. Wyłączyła głos w telewizorze i zachichotała. – Pokaż, co masz?
– Prezent.
Błękitne oczy otworzyły się szeroko.
– Dla mnie?
– Może.
Maggie znowu zachichotała.
– Na pewno dla mnie. Co to jest?
– Nie chcesz się sama przekonać?
Jeff podał jej reklamówkę. Mała aż drżała z podniecenia. Wzięła plastikową torebkę i z namaszczeniem postawiła ją na stoliku. Sięgnęła po prezent, odwinęła delikatnie bibułkę i wyjęła książkę z opakowania.
Tyle że to nie była zwykła książka. W ozdobnym pudełeczku o dziwnym kształcie znajdował się zbiór bajek oraz pluszowy, różowy kotek. Maggie poruszyła ustami, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk.
– Przeczytaj mi, proszę – powiedziała zachwycona, podając mu pudełko.
Jeff wyjął książeczkę, podał małej pluszowe zwierzątko, po czym usiadł na kanapie. Maggie umościła się wygodnie obok niego, tuląc w ramionach różowego kotka.
Jeff otworzył książeczkę.
– Pewnego razu był sobie różowy kotek, który miał na imię Kosmatka. Było to dosyć dziwne imię.
Maggie pociągnęła go za rękaw marynarki.
– A mnie się bardzo podoba.
– Cieszę się.
Ashley odwróciła się na pięcie. Nie dlatego, że nie miała ochoty wysłuchać historii o przygodach Kosmatki, tylko nie chciała, aby Jeff i Maggie spostrzegli, że ma łzy w oczach.
Dlaczego Jeff jest taki cholernie miły? Zaczynała go przez to lubić bardziej niż powinna. Jego zachowanie w połączeniu z seksownym wyglądem, bez względu na to czy nosił dżinsy czy garnitur, powodowały, że była bliska szaleństwa. A co gorsze – całkowicie bezbronna.
Nie było w jej życiu miejsca dla Jeffa. Za bardzo się różnili. Jeff budził w niej strach. Tak sobie wmawiała, ale w gruncie rzeczy już od dawna w tonie wierzyła. Chociaż zmieniła zdanie o nim, jedna rzecz pozostała bez zmian: Jeff zagrażał jej planom na przyszłość. Pragnęła miłości, a obawiała się, że serce Jeffa umarło dawno temu.
Minęła już północ, gdy Ashley obudziła się. Nie wiedziała, co wyrwało ją ze snu. W domu panowała cisza. Zajrzała na wszelki wypadek do córki – Maggie spała słodko w swoim łóżeczku, tuląc w ramionach nowego pluszowego kotka.
Ashley powtarzała sobie, że wszystko jest w porządku i że powinna położyć się spać, lecz coś podszepnęło jej, by wziąć szlafrok i pójść na dół.
– W porządku. Załóżmy, że idę sprawdzić wszystkie okna i drzwi – mruknęła pod nosem i zeszła na parter.
Dom Jeffa był niemal twierdzą. Nie rozumiała skomplikowanego systemu alarmowego, wiedziała jednak, że może się czuć bezpieczna.
Zajrzała do kuchni i do gabinetu Jeffa, po czym udała się do frontowej części domu. Przechodząc przez salon, spostrzegła koło okna jakiś cień. Zamarła. Serce skoczyło jej do gardła, ale po chwili strach ją opuścił. To był Jeff.
Stał zapatrzony w ciemność, jakby studiował noc albo jakby kontemplował przeszłość, której Ashley nie potrafiła sobie wyobrazić.
Miał na sobie tylko dżinsy. Jego plecy były szerokie, a skóra taka gładka. Wszystkie jego mięśnie zagrały, gdy odsunął się nieznacznie od okna. Ashley poczuła napływającą do ust ślinę. Jeszcze nigdy nie zareagowała w ten sposób na widok mężczyzny. Na widok czekolady, owszem. Wystarczyło, że poczuła jej zapach, a zaraz ciekła jej ślinka. Po raz pierwszy jednak przydarzyło jej się to w takiej sytuacji.
Czuła nieodpartą ochotę, aby podejść do niego i go dotknąć. Pogłaskać jego gołą skórę, przywrzeć ustami do jego ramienia i poczuć jego smak. Wstrząsnął nią gwałtowny dreszcz. To tylko hormony, stwierdziła w duchu. Znajdowała się w środku cyklu miesiączkowego. Zwykle w tym czasie odczuwała wyraźniej potrzebę seksu. Krótko mówiąc – matka natura w akcji. Jej pożądanie nie oznaczało nic poza tym.
– Przepraszam, że cię obudziłem.
Głos Jeffa przeszył nocną ciszę. Ashley aż drgnęła. Nie zdawała sobie sprawy, że Jeff jest świadom jej obecności.
– Nie, nie obudziłeś mnie. Ja po prostu… – nie potrafiła wyjaśnić, dlaczego wybiła się ze snu. – Czasami odczuwam potrzebę zrobienia rundki po domu i upewnienia się, że wszystko jest w porządku. A jaką ty masz wymówkę, że nie śpisz o takiej nieprzyzwoitej porze?