Выбрать главу

Wtedy zauważyłem coś innego. I mój świat, już i tak chwiejący się w posadach, ponownie się zatrząsł.

Właściwie nie czytałem tego artykułu. Po prostu błądziłem wzrokiem po stronie. Mimo to zobaczyłem nazwiska. Dopiero teraz. Nazwiska mężczyzn, których zwłoki znaleziono nad jeziorem. Jedno było znajome.

Melvin Bartola.

Niemożliwe.

Rzuciłem gazetę i pobiegłem, otwierając rozsuwane drzwi; dwa wagony dalej znalazłem konduktora.

– Jak się nazywa najbliższa stacja? – zapytałem.

– Ridgemont, New Jersey.

– Czy w pobliżu stacji jest biblioteka?

– Nie mam pojęcia.

Mimo to wysiadłem.

Eric Wu wyprostował palce. Krótkim, potężnym pchnięciem sforsował drzwi.

Wytropienie tych dwóch czarnych mężczyzn, którzy pomogli uciec doktorowi Beckowi, nie zajęło mu wiele czasu. Larry Gandle miał przyjaciół w policji. Wu opisał im tych dwóch mężczyzn, a potem zaczął przeglądać albumy zdjęć przestępców. Po kilku godzinach znalazł fotografię niejakiego Brutusa Cornwalla. Przeprowadzili kilka rozmów telefonicznych i Wu się dowiedział, że Brutus pracował dla dilera narkotyków Tyrese’a Bartona.

Proste.

Łańcuch pękł. Drzwi otworzyły się z impetem, uderzając klamką o ścianę. Zaskoczona Latisha spojrzała na wchodzących. Chciała krzyknąć, lecz Wu doskoczył do niej. Zamknął dłonią usta Latishy i przysunął swoje wargi do jej ucha. Za nim wszedł drugi mężczyzna, ktoś wynajęty przez Gandle’a.

– Cii – szepnął prawie łagodnie Wu.

TJ bawił się na podłodze swoimi zabawkami. Słysząc hałas, nadstawił ucha i zapytał:

– Mamo?

Eric Wu uśmiechnął się do niego. Puścił Latishę i przyklęknął na podłodze. Latisha chciała go powstrzymać, ale drugi mężczyzna przytrzymał ją. Wu położył ogromną dłoń na główce chłopca. Pogłaskał go, po czym odwrócił się do Latishy.

– Czy wiesz, gdzie mogę znaleźć Tyrese’a? – odezwał się do niej.

Wysiadłem z pociągu, złapałem taksówkę i pojechałem do biura wynajmu samochodów. Odziany w zieloną marynarkę agent za kontuarem powiedział mi, gdzie jest biblioteka. Dotarcie do niej zajęło mi najwyżej trzy minuty. Biblioteka w Ridgemont była nowoczesną placówką, mieszczącą się w budynku w stylu neokolonialnym, z panoramicznymi oknami, półkami z brzozowego drewna, balkonami, wieżyczkami oraz kawiarenką. Za biurkiem na pierwszym piętrze znalazłem bibliotekarkę i zapytałem ją, czy mogę skorzystać z Internetu.

– Ma pan jakiś dokument tożsamości? – spytała. Miałem.

Spojrzała na prawo jazdy.

– Musi pan być mieszkańcem naszego okręgu.

– Proszę – powiedziałem. – To bardzo ważne.

Spodziewałem się niezłomnego oporu, ale zmiękła.

– Jak pan sądzi, ile czasu to panu zajmie?

– Najwyżej kilka minut.

– Ten komputer – wskazała na terminal za moimi plecami – to nasza ekspresowa końcówka. Każdy może korzystać z niego przez dziesięć minut.

Podziękowałem jej i pospieszyłem do komputera. Przez Yahoo! odszukałem witrynę „New Jersey Journal”, najważniejszego dziennika okręgów Bergen i Passaic. Znałem datę. Dwanaście lat temu, dwunastego stycznia. Znalazłem przeszukiwarkę i wprowadziłem kryteria poszukiwań do archiwum.

Obejmowało tylko wydania z ostatnich sześciu lat.

Niech to szlag.

Pospieszyłem z powrotem do bibliotekarki.

– Muszę znaleźć artykuł opublikowany dwanaście lat temu w „New Jersey Journal” – powiedziałem.

– Nie było go na witrynie?

Pokręciłem głową.

– Mikrofilmy – orzekła i klasnęła dłońmi o poręcze fotela, podnosząc się z miejsca. – Jaki miesiąc?

– Styczeń.

Była tęgą kobietą i poruszała się z trudem. Znalazła rolkę w odpowiedniej przegródce i pomogła mi założyć film do aparatu.

– Powodzenia – rzekła.

Kręciłem gałką jak przepustnicą motocykla. Mikrofilm z piskiem przesuwał się po rolkach. Co kilka sekund zatrzymywałem go, żeby sprawdzić datę. Nim minęły dwie minuty, znalazłem wydanie, o które mi chodziło. Artykuł zamieszczono na trzeciej stronie.

Gdy tylko zobaczyłem tytuł, coś ścisnęło mnie w gardle.

Czasem mógłbym przysiąc, że słyszę pisk opon, chociaż spałem w moim łóżku wiele kilometrów od miejsca, gdzie się to stało. Wciąż boli mnie to wspomnienie – może nie aż tak jak utrata Elizabeth, ale wtedy po raz pierwszy zetknąłem się ze śmiercią i tragedią, a tego nigdy się nie zapomina. Po dwunastu latach wciąż pamiętam każdy szczegół tamtej nocy, chociaż spadają na mnie z siłą tornada: dzwonek do drzwi przed świtem, poważne twarze policjantów na progu, Hoyt wśród nich, ich łagodne i ostrożne słowa, nasze zaprzeczenia, powoli budząca się świadomość nieszczęścia, ściągnięta twarz Lindy, moje łzy, wciąż nieprzyjmująca tego do wiadomości matka, uciszająca mnie, zabraniająca płakać, tracąca i tak nadwątlone zmysły, mówiąc, żebym nie był dzieckiem; upierała się, że wszystko jest w porządku, a potem nagle podchodziła do mnie, dziwiła się moim łzom, zbyt wielkim, jak powiedziała, bardziej przystającym dziecku niż dorosłemu mężczyźnie, i dotknęła jednej z nich, rozcierając ją między kciukiem a palcem wskazującym. „Przestań płakać, Davidzie!” wołała coraz gniewniej, ponieważ nie mogłem przestać, a w końcu zaczęła wrzeszczeć na mnie, aż Linda z Hoytem uciszyli ją i ktoś podał jej środek uspokajający, nie pierwszy i nie ostatni raz. Wszystko to powróciło jedną gwałtowną falą wspomnień. Potem przeczytałem artykuł, który skierował moje myśli na zupełnie nowy tor.

SAMOCHÓD SPADA Z URWISKA

Jeden zabity, przyczyna nieznana

Zeszłej nocy około trzeciej rano ford taurus prowadzony przez Stephena Becka z Green River w stanie New Jersey spadł z mostu w Mahwah, tuż za granicą stanu Nowy Jork. Jezdnia była śliska po śnieżycy, lecz policja jeszcze nie ustaliła przyczyn wypadku. Jedyny świadek tego wydarzenia, Melvin Bartola, kierowca ciężarówki z Cheyenne w stanie Wyoming…

Przestałem czytać. Ludzie zastanawiali się, czy było to samobójstwo czy nieszczęśliwy wypadek. Teraz wiedziałem, że ani jedno, ani drugie.

– Co się dzieje? – spytał Brutus.

– Nie wiem, człowieku. – Potem, po krótkim namyśle, Tyrese dodał: – Nie mam ochoty wracać.

Brutus nie odpowiedział. Tyrese ukradkiem zerknął na swego starego kumpla. Zaprzyjaźnili się w trzeciej klasie podstawówki. Brutus już wtedy nie należał do rozmownych. Pewnie był zbyt zajęty dochodzeniem do siebie po cięgach, jakie dostawał dwa razy dziennie – w domu i w szkole – dopóki nie doszedł do wniosku, że uda mu się przetrwać tylko pod warunkiem, że stanie się najgorszym sukinsynem w parafii. Mając jedenaście lat, zaczął chodzić do szkoły z bronią. Po raz pierwszy zabił, kiedy miał czternaście lat.

– Nie masz tego dość, Brutus?

Wzruszył ramionami.

– Nic innego nie umiemy.

Prawda wyłaniała się bezlitośnie, bez zmrużenia oka spoglądając im w twarze. Zadzwonił telefon komórkowy Tyrese’a. Odebrał, mówiąc:

– Taa.

– Cześć, Tyrese.

Nie rozpoznał głosu.

– Kto mówi?

– Spotkaliśmy się wczoraj. W białej furgonetce.

Krew zlodowaciała mu w żyłach. Bruce Lee, pomyślał Tyrese. Niech to szlag…

– Czego chcesz?

– Mam tu kogoś, kto chce się przywitać. Zapadła krótka cisza, a potem TJ powiedział:

– Tatusiu?

Tyrese zerwał z nosa okulary. Zesztywniał.

– TJ? Nic ci nie jest?

Odezwał się jednak Eric Wu: