Выбрать главу

Nagle przypomniałem sobie wszystkie sny – nocne chwile ucieczki przed rzeczywistością, kiedy trzymałem ją w ramionach i dotykałem jej twarzy, przez cały czas czując, jak coś mnie odciąga, gdy nawet pławiąc się w szczęściu, zdawałem sobie sprawę, że to się nie dzieje naprawdę i niebawem znowu się zbudzę. Na myśl, że może to być następny taki sen, przeraziłem się tak okropnie, że zaparło mi dech.

Elizabeth widocznie zrozumiała, co się ze mną dzieje, bo skinęła głową, jakby chciała powiedzieć: „Tak, to prawda”. Zrobiła kroczek w moją stronę. Ledwie mogłem oddychać, ale zdołałem pokręcić głową i wskazać na świeże nacięcia.

– Uważam, że to romantyczne – odezwałem się wreszcie. Stłumiła dłonią szloch i podbiegła do mnie. Otworzyłem ramiona i wpadła w nie. Objąłem ją. Trzymałem, najmocniej jak mogłem. Zacisnąłem powieki. Wdychałem zapach bzu i cynamonu z jej włosów. Ona wtuliła twarz w moją pierś i szlochała. Obejmowaliśmy się i tuliliśmy. Wciąż… pasowała. Wypukłości i wgłębienia naszych ciał pasowały do siebie. Położyłem dłoń na jej karku. Włosy miała krótsze, lecz takie same w dotyku. Czułem, jak drży, i jestem pewien, że ona też wyczuwała moje drżenie.

Nasz pierwszy pocałunek był wspaniały, znajomy i przerażająco rozpaczliwy – jak dwoje ludzi wypływających na powierzchnię wody, która okazała się głębsza, niż przypuszczali. Ostatnie lata zdawały się topnieć jak lód, gdy po zimie nadchodzi wiosna. Miotała mną burza uczuć. Nie próbowałem ich uporządkować ani nawet zrozumieć. Po prostu pozwalałem, żeby to się działo.

Ona uniosła głowę, spojrzała mi w oczy, a ja nie mogłem się poruszyć.

– Przepraszam – powiedziała.

Miałem wrażenie, że serce zaraz rozsypie mi się na kawałki. Przytuliłem ją. Tuliłem ją i zastanawiałem się, czy kiedyś odważę się ją puścić.

– Tylko już nigdy mnie nie opuszczaj – wyszeptałem.

– Nigdy.

– Obiecujesz?

– Obiecuję – powiedziała.

Wciąż staliśmy objęci. Przyciskałem się do jej cudownego ciała. Dotykałem mięśni pleców. Całowałem tę łabędzią szyję. Nawet spojrzałem przy tym w niebo. Jak to możliwe? – zadawałem sobie pytanie. Czy to nie jest następny okrutny żart? Jak to możliwe, że ona naprawdę żyje i jest przy mnie?

Nie obchodziło mnie to. Chciałem tylko, żeby to było realne. Pragnąłem, by trwało.

Kiedy tuliłem ją do siebie, sygnał telefonu komórkowego zaczął odciągać mnie od niej, jak w jednym z moich snów. Przez chwilę miałem ochotę nie odbierać, lecz z uwagi na wszystko, co się wydarzyło, nie mogłem tego zrobić. Mieliśmy krewnych i przyjaciół. Nie mogliśmy ich opuścić. Oboje wiedzieliśmy o tym. Wciąż obejmując jedną ręką Elizabeth – niech mnie diabli, jeśli jeszcze kiedyś ją puszczę – drugą przyłożyłem telefon do ucha i powiedziałem: „halo”.

Dzwonił Tyrese. Słuchając go, poczułem, że szczęście wymyka mi się z rąk.

44

Zaparkowaliśmy na opustoszałym parkingu szkoły podstawowej na Riker Hill i, trzymając się za ręce, przeszliśmy przez jej teren. Pomimo ciemności dostrzegłem, że niewiele się zmieniło od czasu, gdy bawiliśmy się tutaj z Elizabeth. Będąc pediatrą, nie mogłem nie zauważyć nowych zabezpieczeń. Huśtawki miały grubsze łańcuchy i zamykane siedzenia. Pod drabinkami leżała gruba warstwa miękkiej wyściółki na wypadek, gdyby któryś dzieciak spadł. Ale boisko siatkówki i piłki nożnej oraz asfaltowe korty tenisowe pozostały takie same jak w czasach naszego dzieciństwa.

Minęliśmy okna drugiej klasy panny Sobel, lecz to było tak dawno, że teraz chyba oboje poczuliśmy zaledwie lekkie ukłucie nostalgii. Weszliśmy między drzewa, wciąż trzymając się za ręce. Żadne z nas nie przechodziło tędy od dwudziestu lat, ale oboje znaliśmy drogę. Po dziesięciu minutach znaleźliśmy się na tyłach domu Elizabeth, przy Goodhart Road. Spojrzałem na nią. Ze łzami w oczach patrzyła na dom swego dzieciństwa.

– Twoja matka o niczym nie wiedziała? – zapytałem.

Potrząsnęła głową. Spojrzała na mnie. Skinąłem i powoli puściłem jej dłoń.

– Jesteś pewien?

– Nie ma innego wyjścia – odparłem.

Nie czekałem, aż zacznie się spierać. Ruszyłem naprzód, w kierunku domu. Kiedy dotarłem do rozsuwanych szklanych drzwi, osłoniłem oczy dłońmi i zajrzałem do środka. Ani śladu Hoyta. Spróbowałem otworzyć tylne drzwi. Nie były zamknięte. Przekręciłem klamkę i wszedłem. Nikogo. Już miałem wyjść, kiedy zobaczyłem, że w garażu zapaliło się światło. Przeszedłem przez kuchnię i pralnię. Powoli otworzyłem drzwi do garażu. Hoyt Parker siedział na przednim siedzeniu buicka skylarka. Silnik wozu był wyłączony. Teść miał w ręku szklaneczkę. Kiedy otworzyłem drzwi, wycelował we mnie broń. Potem, poznawszy mnie, opuścił ją. Przeszedłem dwa kroki po cementowej posadzce i chwyciłem klamkę drzwiczek. Nie były zamknięte. Otworzyłem je i usiadłem obok Hoyta.

– Czego chcesz, Beck? – odezwał się lekko bełkotliwym głosem.

Usadowiłem się wygodnie na siedzeniu.

– Powiedz Griffinowi Scope’owi, żeby wypuścił chłopca.

– Nie mam pojęcia, o czym mówisz – odparł, zupełnie nieprzekonująco.

– O wymianie, szantażu, okupie. Wybierz, co chcesz, Hoyt. Teraz znam już prawdę.

– Gówno wiesz.

– Tamtej nocy nad jeziorem – zacząłem. – Kiedy namówiłeś Elizabeth, żeby nie szła na policję…

– Już o tym rozmawialiśmy.

– Teraz interesuje mnie coś innego. Czego tak naprawdę się obawiałeś… tego, że ją zabiją, czy tego, że aresztują ciebie?

Powoli przeniósł spojrzenie na mnie.

– Zabiliby ją, gdybym nie namówił jej do ucieczki.

– Nie wątpię – odparłem. – A jednak było ci to na rękę, Hoyt. Ubiłeś dwa ptaki jednym kamieniem. Zdołałeś uratować jej życie i uchronić siebie przed więzieniem.

– A za co właściwie miałbym pójść do więzienia?

– Zaprzeczasz, że byłeś na liście płac Scope’a?

Wzruszył ramionami.

– Myślisz, że jestem jedynym, który brał ich pieniądze?

– Nie.

– No to czemu miałbym się martwić bardziej niż inni gliniarze?

– Z powodu tego, co zrobiłeś.

Dopił drinka, rozejrzał się za butelką i nalał sobie następnego.

– Do diabła, nie wiem, o czym mówisz.

– Wiesz, czego szukała Elizabeth?

– Dowodów nielegalnych interesów Brandona Scope’a – rzekł. – Prostytucji. Handlu nieletnimi dziewczętami. Narkotykami. On chciał odgrywać złego faceta.

– I co jeszcze? – naciskałem, starając się powstrzymać drżenie głosu.

– O czym ty mówisz?

– Gdyby w dalszym ciągu szukała, mogłaby odkryć znacznie poważniejsze przestępstwo. – Nabrałem tchu. – Mam rację, Hoyt?

Kiedy to powiedziałem, wyraźnie oklapł. Odwrócił głowę i spojrzał prosto przed siebie przez przednią szybę.

– Morderstwo – dokończyłem.

Próbowałem spojrzeć tam, gdzie on, lecz ujrzałem tylko narzędzia Searsa, starannie powkładane w uchwyty. Wkrętaki z żółto-czarnymi rękojeściami, uszeregowane dokładnie według rozmiarów, płaskie po lewej, krzyżakowe po prawej. Między nimi trzy klucze uniwersalne i młotek.

– Elizabeth nie była pierwszą osobą, która usiłowała ukrócić proceder Brandona Scope’a – powiedziałem. Potem zamilkłem i czekałem… czekałem, aż na mnie spojrzy. Potrwało to chwilę, ale w końcu się doczekałem. I ujrzałem to w jego oczach. Nie mrugał i nie usiłował niczego ukryć. Zobaczyłem to. I on o tym wiedział.