Выбрать главу

Pewnie nie.

Rozmawialiśmy z Kim o pogodzie. Mówiliśmy o moich rodzicach. O jej nowej pracy w niepełnym wymiarze godzin u Macy’ego. A potem Kim piekielnie mnie zaskoczyła.

– Masz kogoś? – zapytała.

Było to pierwsze osobiste pytanie, jakie kiedykolwiek mi zadała. Wytrąciła mnie z równowagi. Nie wiedziałem, co chciała usłyszeć.

– Nie – odpowiedziałem.

Skinęła głową i miała taką minę, jakby chciała coś dodać. Podniosła rękę do ust.

– Czasem umawiam się na randki – powiedziałem.

– To dobrze – odparła ze zbyt energicznym skinieniem głowy. – Powinieneś.

Spojrzałem na swoje dłonie i ze zdziwieniem usłyszałem własny głos.

– Wciąż tak bardzo za nią tęsknię.

Nie zamierzałem tego powiedzieć. Chciałem to przemilczeć i prowadzić niezobowiązującą pogawędkę, jak zwykle. Zerknąłem na nią. Była zbolała i wdzięczna.

– Wiem o tym, Beck – stwierdziła. – Nie powinieneś jednak mieć poczucia winy dlatego, że spotykasz się z ludźmi.

– Nie mam – odparłem. – Chcę powiedzieć, że to nie tak.

Pochyliła się do mnie.

– A jak?

Nie mogłem mówić. Chciałem. Ze względu na nią. Patrzyła na mnie szklistymi oczami, tak wyraźnie, tak rozpaczliwie chcąc porozmawiać o córce. Nie mogłem. Potrząsnąłem głową.

Usłyszałem zgrzyt klucza w zamku. Oboje gwałtownie wyprostowaliśmy się i obejrzeliśmy, jak zaskoczeni kochankowie. Hoyt Parker barkiem pchnął drzwi i zawołał żonę po imieniu. Wszedł do przedpokoju i z głośnym westchnieniem postawił na podłodze sportowy worek. Krawat miał rozluźniony pod szyją, koszulę pomiętą, a rękawy podwinięte do łokci. Miał bicepsy jak marynarz Popeye. Kiedy zobaczył nas siedzących na kanapie, wydał ponowne westchnienie, jeszcze głośniejsze i z wyraźną nutą dezaprobaty.

– Jak się masz, David? – powiedział do mnie.

Podaliśmy sobie ręce. Uścisk jego szorstkiej i twardej od odcisków dłoni jak zwykle był zbyt mocny. Kim przeprosiła i wyszła z pokoju. Wymieniliśmy z Hoytem zwyczajowe uprzejmości i zapadła cisza. Hoyt Parker nigdy nie czuł się dobrze w mojej obecności. Być może była to jakaś forma kompleksu Elektry, ale zawsze wyczuwałem, że widział we mnie zagrożenie. Rozumiałem go. Jego mała dziewczynka spędzała ze mną każdą wolną chwilę. W ciągu długich lat zdołaliśmy przezwyciężyć jego niechęć i nawiązać prawie przyjacielskie stosunki. Do czasu śmierci Elizabeth.

Obwinia mnie o to, co się stało.

Oczywiście nigdy tego nie powiedział, ale widzę to w jego oczach. Hoyt Parker jest krępym, silnym mężczyzną. Twardym jak skała, prawdziwym Amerykaninem. Przy nim Elizabeth zawsze czuła się bezpieczna. Roztaczał taką aurę. Dopóki Wielki Hoyt był przy niej, jego małej dziewczynce nie mogła stać się krzywda.

Nie sądzę, żeby przy mnie miała takie poczucie bezpieczeństwa.

– Jak w pracy? – zapytał.

– Dobrze – odparłem. – A u ciebie?

– Rok do emerytury.

Kiwnąłem głową i znów zamilkliśmy. Jadąc tutaj, postanowiłem nic nie mówić o tym, co zobaczyłem na ekranie monitora. Nie dlatego, że zabrzmiałoby to jak majaczenie szaleńca. Nie dlatego, że otworzyłoby stare rany i sprawiło im obojgu okropny ból. Chodziło o to, że nie miałem pojęcia, co się dzieje. W miarę upływu czasu cały ten epizod wydawał się coraz bardziej nierealny. Postanowiłem również wziąć sobie do serca ostatnie słowa wiadomości. Nie mów nikomu. Nie wiedziałem dlaczego, nie wiedziałem, co się właściwie dzieje, lecz wszystko to prowadziło do przerażających wniosków.

Mimo to upewniłem się, że Kim nie może nas usłyszeć, po czym nachyliłem się do Hoyta i powiedziałem cicho:

– Mogę cię o coś zapytać? – Nie odpowiedział, zamiast tego obrzucił mnie jednym z tych swoich sceptycznych spojrzeń. – Chciałbym wiedzieć… – urwałem. – Chciałbym wiedzieć, jak wyglądała.

– Jak wyglądała?

– Kiedy poszedłeś do kostnicy. Chcę wiedzieć, co zobaczyłeś.

Coś stało się z jego twarzą, jakby mikro wybuchy podcięły fundamenty.

– Na rany Chrystusa, dlaczego o to pytasz?

– Po prostu zastanawiałem się – odparłem kulawo. – W rocznicę i w ogóle.

Zerwał się i otarł dłonie o nogawki spodni.

– Chcesz drinka?

– Jasne.

– Może być burbon?

– Byłoby wspaniale.

Podszedł do barku na kółkach; stał przy kominku, a więc przy fotografiach. Nie odrywałem oczu od podłogi.

– Hoyt?

Odkręcił zakrętkę butelki.

– Jesteś lekarzem – rzekł, trzymając w ręce szklaneczkę. – Widywałeś zwłoki.

– Tak.

– No, to wiesz.

Wiedziałem.

Przyniósł mi drinka. Wziąłem go odrobinę zbyt pospiesznie i upiłem łyk. Hoyt patrzył na mnie przez chwilę, a potem podniósł szklaneczkę do ust.

– Nigdy nie pytałem cię o szczegóły – zacząłem. Nawet więcej… wręcz celowo unikałem rozmowy na ten temat. Inne „rodziny ofiar”, jak nazywała je telewizja, pławiły się w tym. Codziennie przychodziły na proces KillRoya, słuchały i płakały. Ja nie. Nie sądziłem, żeby to ulżyło im w cierpieniu. Moje cierpienie zamknąłem w sobie.

– Nie chcesz znać szczegółów, Beck.

– Była bita?

Hoyt wpatrywał się w głąb szklanki.

– Dlaczego to robisz?

– Muszę wiedzieć.

Zerknął na mnie znad szkła. Przesunął spojrzeniem po mojej twarzy. Czułem się tak, jakby wnikało mi pod skórę. Nie spuszczałem oczu.

– Miała sińce, tak.

– Gdzie?

– David…

– Na twarzy?

Zmrużył oczy, jakby zauważył coś nieoczekiwanego.

– Tak.

– Na ciele też?

– Nie patrzyłem na jej ciało – odparł. – Wiesz jednak, że odpowiedź brzmi tak.

– Dlaczego nie obejrzałeś jej ciała?

– Byłem tam jako jej ojciec, nie detektyw, i tylko po to, żeby zidentyfikować ciało.

– Czy to było łatwe?

– Co takiego?

– Identyfikacja. Chodzi mi o to, że powiedziałeś, że miała posiniaczoną twarz.

Zdrętwiał. Opróżnił szklankę. Z rosnącym przestrachem uświadomiłem sobie, że posunąłem się za daleko. Powinienem postępować zgodnie z planem. Miałem trzymać język za zębami.

– Naprawdę chcesz to wiedzieć?

Nie, pomyślałem. Mimo to skinąłem głową. Hoyt Parker odstawił szklaneczkę, złożył ręce na piersi i zakołysał się na piętach.