W izbie przyjęć słyszeliśmy już wszelkie możliwe wykręty. Dziecko spadło z kanapy. Drzwiczki piecyka uderzyły je w główkę. Straszy brat upuścił na nie zabawkę. Jeśli popracujesz tu dłużej, robisz się bardziej cyniczny niż zahartowany miejski gliniarz. W rzeczywistości zdrowe dzieci dość dobrze znoszą tego rodzaju nieszczęśliwe wypadki. Bardzo rzadko się zdarza, by – na przykład – upadek z kanapy spowodował krwotok siatkówkowy.
Diagnoza dyżurnego lekarza nie budziła moich wątpliwości. Przynajmniej z początku. Uznałem jednak za dziwny sposób, w jaki Tyrese usiłował się bronić. Wcale nie pomyślałem, że jest niewinny. Zdarza mi się sądzić ludzi po ich wyglądzie albo, jeśli mam posłużyć się poprawniejszym politycznie określeniem, przynależności etnicznej. Wszyscy to robimy. Jeśli przechodzisz na drugą stronę ulicy, żeby uniknąć spotkania z bandą czarnoskórych nastolatków, dokonujesz kwalifikacji etnicznej; jeśli tego nie robisz, obawiając się, że wyjdziesz na rasistę, też dokonujesz kwalifikacji etnicznej, a jeżeli na ich widok nie myślisz ani o jednym, ani o drugim, to przybyłeś tu z jakiejś planety, na której ja nigdy nie byłem.
Zastanowiło mnie coś innego. Niedawno, odbywając staż w bogatej podmiejskiej dzielnicy Short Hills, w stanie New Jersey, widziałem zatrważająco podobny przypadek. Biała matka i ojciec, oboje elegancko ubrani, zajechali nieźle wyposażonym range roverem, przywożąc na izbę przyjęć swoją sześciomiesięczną córeczkę. Dziecko, ich trzecie, miało te same objawy co TJ.
Nikt nie zakuł w kajdanki tamtego ojca.
Dlatego podszedłem do Tyrese’a. Obrzucił mnie typowym spojrzeniem mieszkańca getta. Na ulicy może by mnie przeraził, ale tutaj był jak zły wilk usiłujący zdmuchnąć ceglany dom.
– Czy pański syn urodził się w tym szpitalu? – zapytałem.
Tyrese nie odpowiedział.
– Czy pański syn urodził się tutaj, tak czy nie?
Ochłonął na tyle, by odpowiedzieć.
– Tak.
– Został obrzezany?
Tyrese znów posłał mi gniewne spojrzenie.
– Jesteś pan jakimś cholernym pedziem?
– Chce pan powiedzieć, że jest ich kilka rodzajów? – odparowałem. – Został tu obrzezany, tak czy nie?
– Taak – burknął niechętnie Tyrese.
Sprawdziłem numer ubezpieczenia chłopczyka i wprowadziłem do komputera. Pojawiły się dane. Przejrzałem informacje dotyczące zabiegu obrzezania. Wszystko w normie. Do licha. Potem jednak znalazłem inny wpis. To nie była pierwsza wizyta TJ w tym szpitalu. Kiedy miał dwa tygodnie, ojciec przywiózł go tu z powodu krwawienia z pępka – czyli blizny powstałej po odcięciu pępowiny.
Dziwne.
Kazałem wykonać kilka analiz, chociaż policja chciała natychmiast aresztować Tyrese’a. Ten nie protestował. Zgodził się na przeprowadzenie badań krwi. Usiłowałem przyspieszyć procedurę, ale miałem niewielki wpływ na biurokratyczną machinę. Mało kto ma. Mimo to laboratorium zdołało ustalić, że w pobranych próbkach krwi czas krzepliwości był wyraźnie zbyt długi, chociaż czas protrombinowy oraz liczba płytek krwi były w normie. No, dobrze, dobrze, wytrzymajcie jeszcze przez chwilę.
Potwierdziły się moje najlepsze – i najgorsze – obawy. Chłopczyk nie został pobity przez swojego pochodzącego z nizin społecznych ojca. Ten wewnętrzny krwotok był skutkiem hemofilii. I uczynił chłopca niewidomym.
Strażnicy westchnęli, rozkuli Tyrese’a i odeszli bez słowa. Tyrese roztarł nadgarstki. Nikt nie przeprosił ani nie wyraził współczucia ojcu, który został niesłusznie oskarżony o pobicie swojego niewidomego synka.
Wyobraźcie to sobie w szpitalu na bogatym przedmieściu.
Od tamtej pory TJ był moim pacjentem.
Teraz, w szpitalnym pokoiku, pogłaskałem TJ po głowie i spojrzałem w jego niewidzące oczy. Dzieciaki zazwyczaj patrzą na mnie z nieskrywanym podziwem, będącym czymś w rodzaju mieszaniny strachu i czci. Moi koledzy są zdania, że dzieci lepiej niż dorośli zdają sobie sprawę z tego, co się z nimi dzieje. Ja sądzę, że wyjaśnienie jest mniej skomplikowane. Dzieci uważają swoich rodziców za nieustraszonych i niepokonanych – a tymczasem ci rodzice patrzą na mnie, lekarza, z nabożnym szacunkiem, jaki normalnie rezerwuje się dla bóstwa.
Co może bardziej przerażać dziecko?
Po kilku minutach TJ zamknął oczy. Zapadł w sen.
– Po prostu wpadł na framugę drzwi – rzekł Tyrese. – To wszystko. Jest niewidomy. Zdarza się, no nie?
– Będziemy musieli zatrzymać go tu na noc – powiedziałem. – Wszystko będzie dobrze.
– Jakim cudem? – mruknął Tyrese. – Jakim cudem ma być dobrze, jeśli nie można powstrzymać krwawienia?
Nie miałem na to odpowiedzi.
– Muszę wyciągnąć go stąd.
Nie miał na myśli szpitala.
Tyrese sięgnął do kieszeni i zaczął odliczać banknoty. Nie byłem w nastroju. Powstrzymałem go machnięciem ręki i powiedziałem:
– Policzymy się następnym razem.
– Dzięki za przybycie, doktorze. Doceniam to.
Już miałem mu przypomnieć, że przyjechałem do jego syna, a nie do niego, ale wolałem milczeć.
Ostrożnie, myślał Carlson, czując, jak przyspiesza mu puls. Bądź cholernie ostrożny.
Wszyscy czterej – Carlson, Stone, Krinsky i Dimonte – siedzieli przy stole konferencyjnym z asystentem prokuratora okręgowego Lance’em Feinem. Ten ostatni był ambitnym i krwiożerczym jak łasica człowieczkiem o nieustannie podskakujących brwiach i woskowatej twarzy wyglądającej tak, jakby zaraz miała się stopić i spłynąć na podłogę.
– Weźmy tego chorego drania za dupę – zaproponował Dimonte.
– Jeszcze raz – rzekł Lance Fein. – Poskładajcie to dla mnie tak, żeby nawet Alan Dershowitz chciał go zapuszkować.
Dimonte skinął na partnera.
– Dalej, Krinsky. Zrób mi dobrze.
Krinsky wyjął swój notes i zaczął czytać:
– Rebecca Schayes została dwukrotnie postrzelona w głowę z bardzo bliskiej odległości, z pistoletu kaliber dziewięć milimetrów. Działając na mocy nakazu rewizji, wystawionego przez sąd federalny, znaleźliśmy pistolet o tym kalibrze w garażu doktora Becka.
– Odciski palców na broni? – zapytał Fein.
– Żadnych. Analiza balistyczna potwierdziła jednak, że broń znaleziona w garażu doktora Becka była narzędziem zbrodni.
Dimonte uśmiechnął się i uniósł brwi.
– Czy ktoś jeszcze dostał orgazmu?
Brwi Feina uniosły się i opadły.
– Proszę czytać dalej – rzekł.
– W wyniku przeszukania dokonanego na mocy tego samego nakazu znaleziono parę gumowych rękawiczek w pojemniku na śmieci na terenie rezydencji doktora Becka. Na prawej rękawiczce wykryto ślady prochu. Doktor Beck jest praworęczny.