Выбрать главу

– W porządku – rzekł, gdy skończyłem. – Musisz się przygotować. Potem będziemy musieli jeszcze o czymś porozmawiać.

– O czym?

Tyrese nie odpowiedział. Podszedł do metalowej szafy stojącej w kącie pokoju. Otworzył ją kluczem, pochylił się i wyjął broń.

– Glock, dziecino, glock – powiedział, podając mi pistolet. Zesztywniałem. Przez moment ujrzałem czarno-czerwony obraz, który mignął mi przed oczami i umknął. Nie ścigałem go.

To było dawno. Wyciągnąłem rękę i wziąłem broń dwoma palcami, jakby mogła mnie oparzyć.

– Broń czempionów – dodał Tyrese.

Zamierzałem mu ją oddać, ale to byłoby głupie. Już zarzucano mi dwa morderstwa, napad na funkcjonariusza policji, stawianie oporu przy aresztowaniu i pewnie tuzin innych przestępstw popełnionych w trakcie ucieczki przed sprawiedliwością. Wobec takich zarzutów czym było nielegalne posiadanie broni?

– Nabity – ostrzegł Tyrese.

– Gdzie jest bezpiecznik?

– Usunięty.

– Och.

Uważnie obejrzałem pistolet, przypominając sobie, kiedy ostatni raz miałem broń w rękach. Dobrze było znów mieć ją w dłoni. Pewnie jej ciężar dodawał otuchy. Podobała mi się ta gładka i zimna stal w mojej dłoni, czułem jej ciężar. I nie podobało mi się to uczucie.

– Weź również to.

Podał mi coś, co wyglądało jak telefon komórkowy.

– Co to jest? – spytałem.

Tyrese zmarszczył brwi.

– A na co wygląda? Telefon komórkowy. Ma lewy numer. Nikt nie dojdzie po nim do ciebie, rozumiesz?

Pokiwałem głową. Nie znałem się na tych sprawach.

– Za tymi drzwiami jest łazienka – rzekł Tyrese, wskazując na prawo. – Nie ma prysznica, ale jest wanna. Zmyj z siebie ten smród. Załatwię ci jakieś czyste ubranie. Potem razem z Brutusem zawieziemy cię do Washington Square.

– Mówiłeś, że chcesz o czymś ze mną porozmawiać.

– Kiedy się przebierzesz – odparł Tyrese. – Wtedy porozmawiamy.

27

Eric Wu gapił się na rozłożysty wiąz. Twarz miał pogodną, brodę lekko uniesioną.

– Eric?

Głos należał do Larry’ego Gandle’a. Wu nie odwrócił się.

– Wiesz, jak nazywa się to drzewo? – zapytał.

– Nie.

– Katowski Wiąz.

– Czarująco.

Wu uśmiechnął się.

– Niektórzy historycy uważają, że w osiemnastym wieku w tym parku przeprowadzano publiczne egzekucje.

– To wspaniale, Eric.

– Taak.

Dwaj mężczyźni bez koszul przemknęli na łyżworolkach. Z przenośnego radioodbiornika grzmiał Jefferson Airplane. Washington Square Park – nazwany tak oczywiście na cześć Jerzego Waszyngtona – był jednym z tych miejsc, które z coraz mniejszym powodzeniem usiłowały pozostać w latach sześćdziesiątych. Zazwyczaj stali tu tacy czy inni demonstranci, ale bardziej wyglądający na aktorów jakiegoś nostalgicznego spektaklu niż na prawdziwych rewolucjonistów. Uliczni aktorzy wykonywali swoje numery nieco zbyt finezyjnie. Bezdomni byli tak malowniczymi typami, że sprawiali wrażenie przebierańców.

– Jesteś pewien, że dobrze obstawiliśmy teren? – zapytał Gandle.

Wu kiwnął głową, wciąż patrząc na drzewo.

– Sześciu ludzi. Plus dwóch w furgonetce.

Gandle obejrzał się. Biała furgonetka miała przyczepiony magnesami znak z napisem B amp;T Paint i numerem telefonu oraz sympatycznym facetem w typie konferansjera, trzymającym drabinę i pędzel. Poproszeni o opis samochodu świadkowie, jeśli w ogóle coś zapamiętają, to tylko nazwę firmy i ewentualnie numer telefonu.

I nazwa, i telefon były fikcyjne.

Furgonetka stała nieprawidłowo zaparkowana. Na Manhattanie prawidłowo zaparkowana furgonetka byłaby bardziej podejrzana niż stojąca na środku ulicy. Mimo wszystko mieli się na baczności. Gdyby pojawił się jakiś policjant, odjechaliby. Na parkingu przy Lafayette Street zmieniliby tablice rejestracyjne i przyczepioną magnesami reklamę. Potem wróciliby tutaj.

– Powinieneś wsiąść do furgonetki – powiedział Wu.

– Sądzisz, że Beck zdoła tu dotrzeć?

– Wątpię – odrzekł Wu.

– Myślałem, że jego aresztowanie wywabi ją z kryjówki – ciągnął Gandle. – Nie miałem pojęcia, że umówiła się z nim na spotkanie.

Jeden z ich agentów – kędzierzawy mężczyzna w czarnym dresie, który wszedł za Beckiem do kawiarenki Kinko – przeczytał wiadomość na ekranie komputera. Zanim jednak przekazał tę informację, Wu już podrzucił dowody do domu Becka.

Nieważne. I tak zaraz zakończą tę sprawę.

– Musimy złapać ich oboje, ale ją przede wszystkim – powiedział Gandle. – W najgorszym wypadku zabijemy ich. Najlepiej jednak byłoby złapać ich żywcem. Wtedy dowiemy się, co wiedzą.

Wu milczał. Wciąż spoglądał na drzewo.

– Eric?

– Na takim drzewie jak to powiesili moją matkę – oznajmił.

Gandle nie wiedział, co powiedzieć, więc ograniczył się do „przykro mi”.

– Myśleli, że była szpiegiem. Sześciu mężczyzn zdarło z niej ubranie, a potem chłostało bykowcem. Bili ją godzinami. Wszędzie. Porozcinali nawet skórę na twarzy. Przez cały czas była przytomna. I wrzeszczała. Długo trwało, zanim umarła.

– Jezu Chryste – mruknął Gandle.

– Kiedy skończyli, powiesili ją na wielkim drzewie. – Wu wskazał na Katowski Wiąz. – Takim jak to. Oczywiście miała to być lekcja dla innych. Żeby nikt nie szpiegował. Potem ptaki i zwierzęta dobrały się do niej. Po dwóch dniach zostały tylko kości. – Zsunął na uszy słuchawki walkmana. Odwrócił się plecami do drzewa. – Naprawdę powinieneś zejść z widoku – powiedział do Gandle’a.

Larry z trudem oderwał oczy od wielkiego wiązu, skinął głową i odszedł.

28

Wciągnąłem czarne dżinsy, które w pasie miały pewnie tyle samo, co obwód koła ciężarówki. Zmarszczyłem je i ściągnąłem paskiem. Czarna koszulka drużyny White Sox pasowała do nich jak pięść do nosa. Ktoś już złamał za mnie daszek czarnej baseballowej czapeczki ze znakiem, którego nie rozpoznałem. Tyrese dał mi jeszcze takie „kij ci w oko” okulary, jakie nosił Brutus.

O mało nie ryknął śmiechem, kiedy wyszedłem z łazienki.

– Wyglądasz wspaniale, doktorze.

– Chyba chciałeś powiedzieć „czadowo”.

Zachichotał i potrząsnął głową.

– Biali ludzie.

Potem spoważniał. Podsunął mi klika spiętych razem kartek papieru. Podniosłem je. Na samej górze widniał napis: OSTATNIA WOLA I TESTAMENT. Spojrzałem pytająco na Tyrese’a.

– Właśnie o tym chciałem porozmawiać.

– O twojej ostatniej woli?