– Mam w planie jeszcze dwa lata.
– W jakim planie?
– Będę to robił jeszcze przez dwa lata, zanim zbiorę dość pieniędzy, by zabrać stąd małego. Zakładam, że mam sześćdziesiąt procent szansy na to, że mi się uda.
– Co się uda?
Tyrese spojrzał mi prosto w oczy.
– Przecież wiesz.
Wiedziałem. Przeżyć.
– Dokąd chcesz się przenieść?
Pokazał mi pocztówkę. Ukazywała słońce, błękitną wodę, drzewa. Była pomięta od częstego oglądania.
– Na Florydę – powiedział nieoczekiwanie łagodnym tonem. – Znam to miejsce. Spokojne. Basen i dobre szkoły. Nikt nie będzie pytał, skąd mam pieniądze… Wiesz, o czym mówię?
Oddałem mu pocztówkę.
– Nie rozumiem, co ja mam z tym wspólnego.
– To – pokazał mi widokówkę – jest plan na sześćdziesiąt procent. A to… – podniósł testament – na pozostałe czterdzieści.
Odparłem, że w dalszym ciągu nie rozumiem.
– Sześć miesięcy temu pojechałem do śródmieścia… wiesz, o czym mówię. Do cwanego prawnika. Za dwie godziny zapłaciłem mu dwa patyki. Nazywa się Joel Marcus. Jeśli zginę, będziesz musiał zobaczyć się z nim. Jesteś wykonawcą mojego testamentu. W skrytce umieściłem papiery. Dowiesz się z nich, gdzie są pieniądze.
– Dlaczego ja?
– Zajmujesz się moim chłopcem.
– A co z Latishą?
Skrzywił się.
– To kobieta, doktorze. Jak kopnę w kalendarz, zaraz znajdzie sobie innego chłopa, rozumiesz, co mówię? Pewnie znów zacznie się puszczać. A może nawet znów zacznie ćpać. – Wyprostował się i założył ręce na piersi. – Kobietom nie można ufać, doktorze. Powinieneś o tym wiedzieć.
– Ona jest matką TJ-a.
– Jasne.
– Kocha go.
– Tak, wiem. Ale to tylko kobieta, rozumiesz, co mówię? Daj jej taką forsę, a przepuści ją w jeden dzień. Dlatego ustanowiłem fundusz powierniczy i inne takie gówna. Ty jesteś wykonawcą testamentu. Będzie chciała pieniędzy dla TJ-a, ty będziesz musiał to zaaprobować. Ty i ten Joel Marcus.
Mógłbym się spierać, że to seksizm i neandertalskie poglądy, ale nie była to odpowiednia chwila. Niespokojnie poruszyłem się na krześle i przyjrzałem się Tyrese’owi. Miał najwyżej dwadzieścia pięć lat. Widziałem wielu takich jak on. Zawsze wydawali mi się jedną i ta samą osobą, a ich twarze zlewały się w mroczną maskę zła.
– Tyrese?
Spojrzał na mnie.
– Wyjedź natychmiast.
Zmarszczył brwi.
– Wykorzystaj te pieniądze, które już masz. Podejmij jakąś pracę na Florydzie. Pożyczę ci, jeśli potrzebujesz. Tylko zaraz wyjedź stąd razem z rodziną.
Pokręcił głową.
– Tyrese?
Wstał.
– Chodźmy, doktorze. Powinniśmy już jechać.
– Bez przerwy szukamy go.
Lance Fein wciąż się pienił i wydawało się, że jego woskowa twarz zaraz spłynie na podłogę. Dimonte żuł wykałaczkę. Krinsky robił notatki. Stone podciągał spodnie.
Carlson słuchał nieuważnie, pochylony nad faksem, który właśnie odebrał w samochodzie.
– A co z tymi strzałami? – warknął Lance Fein.
Umundurowany policjant – agent Carlson nie starał się zapamiętać jego nazwiska – wzruszył ramionami.
– Nikt nic nie wie. Sądzę, że ta strzelanina nie miała żadnego związku ze sprawą.
– Nie miała związku? – wrzasnął Fein. – Ależ z ciebie niekompetentny idiota, Benny! Biegali po ulicy, wrzeszcząc o uzbrojonym białym mężczyźnie.
– A teraz nikt nic nie wie.
– Przyciśnij ich – poradził Fein. – Przyciśnij ich mocno. Jak to możliwe, do wszystkich diabłów, że temu facetowi udało się uciec?
– Dopadniemy go.
Stone klepnął Carlsona w ramię.
– Co jest, Nick?
Carlson ze zmarszczonymi brwiami wpatrywał się w wydruk. Nic nie powiedział. Był pedantyczny w stopniu graniczącym z nerwicą natręctw. Zresztą rzeczywiście za często mył ręce.
I kilkakrotnie zamykał i otwierał drzwi, zanim wyszedł z domu. Teraz wpatrywał się w tę kartkę, ponieważ coś mu tu nie grało.
– Nick?
Carlson odwrócił się.
– Ta trzydziestkaósemka, którą znaleźliśmy w skrytce depozytowej Sarah Goodhart.
– Do której doprowadził nas klucz znaleziony przy zwłokach?
– Właśnie.
– Co z nią? – spytał Stone.
Carlson wciąż marszczył brwi.
– W tym jest za dużo dziur.
– Dziur?
– Po pierwsze – ciągnął Carlson – zakładamy, że skrytka depozytowa Sarah Goodhart należała do Elizabeth Beck, prawda?
– Prawda.
– Tylko że przez osiem ostatnich lat ktoś co roku płacił za tę skrytkę – przypomniał Carlson. – Elizabeth Beck nie żyje. Martwi nie płacą rachunków.
– Może to jej ojciec. Myślę, że on wie więcej, niż nam powiedział.
Carlsonowi jednak nie podobało się to wszystko.
– A te urządzenia podsłuchowe, które znaleźliśmy w domu Becka? Jak to wytłumaczysz?
– Nie wiem – odparł Stone, wzruszając ramionami. – Może ktoś z naszego wydziału też go podejrzewał.
– Do tej pory byśmy już o tym wiedzieli. A to jest raport dotyczący tej trzydziestkiósemki, którą znaleźliśmy w skrytce. – Wskazał palcem. – Widzisz, co przysłało mi ATF?
– Nie.
– Bulletproof nie wykazał niczego, lecz to mnie nie dziwi, gdyż w bazie nie ma danych sprzed ośmiu lat. NTC natomiast trafiło w dziesiątkę.
Bulletproof, program analizujący pociski, z którego korzystało Bureau of Alcohol, Tobacco and Firearms, sprawdzał, czy dana broń została użyta podczas jakichś przestępstw popełnionych w przeszłości. NTC to skrót od National Tracing Center.
– Zgadnij, kto był ostatnim zarejestrowanym właścicielem tej broni.
Wręczył Stone’owi wydruk. Ten przejrzał dokument i znalazł nazwisko.
– Stephen Beck?
– Ojciec Davida Becka.
– Nie żyje, prawda?
– Prawda.
Stone oddał mu kartkę.
– A zatem odziedziczył ją jego syn – rzekł. – To była broń Becka.
– Tylko dlaczego jego żona trzymała tę trzydziestkęósemkę w skrytce depozytowej razem z tymi fotografiami?
Stone zastanowił się.
– Może obawiała się, że Beck ją zastrzeli.
Carlson jeszcze bardziej zmarszczył brwi.
– Coś przeoczyliśmy.
– Posłuchaj, Nick, nie komplikujmy tego bardziej, niż musimy. Możemy Becka przygwoździć za morderstwo popełnione na Schayes. Posadzić go na długo. Zapomnijmy o Elizabeth Beck, dobrze?
Carlson spojrzał na niego.
– Zapomnieć o niej?
Stone odkaszlnął i rozłożył ręce.
– Spójrzmy prawdzie w oczy. Przygwożdżenie Becka za zamordowanie Schayes to bułka z masłem. Natomiast za zabójstwo żony… Chryste, to sprawa sprzed ośmiu lat. Mamy poszlaki, owszem, ale niczego mu nie udowodnimy. Jest za późno. Może… – zbyt energicznie wzruszył ramionami. – Może nie powinniśmy wywoływać wilka z lasu.