– Tak sądzę.
– Wtedy, właśnie wtedy zrozumiałem, że mimo wszelkich moich wysiłków może przydarzyć mu się coś złego. Nie zawsze będę przy nim, żeby uchronić go od ciosu. Wciąż o tym myślałem. Pewnie wszyscy to robimy. A jednak gdy to się stało, kiedy… – Urwał i w końcu spojrzał na Larry’ego Gandle’a. – Wciąż próbuję go wskrzesić – rzekł. – Usiłuję targować się z Bogiem, proponując mu wszystko, byle tylko Brandon znów żył. Oczywiście to niemożliwe. Zdaję sobie z tego sprawę. Teraz jednak ty przychodzisz i mówisz mi, że podczas gdy mój syn, mój cały świat, gryzie ziemię… ona wciąż żyje. – Zaczął potrząsać głową. – Nie mogę na to pozwolić, Larry. Rozumiesz?
– Tak – odparł Gandle.
– Raz nie zdołałem go obronić. Nie zawiodę go ponownie.
Griffin Scope znów spojrzał w głąb ogrodu. Upił następny łyk z kieliszka. Larry Gandle zrozumiał. Wstał i odszedł w mrok.
O dziesiątej wieczorem Carlson podszedł do frontowych drzwi domu przy Goodhart Road 28. Nie przejmował się późną porą. Widział światła na parterze i poświatę, telewizora, ale nawet bez tego miał inne zamartwienia niż czyjś zdrowy sen.
Już miał nacisnąć dzwonek, kiedy drzwi otworzyły się. Stanął w nich Hoyt Parker. Przez moment mierzyli się, wzrokiem, jak dwaj bokserzy na środku ringu, szacujący się wzajemnie, podczas gdy sędzia recytuje bezsensowną formułkę o niezadawaniu ciosów poniżej pasa i podczas rozdzielania.
Carlson nie czekał na gong.
– Czy pańska córka zażywała narkotyki?
Hoyt Parker przyjął cios z ledwie dostrzegalnym skrzywieniem ust.
– A dlaczego pan pyta?
– Mogę wejść?
– Moja żona śpi – rzekł Hoyt, wychodząc na zewnątrz i zamykając za sobą drzwi. – Ma pan coś przeciwko temu, że porozmawiamy tutaj?
– Jak pan chce.
Hoyt skrzyżował ręce na piersi i zakołysał się na piętach. Był krępym mężczyzną w niebieskich dżinsach i podkoszulku, który wcześniej, gdy jego właściciel miał pięć kilogramów mniej, nie był tak dopasowany. Carlson wiedział, że Hoyt Parker jest doświadczonym policjantem. Nie dla niego sprytne pułapki i subtelne podstępy.
– Odpowie pan na moje pytanie? – nalegał.
– A pan odpowie mi, dlaczego o to pyta? – odparł Hoyt.
Carlson postanowił zmienić taktykę.
– Dlaczego usunął pan dokumentację fotograficzną z protokołu autopsji pana córki?
– Dlaczego pan sądzi, że ją usunąłem?
Ani śladu gniewu czy głośnych, kłamliwych zaprzeczeń.
– Dzisiaj przejrzałem ten protokół – odparł Carlson.
– Dlaczego?
– Słucham?
– Moja córka nie żyje od ośmiu lat. Jej zabójca siedzi w więzieniu. A mimo to postanowił pan dzisiaj przejrzeć protokół jej sekcji. Chciałbym wiedzieć dlaczego.
Ta rozmowa zmierzała donikąd, i to w szybkim tempie. Carlson postanowił ustąpić odrobinę pola, opuścić gardę i pozwolić przeciwnikowi zbliżyć się, żeby zobaczyć, co zrobi.
– Pański zięć wczoraj odwiedził koronera. Zażądał wglądu do tych akt. Chciałem dowiedzieć się w jakim celu.
– Czy widział ten protokół?
– Nie – odparł Carlson. – A czy pan wie, dlaczego tak bardzo chciał go zobaczyć?
– Nie mam pojęcia.
– Mimo to najwidoczniej się pan tym przejął.
– Podobnie jak pan, uważam, że to podejrzane.
– Nawet gorzej – rzekł Carlson. – Chciał pan wiedzieć, czy zięć miał ten protokół w rękach. Dlaczego?
Hoyt wzruszył ramionami.
– Powie mi pan, co pan zrobił z tymi zdjęciami?
– Nie wiem, o czym pan mówi – odrzekł obojętnie Hoyt.
– Tylko pan miał dostęp do tych dokumentów.
– I czego to dowodzi?
– Kiedy przeglądał pan te akta, czy te fotografie były w nich?
Hoytowi rozbłysły oczy, ale wahał się tylko ułamek sekundy.
– Tak – odparł. – Były tam.
Carlson mimo woli uśmiechnął się.
– Dobra odpowiedź. – Zastawił pułapkę, a Hoyt uniknął jej. – Bo gdyby pan zaprzeczył, musiałbym się zastanawiać, dlaczego od razu pan o tym nie zameldował, prawda?
– Jest pan podejrzliwym człowiekiem, agencie Carlson.
– Uhm. Ma pan jakieś sugestie co do tego, gdzie teraz mogą być te zdjęcia?
– Zapewne omyłkowo wetknięte gdzie indziej.
– Tak, z pewnością. Jakoś to pana nie irytuje.
– Moja córka nie żyje. Sprawa zamknięta. Po co ją rozgrzebywać?
Carlson doszedł do wniosku, że traci tu czas. A może nie. Wprawdzie nie uzyskał wielu informacji, ale zachowanie Hoyta mówiło mu bardzo wiele.
– A zatem pan w dalszym ciągu uważa, że to KillRoy zabił pańską córkę?
– Bez wątpienia.
Carlson pokazał mu protokół sekcji.
– Nawet po przeczytaniu tego?
– Tak.
– I nie niepokoi pana fakt, że tak wiele ran zadano po śmierci?
– Czerpię z tego pociechę – odparł Hoyt. – To oznacza, że moja córka mniej cierpiała.
– Nie o tym myślałem. Mówię o znaczeniu tych dowodów przeciwko Kellertonowi.
– Nie dostrzegam w tych aktach niczego, co przeczyłoby ostatecznemu wnioskowi.
– To morderstwo różni się od innych popełnionych przez niego zabójstw.
– Nie zgadzam się z tym – rzekł Hoyt. – Po prostu moja córka była silniejsza od pozostałych jego ofiar.
– Nie jestem pewien, czy nadążam.
– Wiem, że Kellerton lubił torturować swoje ofiary – powiedział Hoyt. – I wiem, że zwykle piętnował je, kiedy jeszcze żyły. Doszliśmy do wniosku, że Elizabeth stawiała opór, a może nawet próbowała uciec. Tak jak ja to widzę, zmusiła go, żeby ją zabił. Chciał ją podporządkować, ale nie zdołał. To wyjaśnia rany cięte na dłoniach. I wyjaśnia, dlaczego napiętnował ją po jej śmierci.
– Rozumiem.
Zaskakujący lewy sierpowy. Carlson usiłował utrzymać się na nogach. Odpowiedź Hoyta była dobra – piekielnie dobra. Miała sens. Nawet najsłabsza ofiara może sprawić zabójcy sporo kłopotu. To wyjaśnienie cudownie tłumaczyło wszystkie niekonsekwencje. Mimo to pozostały wątpliwości.
– A jak pan wyjaśni raport toksykologa?
– To nieistotne – oświadczył Hoyt. – Równie dobrze można pytać ofiarą gwałtu o jej życie seksualne. Nie ma znaczenia, czy moja córka była niewinna jak niemowlę, czy ćpała jak szalona.
– A jak było naprawdę.?
– To nieistotne – powtórzył Hoyt.
– Kiedy chodzi o morderstwo, wszystko jest istotne. Dobrze pan o tym wie.
Hoyt zrobił krok w jego kierunku.
– Niech pan uważa – powiedział.