Выбрать главу

Dotychczas był zadowolony ze swojego ciała. Nowe zaszokowało go.

Patrzył na tę solidnie umięśnioną sylwetkę: szeroką w ramionach, o wypukłej klatce piersiowej i o nie imponującym, raczej niskim wzroście. Wyglądał na nieco przysadzistego; zbyt krótkie nogi zakłócały ogólną proporcję. Jego dłonie były duże, pokryte zgrubiałą skórą. Zacisnął pięść i spojrzał na nią z respektem. Prawdopodobnie jednym uderzeniem mógł ogłuszyć wołu.

Jego kwadratowa twarz, bez żadnego zarostu, charakteryzowała silnie zarysowana szczęka, szerokie kości policzkowe i rzymski nos. Miał kręcone włosy koloru blond, a oczy szaroniebieskie. Na swój sposób ta twarz była przystojna, lekko brutalna.

— Nie podobasz mi się — powiedział z emfazą Blaine. I nie cierpię kręconych blond włosów.

W jego nowym ciele z pewnością tkwiła znaczna siła, on nigdy jednak nie zachwycał się muskułami. Ciało to wyglądało niezdarnie, poruszało się bez wdzięku; trudno będzie sobie z nim radzić. To było jedno z tych ciał, które z hałasem siadają na krzesło, depczą po cudzych palcach, zbyt energicznie potrząsają ręką przy powitaniu, zbyt głośno rozmawiają i do tego obficie się pocą. Ubranie nigdy nie leży na nich dobrze. To ciało trzeba wciąż ćwiczyć. Być może będzie nawet musiał stosować jakąś dietę, odnosił bowiem wrażenie, że będzie miał skłonności do tycia.

— Siła fizyczna — to nie jest nic złego — mruknął pod nosem — o ile można jej odpowiednio użyć. W przeciwnym razie będzie tylko zawadzać i wywoływać zamieszanie podobnie jak skrzydła u ptaka dodo.

Już sama sylwetka nie zachwycała Blaine’a, a cóż dopiero ta twarz! Nigdy nie lubił marsowych, grubo ciosanych rysów. Pasowałyby do sierżanta czy podróżnika, przedzierającego się przez dżunglę, ale nie są odpowiednie dla człowieka, który wiedzie życie w cywilizowanym świecie. Tego rodzaju twarz po prostu nie umie oddać subtelnych półtonów, wyrazić ukrytego znaczenia wypowiadanej myśli. Co najwyżej można zmarszczyć brwi lub roześmiać się szeroko.

Spróbował swego chłopięcego uśmiechu: twarz w lustrze wykrzywił grymas godny satyra.

Zostałem wykantowany — powiedział z goryczą. Zdawał sobie sprawę z tego, że jego umysł i ciało zupełnie nie pasowały do siebie. Współpraca między nimi wydawała się niemożliwa. Oczywiście, jego osobowość może po pewnym czasie zmienić wygląd zewnętrzny, z drugiej jednak strony — nie wiadomo, czy ciało nie wywrze swojego piętna na osobowości.

— Jeszcze zobaczymy, kto tu jest panem.

Na lewym ramieniu miał długą, poszarpaną bliznę. Zastanawiał się przez chwilę, po czym mogła być. Potem pomyślał o byłym właścicielu tego ciała. Może pozostał mu tylko mózg i wciąż czeka na swój szczęśliwy los?

Nie miało sensu rozważanie tego problemu. Być może później dowie się czegoś na ten temat. Po raz ostatni spojrzał w lustro.

Nadal nie podobał się sobie; obawiał się, że nigdy nie zaakceptuje tego widoku.

— Cóż — westchnął — bierz, co ci dają. Martwi ludzie nie mogą pozwolić sobie na grymasy.

To było wszystko, na co było go teraz stać. Odwrócił się tyłem do lustra i zaczął nakładać koszulę.

* * *

Późnym popołudniem do jego pokoju weszła Marie Thorne. Bez żadnego słowa wstępu powiedziała:

— To koniec.

— Koniec?

— Koniec! Skończone! Mamy to z głowy! — popatrzyła na niego z goryczą i zaczęła przemierzać pokój wielkimi krokami. — Zaprzestano kampanii reklamowej związanej z twoją osobą.

Blaine popatrzył na nią. Wiadomość była interesująca, ale o wiele bardziej poruszyły go pierwsze oznaki emocji na twarzy panny Thorne. Zawsze całkowicie panowała nad sobą — bez reszty oddana pracy, nie pozwalająca sobie na sekundę luzu. Teraz na jej twarzy pojawiły się wypieki, wargi lekko drżały.

— Pracowałam nad tym pomysłem przez dwa długie lata. Po to, by ciebie tu sprowadzić, spółka wydała masę pieniędzy. A kiedy przyszło do zbierania plonów, ten cholerny staruch oznajmia, żebyśmy wszystko zostawili w spokoju.

Była piękna, ale najwidoczniej uroda nie sprawiała jej radości. Traktowała ją jak jeden z walorów, pomagających zrobić karierę. Podobnie jak na przykład tęga głowa. Blaine pomyślał, że może ją krzywdzi osądzając w ten sposób. Pozostanie jednak przy swoim, dopóki nie zdarzy się coś, co zmieni tę opinię.

— Ten cholerny głupi staruch — mruczała do siebie Marie Thorne.

— Co za staruch?

— Reilly, nasz błyskotliwy prezes.

— To on zadecydował, że należy przerwać kampanię reklamową?

— Chciałby ją całkowicie wyciszyć. O Boże, tego już za wiele! Dwa lata!

— Ale dlaczego?

Marie Thorne potrząsnęła głową ponuro.

— Z dwóch powodów. Obydwa zresztą są bez znaczenia. Po pierwsze, chodzi mu o stronę prawną całego przedsięwzięcia. Powiedziałam mu, że podpisałeś odpowiedni dokument, a resztą zajmą się prawnicy, którzy nie widzą uchybień w naszym postępowaniu. A on wciąż marudzi. Nadchodzi czas jego reinkarnacji, nie życzy więc sobie żadnych zadrażnień z rządem. Wyobrażasz to sobie? Trzęsący się z przerażenia staruszek na czele Rexa! Po drugie, rozmawiał z tym stetryczałym dziadkiem, któremu nie spodobał się ten pomysł! To wystarczyło. Dwa lata starań.

— Zaraz, zaraz — powiedział Blaine. — Wspomniałaś o jego reinkarnacji?

— Tak. Reilly ma zamiar spróbować. Osobiście uważam, że lepiej byłoby dla niego, gdyby umarł.

Nie zabrzmiało to miło. Marie Thorne powiedziała to jednak takim tonem, jakby chodziło o stwierdzenie najprostszego faktu.

— Sądzisz, że lepiej, by umarł, niż spróbował reinkarnacji?

— Tak. Och, zapomniałam, że jeszcze nic nie wiesz. Wolałabym, żeby wcześniej postanowił, że nie będziemy prowadzić kampanii. Ten sklerotyczny dziadek…

— Dlaczego Reilly nie zapytał się go wcześniej? — Pytał. Ale dziadek nie odpowiadał.

— Rozumiem. Ile ma lat?

— Dziadek Reilly’ego? Gdy zmarł, miał 81 lat.

— Co?

— Tak, zmarł jakieś sześćdziesiąt lat temu. Ojciec Reilly’ego również nie żyje. On jednak nigdy nie zabiera głosu. A szkoda! Miał głowę do interesów. Czemu się tak na mnie gapisz? Och, ciągle zapominam, że nie znasz tych spraw. To bardzo proste, uwierz mi.

Przez chwilę stała zamyślona. Nagle skinęła zamaszyście głową i po obróceniu się na pięcie podeszła do drzwi.

— Gdzie się wybierasz?

— Powiedzieć Reilly’emu, co o nim myślę! Nie może mi tego zrobić. Obiecał!

Odzyskała już kontrolę nad sobą.

— Jeśli idzie o ciebie, Blaine, przypuszczam, że nie jesteś nam dłużej potrzebny. Masz swoje życie, odpowiednie ciało. Sądzę, że możesz opuścić to miejsce, kiedy tylko zechcesz.

— Dzięki — powiedział, gdy wychodziła z pokoju.

* * *

Ubrany w brązowe spodnie i niebieską koszulę opuścił szpital. Poszedł długim korytarzem, aż dotarł do drzwi. Stał przed nimi umundurowany strażnik.

— Przepraszam — zapytał Blaine — czy te drzwi wiodą na zewnątrz?

— Co?

— Czy te drzwi prowadzą na zewnątrz budynku?

— Tak, oczywiście. Na zewnątrz i na ulicę.

— Dziękuję.

Zawahał się. Potrzebował tego „wprowadzenia”, które tyle razy mu obiecywano. Chciałby zapytać strażnika, jak wygląda teraz Nowy Jork, co się zmieniło od jego czasów. Czego powinien unikać. Ale strażnik z pewnością nie słyszał nigdy o Człowieku z Przeszłości. Patrzył uważnie na Blaine’a.