Выбрать главу

Rachael krzyknęła, by go ostrzec, ale było już za późno.

Kierowca wcisnął hamulec do oporu, ale pisk opon zablokowanych kół śmieciarki rozległ się prawie jednocześnie z przerażającym odgłosem uderzenia.

Eric – wyrzucony w powietrze – przeleciał ponownie nad pasami prowadzącymi w kierunku południowym, jak gdyby uniósł go podmuch fali uderzeniowej powstającej podczas wybuchu bomby, po czym – koziołkując jeszcze kilka metrów – spadł na chodnik. Z początku ciało jego było sztywne, potem jednak sflaczało niczym szmaciana lalka i znieruchomiało twarzą ku ziemi.

Żółty subaru zahamował z przeraźliwym piskiem opon i monotonnym wyciem klaksonu i zatrzymał się metr przed ciałem Erica. Jadący za nim chevrolet, nie zachowawszy bezpiecznej odległości, uderzył w tył samochodu i popchnął go w stronę zwłok.

Rachael pierwsza dobiegła do Erica. Z sercem bijącym jak młot, wołając go po imieniu, rzuciła się na kolana i instynktownie dotknęła ręką jego szyi, by zbadać tętno. Skóra mężczyzny była mokra od krwi i jej palce ślizgały się po gładkim ciele, gdy desperacko szukała pulsującej arterii.

Nagle zauważyła straszliwe wgniecenie, które zdeformowało jego czaszkę. Rana zaczynała się nad rozerwanym prawym uchem i biegła wzdłuż skroni aż do krawędzi bladego czoła. Głowa Erica była tak odwrócona, że Rachael mogła dostrzec jedno oko, które w szoku otwarło się szeroko i tak pozostało, choć było już ślepe. Z pewnością kawałki pękniętej czaszki musiały dostać się głęboko do mózgu. Śmierć była natychmiastowa.

Kobieta wstała szybko, ale nogi ugięły się pod nią i poczuła mdłości. Zakręciło jej się w głowie i byłaby upadła, gdyby kierowca śmieciarki nie złapał jej i nie podtrzymał. Następnie podprowadził ją do subaru, by mogła oprzeć się o samochód.

– Nic już nie mogłem zrobić – powiedział z żalem.

– Wiem – odpowiedziała Rachael.

– Nic a nic. Wybiegł mi prosto pod maskę. Nawet nie spojrzał, czy droga wolna. Nie mogłem nic zrobić.

Z początku kobieta miała trudności z oddychaniem. Potem zauważyła, że nieświadomie wyciera zakrwawioną rękę o sukienkę. To właśnie widok tej wilgotnej, rdzawoczerwonej plamy na pastelowym błękicie bawełnianej tkaniny sprawił, że jej oddech stał się szybki, zbyt szybki, i do krwi dostała się nadmierna ilość tlenu. Rachael ciężko oparła się o subaru, zamknęła oczy, objęła się ramionami i zacisnęła zęby. Zawzięła się, by nie zemdleć. Starała się oddychać bardzo płytko i przetrzymywać powietrze w płucach możliwie jak najdłużej. Już sama zmiana rytmu podziałała na nią kojąco.

Ruch uliczny został zahamowany i Rachael słyszała wokół siebie głosy kierowców, którzy wysiadali z unieruchomionych w korku samochodów. Niektórzy pytali ją, czy dobrze się czuje, a wtedy ona kiwała potakująco głową, inni dopytywali się, czy nie wezwać lekarza, a wówczas kręciła nią w bezgłośnym „nie”.

Nawet jeśli kochała kiedyś Erica, to sam spowodował, że jej miłość obróciła się w pył. Wiele wody upłynęło od czasu, kiedy go jeszcze trochę lubiła. A tuż przed śmiercią wyzwolił w niej przerażającą nienawiść w najczystszej postaci. Rachael przypuszczała więc, że nie powinna być szczególnie poruszona wypadkiem, a jednak czuła się do głębi wstrząśnięta. Gdy tak stała, obejmując się ramionami i trzęsąc, uświadomiła sobie, że jej wnętrze wypełnia zimna pustka, próżnia, trudne do zdefiniowania uczucie jakiejś straty. Tak, nie było to uczucie smutku, lecz po prostu straty…

Usłyszała syreny wyjące gdzieś w oddali. Stopniowo odzyskiwała kontrolę nad swym oddechem.

Drgawki stały się mniej gwałtowne, ale nie ustąpiły jeszcze całkowicie. Syreny rozległy się bliżej i głośniej.

Otworzyła oczy. Jaskrawe czerwcowe światło słoneczne nie wydawało jej się już ani czyste, ani świeże. Śmierć położyła swój cień na tym dniu. Żółte promienie poranka nabrały teraz gorzkiego odcienia, który bardziej kojarzył jej się z siarką niż z miodem. Po przeciwnym pasie ruchu nadjeżdżały, migając czerwonymi światłami, dwa pojazdy – policyjny radiowóz i karetka reanimacyjna. Syreny przestały wyć.

– Rachael?

Odwróciła się i zobaczyła Herberta Tulemana, prywatnego adwokata Erica, z którym widziała się dziesięć minut temu. Zawsze lubiła Herba i on również darzył ją sympatią. Był to dobroduszny, starszy pan o krzaczastych brwiach, które połączyły się właśnie na czole.

– Jeden z moich współpracowników… wracał właśnie do biura… i zobaczył, co się stało – powiedział Herbert. – Szybko powiadomił mnie o wszystkim. Mój Boże.

– Tak – odparła tępo.

– Mój Boże, Rachael.

– Tak.

– To… to… nie mieści się w głowie.

– Tak.

– Ale…

– Tak – powtórzyła Rachael.

Wiedziała, o czym myślał Herbert. W ciągu minionej godziny tłumaczyła im, iż nie będzie ubiegać się o większą część majątku Erica, lecz zadowoli się sumą, która w stosunku do tego, co jej się należało, stanowiła nędzny ochłap. Teraz, z racji tego, że Eric nie miał rodziny ani dzieci z pierwszego małżeństwa, całe trzydzieści milionów plus nie oszacowany jeszcze kapitał w postaci przedsiębiorstwa automatycznie przejdzie na jej wyłączną własność.

2

Trwoga

Suche, gorące powietrze wypełnione było trzaskami policyjnych krótkofalówek, bezbarwnymi głosami dyspozytorów i załóg radiowozów oraz zapachem mięknącego na słońcu asfaltu.

Lekarz i sanitariusze nie mogli uczynić dla Erica już nic więcej, jak tylko odtransportować jego zwłoki do kostnicy miejskiej. Tam miały spocząć w lodówce do chwili, aż koroner znajdzie czas, by się nimi zająć. Ponieważ Eric zginął w wypadku, przepisy wymagały przeprowadzenia sekcji zwłok.

– Ciało będzie można odebrać w ciągu dwudziestu czterech godzin – powiedział do Rachael jeden z policjantów.

Kobieta usiadła na tylnym siedzeniu jednego z radiowozów, a tymczasem stróże porządku sporządzali krótki raport. Potem wyszła z samochodu i znów znalazła się na słońcu.

Czuła się już lepiej, wciąż jednak była odrętwiała.

Sanitariusze załadowali owinięte płótnem zwłoki do karetki. W kilku miejscach tkanina była ciemna od krwi.

Herbert Tuleman czuł się zobowiązany do zapewnienia Rachael opieki i nalegał, by wróciła z nim do biura.

– Musi pani usiąść i wziąć się w garść – powiedział, trzymając dłoń na jej ramieniu i marszcząc z zatroskaniem swą dobrotliwą twarz.

– Czuję się dobrze, Herb. Naprawdę. Jestem tylko trochę wstrząśnięta.

– Napije się pani trochę koniaku. To dobrze pani zrobi. Mam w barku butelkę Remy Martina.

– Nie, dziękuję. Sądzę, że będę musiała zająć się pogrzebem, trzeba więc zacząć już coś robić.

Dwóch sanitariuszy zamknęło tylne drzwi karetki i bez pośpiechu ruszyło w stronę szoferki. Już nie istniała potrzeba włączania sygnału ani czerwonego „koguta” na dachu. Czas nie odgrywał dla Erica żadnej roli.

– Jeśli nie chce pani koniaku, to może kawy…? – zaproponował Herb. – Albo po prostu odpocznie pani chwilę. Nie sądzę, aby szybko mogła pani siąść za kierownicą.

Rachael z czułością dotknęła twardego jak podeszwa policzka mężczyzny. Tuleman cały swój wolny czas poświęcał żeglarstwu, stąd jego skóra była zahartowana i pomarszczona bardziej przez wiatr i słońce niż przez lata życia.

– Doceniam pańską troskę. Naprawdę doceniam. Ale nic mi nie jest. Wstyd mi tylko, że tak dobrze to znoszę. To znaczy… wcale nie czuję żalu.

Mężczyzna ujął jej dłoń.

– Proszę się nie wstydzić. Eric był moim klientem, stąd wiem, że… potrafił być nieznośny.