Ken zadzwonił i od razu nam otworzono. Na progu stał szczupły mężczyzna o chłopięcej twarzy, krótko przyciętych brązowych włosach i ciepłych piwnych oczach.
– Nazywam się Dennis Holden – powiedział. – Zapraszam.
W środku dom był równie atrakcyjny jak z zewnątrz. Gospodarz zaprowadził nas do salonu, gdzie przed kominkiem stały naprzeciwko siebie dwie kremowe kanapy. Stary dywan lśnił cudownym połączeniem kolorów: były tam różne odcienie czerwieni, niebieskiego, złota i purpury. Siadłam na jednej z kanap, obok Kena i wtedy przez głowę przemknęła mi myśl, że kilka miesięcy temu Dennis Holden wyszedł stąd, jak sądził, po raz ostatni. Co czuł, wracając do domu? Trudno było sobie wyobrazić, jakie emocje nim wtedy targały.
Ken wręczył mu wizytówkę. Poszperałam chwilę w torebce, znalazłam swoją i także podałam Holdenowi. Obejrzał je obie z uwagą.
– Doktor Page… – odwrócił się do Kena. – Czy pan praktykuje?
– Nie. Zajmuję się pisaniem o badaniach medycznych.
Holden przeniósł spojrzenie na mnie.
– Marcia DeCarlo. Czy to pani prowadzi kącik porad finansowych?
– Tak, to ja.
– Moja żona z przyjemnością czyta tę kolumnę.
– Bardzo mi miło.
– Doktorze – zwrócił się znowu do Kena – przez telefon powiedział pan, że zbierają państwo materiał do artykułu o Nicholasie Spencerze. Czy pana zdaniem przeżył on katastrofę samolotu, czy też myli się człowiek, który twierdzi, że widział go w Szwajcarii?
Ken popatrzył na mnie, potem znowu na Holdena.
– Carley rozmawiała z rodziną Spencera. Może niech ona odpowie. Opowiedziałam Holdenowi o wizycie u państwa Barlowe i spotkaniu z Jackiem.
– Z tego co słyszałam o Nicku Spencerze, nigdy nie opuściłby syna. Był z gruntu dobry i całkowicie oddany poszukiwaniom leku na raka.
– To prawda. – Holden pochylił się, oparł ręce na kolanach i złączył czubki palców. – Nick nie był zdolny do sfingowania własnej śmierci. Cóż, uznałem, że jego odejście zwalnia mnie z obietnicy… Czekałem na odnalezienie ciała, ale od katastrofy minął już prawie miesiąc… Może nigdy nie wypłynie.
– Jaką obietnicę pan złożył? – zapytał cicho Ken.
– Obiecałem nie zdradzić nikomu, że jako pacjent hospicjum dostałem od Nicholasa Spencera szczepionkę antyrakową.
Oboje mieliśmy nadzieję, oboje się spodziewaliśmy, że Dennis Holden otrzymał szczepionkę i że nam o tym powie. Gdy jednak rzeczywiście usłyszeliśmy te słowa padające z jego ust, poczuliśmy się jak na ostatniej prostej kolejki górskiej w wesołym miasteczku. Patrzyliśmy na niego osłupiali. Był szczupły, ale nie chudy. Skórę miał zdrową, o różowym zabarwieniu. Raptem pojęłam, dlaczego ma takie krótkie włosy: dopiero mu odrastały.
Holden wstał, podszedł do kominka i wziął w dłoń ramkę leżącą na gzymsie fotografią do dołu. Podał ją Kenowi, spojrzeliśmy razem.
– To zdjęcie żona zrobiła w czasie kolacji, która miała być moim ostatnim posiłkiem w domu.
Mizerny. Kruchy. Łysy. Siedział przy stole, uśmiechając się słabo. Rozpięta pod szyją koszula wisiała na nim jak na wieszaku. Policzki miał zapadnięte, ręce jak szkielet.
– Schudłem do trzydziestu pięciu kilogramów – powiedział. – Teraz ważę prawie siedemdziesiąt. Miałem raka okrężnicy, byłem operowany, ale nastąpiły przerzuty. Choroba opanowała cały mój organizm. Lekarze uważają za cud, że w ogóle żyję. To rzeczywiście cud. Sprawił go Bóg przez swego posłańca, Nicka Spencera.
Ken nie mógł oderwać oczu od zdjęcia.
– Czy lekarze wiedzą, że dostał pan szczepionkę?
– Nie. I oczywiście nie mają powodu niczego się domyślać. Są po prostu zdumieni, że w ogóle jeszcze chodzę po tym świecie. Pierwszy skutek szczepionki był banalny – żyłem. Potem wróciło uczucie głodu, więc zacząłem jeść. Nick odwiedzał mnie co kilka dni, prowadził szczegółowy dziennik. Jeden egzemplarz miałem ja, drugi on. Tak czy inaczej, kazał mi przysiąc, że będę milczał. Miałem nigdy nie dzwonić do niego do biura i nie zostawiać mu żadnych wiadomości. Jedynie doktor Clintworth, dyrektor hospicjum, domyśla się prawdy i chociaż zaprzeczałem, raczej mi nie uwierzyła.
– Czy lekarze robili panu prześwietlenia promieniami Roentgena albo badanie rezonansem magnetycznym? – spytał Ken.
– Tak. Doszli do wniosku, że nastąpiła u mnie jedna na trylion spontaniczna remisja. Kilka osób napisało na mój temat prace naukowe. Kiedy pan dzisiaj zadzwonił, w pierwszym odruchu chciałem panu odmówić. Z drugiej strony… regularnie co tydzień czytam „Wall Street Weekly”. Niedobrze mi się robi, kiedy media obrzucają błotem Nicka. Uznałem, że już dość. Nie wiem, czy szczepionka pomoże każdemu, ale mnie wróciła do życia.
– Czy pozwoli nam pan przeczytać ten dziennik?
– Zrobiłem dla was kopię. Z zapisków wyraźnie wynika, że szczepionka zaatakowała komórki zmienione nowotworowo, izolując je i niszcząc. Jednocześnie zainicjowała rozrost zdrowych komórek. Poszedłem do hospicjum dziesiątego lutego. Nick pracował tam jako wolontariusz. Byłem wtedy nieźle zorientowany w możliwościach leczenia nowotworów. Doskonale wiedziałem, kim jest Nick, czytałem o jego eksperymentach. Błagałem go, żeby zechciał wypróbować na mnie szczepionkę. Wstrzyknął mi ją dwunastego lutego. Dwudziestego wróciłem do domu. Od tamtej pory minęło ponad dwa i pół miesiąca. Nie mam raka.
Godzinę później, gdy już mieliśmy wychodzić, otworzyły się drzwi. Weszły piękna kobieta i dwie dziewczynki, ledwie rozkwitające nastolatki. Wszystkie trzy miały cudownie rude włosy. Domyśliłam się w nich żony i córek Holdena. Od razu do niego podeszły.
– Cześć, dziewczyny – powitał je z uśmiechem. – Wcześnie wróciłyście. Zabrakło wam funduszy?
– Nie, nie. Nie zabrakło – odparta żona, biorąc go za rękę. – Stęskniłyśmy się za tobą.
Ken odprowadził mnie do samochodu. W drodze zamieniliśmy jeszcze kilka zdań.
– Musimy przyjąć, że istotnie mogła to być jedna na trylion samoistna remisja – stwierdził.
– Daj spokój.
– Carley, wszelkie lekarstwa i szczepionki mają różny wpływ na konkretne organizmy.
– Ja wiem tylko, że ten człowiek wyzdrowiał.
– To dlaczego testy laboratoryjne nie dają pozytywnych rezultatów?
– Ken, nie pytasz mnie, tylko siebie. I odpowiedź dostaniesz tę samą: ktoś chciał, żeby szczepionka okazała się nieskuteczna.
– Owszem, brałem pod uwagę taką możliwość i doszedłem do wniosku, że Nicholas Spencer podejrzewał rozmyślną manipulację testami szczepionki. To by tłumaczyło tworzenie nowych laboratoriów w Europie. Holden miał dotrzymać tajemnicy i pod żadnym pozorem nie dzwonić do Nicka, nie zostawiać dla niego wiadomości w biurze. Spencer nie ufał nikomu.
– Ufał Vivian Powers – odrzekłam. – Pokochał ją. Moim zdaniem nie powiedział jej o Holdenie ani o swoich podejrzeniach, bo domyślał się, że ta wiedza może być niebezpieczna. I, jak się okazuje, miał rację. Ken, pojedź ze mną do Vivian Powers, do szpitala, sam ją obejrzyj. Ta dziewczyna nie udaje, a ja zaczynam się domyślać, co się z nią stało.
Ojciec Vivian Powers, Allan Desmond, siedział w poczekalni tuż obok OIOM-u.
– Zmieniamy się z Jane – powiedział. – Chcemy, żeby zawsze któreś z nas było przy Vivian, kiedy odzyskuje przytomność. Nadal nie bardzo wie, co się z nią dzieje, i jest przestraszona, ale dojdzie do siebie.