– Ciągle zapominasz, Annie – oświadczył. – Ciągle o tym zapominasz.
50
W niedzielę rano wstałam wcześnie. Po prostu nie mogłam spać. To prawda, obawiałam się konfrontacji z Lynn. Poza tym miałam dziwne przeczucie, że stanie się coś strasznego. Wypiłam jedną szybką małą czarną, wciągnęłam na siebie spodnie oraz lekki sweter i poszłam do katedry. Właśnie zaczynała się msza o ósmej, przysiadłam więc w ławce.
Modliłam się za ludzi, którzy stracili życie z ręki Neda Coopera, którzy umarli dlatego, że ten człowiek zainwestował w Gen-stone. Modliłam się za wszystkich chorych, którzy umrą, ponieważ doszło do sabotażu szczepionki Nicka Spencera. I za Jacka Spencera, za dziecko, które miało naprawdę kochającego ojca. I za mojego chłopczyka, Patricka. Jest między aniołkami.
Jeszcze nie minęła dziewiąta, kiedy wierni się rozeszli. Ja nadal byłam niespokojna. Poszłam do Central Parku. W ten wspaniały majowy poranek, zapowiadający dzień pełen słońca, pod kwitnącymi drzewami już ludzie spacerowali, jeździli na rolkach i na rowerach. Inni rozkładali koce na trawie, szykując się do pikniku lub opalania.
Znowu pomyślałam o ludziach takich jak ci z Gen-stone, którzy w ubiegłym tygodniu byli jeszcze między żywymi, a teraz już odeszli. Czy przeczuwali, że ich czas się kończy? Mój tata wiedział. Wrócił od drzwi i pocałował mamę, dopiero potem wyszedł na codzienny poranny spacer. Nigdy wcześniej tego nie robił.
Skąd takie myśli w mojej głowie?
Chciałam, żeby ten dzień zniknął, żeby czas minął lotem błyskawicy, żeby już przyszedł wieczór, a ja spotkałabym się z Caseyem. Dobrze nam było razem. Wiedzieliśmy o tym oboje. Wobec tego, skąd brał się we mnie ten przytłaczający smutek, kiedy o nim myślałam? Zupełnie, jakbyśmy mieli podążyć w przeciwne strony, jakby nasze drogi znów miały się rozejść.
Zawróciłam w stronę domu i po drodze zajrzałam jeszcze do pobliskiej knajpki na kawę i bułkę.
Automatyczna sekretarka mrugała, okazało się, że dzwonił Casey, dwa razy. Cudownie. Poprzedniego wieczora był na meczu z kolegą, który miał abonamentowe miejsca na stadionie, więc się nie widzieliśmy i nie słyszeliśmy.
Oddzwoniłam od razu.
– Zaczynałem się martwić – powiedział. – Carley, ten Cooper ciągle jeszcze jest na wolności. Niebezpieczny typ. Nie zapominaj, że napisał do ciebie trzy razy!
– Nie martw się, jestem ostrożna. Na pewno nie ma go w Bedford i wątpię, żeby był w Greenwich.
– Zgoda. Raczej nie ma go w Bedford. Pewnie szuka Lynn Spencer w Nowym Jorku. Policja z Greenwich obserwuje dom państwa Barlowe. Jeżeli facet wini Nicka Spencera za niepowodzenie szczepionki, to może na przykład chcieć skrzywdzić jego syna.
Szczepionka jest jak najbardziej w porządku, chciałam powiedzieć. Ale nie. Nie teraz, nie przez telefon.
– Carley – podjął Casey – chętnie bym cię podrzucił dzisiaj do Bedford i zaczekał tam na ciebie.
– Nie, nie – wyrwało mi się spiesznie. – Nie wiem, ile czasu zajmie mi rozmowa z Lynn, a ty powinieneś być na przyjęciu na czas. Pojadę sama. Widzisz, Casey, nie chcę teraz wchodzić w szczegóły, ale dowiedziałam się wczoraj czegoś, co może prowadzić do oskarżenia o zbrodnię. Szczerze mówiąc, modlę się, żeby Lynn nie była w to uwikłana. Jeżeli coś wie albo podejrzewa, powinna teraz o wszystkim mi powiedzieć. Muszę ją do tego przekonać.
– Bądź ostrożna. – A potem powtórzył słowa, które po raz pierwszy usłyszałam z jego ust tamtej nocy: – Kocham cię.
– Ja ciebie też kocham – szepnęłam.
Wzięłam prysznic, umyłam włosy i umalowałam się staranniej niż zwykle. Wskoczyłam w jasnozielony jedwabny komplet: spodnie plus żakiet. Jeden z tych ciuchów, w których zawsze dobrze się czuję, a w dodatku ludzie mi mówią, że dobrze wyglądam. Kolczyki i naszyjnik, które zwykle wkładam do tego kostiumu, na razie wrzuciłam do torebki. Wydawały mi się zbyt odświętne jak na tę wizytę. W końcu miałam tylko porozmawiać ze swoją przyszywaną siostrą. W uszy włożyłam zwykłe złote kolczyki.
O pierwszej czterdzieści pięć wsiadłam do samochodu i ruszyłam do Bedford. Za dziesięć trzecia wcisnęłam dzwonek przy bramie i Lynn otworzyła mi ją z domku dla gości. Podobnie jak w zeszłym tygodniu, gdy rozmawiałam z Gomezami, okrążyłam zgliszcza domu, by zaparkować obok mniejszego budynku.
Wysiadłam z samochodu, stanęłam na progu, przycisnęłam guzik dzwonka.
Lynn otworzyła mi drzwi.
– Chodź, Carley – powiedziała. – Czekałam na ciebie.
51
O drugiej po południu Ned znalazł sobie odpowiednie miejsce za drzwiami w pobliżu domku dla gości. Kwadrans później na podjeździe prowadzącym od wejścia dla służby pojawił się jakiś mężczyzna, którego nigdy dotąd nie widział. Nie wyglądał na glinę. Miał na sobie zbyt drogie ubranie; granatowa marynarka, beżowe spodnie i rozpięta pod szyją koszula cuchnęły szmalem na kilometr. W dodatku jego ruchy zdradzały człowieka, który uważa, że świat leży u jego stóp.
No, koleś, jeśli nie zwiniesz się stąd w ciągu godziny, to ty będziesz leżał u stóp, pomyślał Ned.
Ciekawe, czy to ten sam, co tu zajrzał wczoraj wieczorem? Nie przyjaciel, tylko ten drugi? Możliwe. Był podobnie zbudowany.
Dzisiaj Ned całkiem wyraźnie widział obok siebie Annie. Wyciągała do niego rękę. Wiedziała, że do niej przyjdzie.
– Już niedługo, Annie – szepnął. – Daj mi jeszcze te dwie godziny, dobrze?
Głowa go bolała potwornie, po części dlatego, że wykończył butelkę szkockiej, a po części z tego powodu, że nie wymyślił jeszcze, jak po wszystkim dostanie się na cmentarz. Nie mógł pojechać toyotą, bo gliny jej szukały. A bryka Lynn Spencer za bardzo przyciągała wzrok. Od razu ktoś by zwrócił na nią uwagę.
Obserwował faceta, który podszedł do budynku i zapukał w drzwi. Otworzyła mu Lynn Spencer. Ned uznał, że gość jest sąsiadem, który zajrzał z wizytą. Wszystko jedno, tak czy inaczej: albo znał kod otwierający wejście dla personelu, albo wpuściła go, otwierając bramę z domku.
Pół godziny później, za dziesięć trzecia, jakiś samochód wjechał główną bramą i zaparkował przed domkiem dla gości.
Ned obserwował młodą kobietę wysiadającą z wozu. Rozpoznał ją od razu: Carley DeCarlo. Przyjechała punktualnie, może trochę za wcześnie. Wszystko szło zgodnie z planem.
Tylko ten nowy facet ciągle siedział w środku. Jego strata.
DeCarlo była wystrojona, jakby szła na jakieś przyjęcie. Miała na sobie piękne ubranie, chciałby takie kupić Annie.
Tę kobietę stać na takie luksusy. I nic dziwnego, w końcu przecież jest jedną z nich, jedną z tych oszustów, co to zgarniają cudze pieniądze, doprowadzają Annie do rozpaczy, a potem mówią: „To nie moja wina! Ja też jestem ofiarą”.
Dobre sobie! I pewnie dlatego jeździsz sportową ciemnozieloną acurą i ubierasz się w ekstraciuchy, na które musiałaś wywalić furę szmalu.
Annie zawsze mówiła, że gdyby mogli sobie pozwolić na nowy samochód, chciałaby mieć ciemnozielony.
– No bo pomyśl – tłumaczyła Nedowi. – Czarny zawsze jest trochę przerażający. Większość granatowych wygląda jak czarne, więc właściwie nie ma różnicy. Natomiast ciemnozielony… To samochód z klasą, a jednocześnie ma swój wdzięk. Pamiętaj, jak wygrasz na loterii, idź i kup mi ciemnozielony samochód.
– Annie, kochanie moje, nie kupiłem ci samochodu, ale dzisiaj przyjadę do ciebie ciemnozielonym wozem – powiedział Ned. – Cieszysz się?
– Och, Ned! – Roześmiała się.
Była blisko. Pocałowała go i pomasowała mu kark, jak zwykle wtedy, kiedy czuł się z jakiegoś powodu podenerwowany, na przykład jeśli starł się z kimś w pracy.