– Miałam nadzieję, że do tego nie dojdzie – westchnęła. – Naprawdę bardzo mi przykro, ale… – Spojrzała na coś za mną, w głębi pokoju, oczy jej się rozszerzyły, a pogardliwy wyraz twarzy zmienił się w grymas przerażenia.
Odwróciłam głowę. Na progu jadalni stał Ned Cooper. Włosy miał w straszliwym nieładzie, na twarzy trzydniowy zarost, ubranie wymięte i brudne, a w oczach o rozszerzonych źrenicach malowało się szaleństwo. W dłoniach trzymał strzelbę. Na moich oczach uniósł ją i pociągnął za spust.
Huk wystrzału, gryzący zapach prochu, ostry krzyk Lynn, łoskot padającego na ziemię ciała Drexela. Odebrałam to wszystkimi zmysłami.
Troje! Przeleciało mi przez głowę. Troje w Greenwood Lake, troje w tym pokoju. Zabije mnie!
– Proszę… – mamrotała Lynn. – Błagam…
– E, tam. Niby dlaczego miałabyś żyć? – zapytał Ned Cooper. – Wszystko słyszałem. Jesteś wredna.
Wymierzył. Ukryłam twarz w dłoniach.
– Bła…
Znowu wystrzał, znowu proch i wiedziałam, że Lynn jest martwa. Teraz moja kolej. Teraz mnie zabije. Czekałam na uderzenie kuli.
– Wstawaj. – Potrząsnął mnie za ramię. – Rusz się. Bierzemy twój wózek. Przyfarciło ci się. Pożyjesz jeszcze z pół godziny.
Z trudem stanęłam na nogach. Nie mogłam spojrzeć na kanapę. Nie chciałam widzieć ciała Lynn.
– Nie zapomnij kluczyków – powiedział ze straszliwym spokojem.
Torebka leżała na podłodze, obok fotela. Schyliłam się i zgarnęłam ją niezgrabnym ruchem. Cooper chwycił mnie pod ramię, pociągnął w stronę jadalni, a potem przez kuchnię.
– Otwórz drzwi – rozkazał.
Zatrzasnął je za nami i pchnął mnie w stronę miejsca dla kierowcy.
– Wsiadaj. Poprowadzisz.
Najwyraźniej wiedział, że nie zamknęłam samochodu. Śledził mnie? O Boże, po co ja tu przyjechałam? Powinnam była potraktować jego groźby poważnie!
Obszedł samochód od przodu, nie spuszczając ze mnie oczu i cały czas trzymając mnie na muszce. Wsiadł na miejsce pasażera.
– Otwórz torebkę i wyjmij kluczyki.
Nie mogłam sobie poradzić z zamkiem. Palce miałam kompletnie bez czucia. Cała się trzęsłam, tak bardzo, że kiedy wreszcie udało mi się otworzyć torebkę i wyjąć kluczyki, z ogromnym trudem trafiłam właściwym w stacyjkę.
– Jedź do bramy. Otworzysz kodem. Dwadzieścia osiem zero osiem. Skręć od razu w prawo. I jeśli będą gliny, nic nie kombinuj.
– Nie będę – obiecałam. Ledwo wykrztusiłam te słowa.
Pochylił się, żeby nie było go widać z ulicy. Ale i tak nie dostrzegłam tam żadnych innych samochodów.
– Na rogu w lewo.
Gdy minęliśmy zwęgloną ruinę, zobaczyłam wolno jadący radiowóz. Patrzyłam twardo przed siebie. Wiedziałam, że Ned Cooper nie żartował: gdyby policjanci się zbliżyli, zabiłby ich, a potem mnie.
Cooper siedział cały czas skulony, ze strzelbą między nogami, odzywał się tylko po to, żebym jechała tam, gdzie sobie zaplanował.
– Tutaj w prawo. Teraz w lewo. – Aż w pewnym momencie odezwał się całkiem odmiennym tonem: – Już skończone, Annie. Jadę do ciebie. Cieszysz się, kochanie, prawda?
Annie. Jego zmarła żona. Zwracał się do niej, jakby była w samochodzie. Może spróbować o niej porozmawiać? Powiedzieć mu, jak mi żal ich obojga? Czy zyskam dzięki temu jakąś szansę? Może mnie nie zabije? Chciałam żyć. Chciałam spędzić całe długie i szczęśliwe życie z Caseyem. Chciałam urodzić dziecko.
– Teraz w lewo, a potem dłuższy kawałek prosto.
Unikał głównych tras, gdzie mogliśmy się natknąć na szukających go policjantów.
– Dobrze, Ned, już skręcam – odpowiedziałam. Głos tak mi drżał, że musiałam często zagryzać wargi, żeby w ogóle cokolwiek powiedzieć. – Wczoraj w telewizji dużo słyszałam o Annie. Wszyscy mówili, że była wspaniałą kobietą.
– Nie odpowiedziałaś na jej list.
– Ned, czasami, jeśli to samo pytanie napływa od wielu osób, odpowiadam na nie, nie zwracając się do nikogo w szczególności, bo to by było nie w porządku w stosunku do innych piszących. Na pewno odpowiedziałam na pytanie Annie, choć nie adresowałam odpowiedzi tylko do niej.
– Nie wiem.
– Ned, ja też kupiłam akcje Gen-stone. I straciłam pieniądze tak samo jak ty. Właśnie dlatego zbieram materiały do artykułu w gazecie, żeby wszyscy dowiedzieli się o ludziach takich jak my, którzy zostali oszukani. Wiem, jak bardzo chciałeś sprawić Annie piękny, duży dom. Ja też kupiłam udziały w Gen-stone za pieniądze odkładane na moje cztery kąty. Mieszkam w wynajętym mieszkanku, bardzo małym, podobnym do twojego.
Słuchał mnie w ogóle? Nie miałam pojęcia.
Zadzwoniła moja komórka. Była w torebce, którą ciągle trzymałam na kolanach.
– Czekasz na telefon?
– To pewnie mój chłopak. Mamy się spotkać.
– Odbierz. Powiedz mu, że się spóźnisz.
Rzeczywiście dzwonił Casey.
– Wszystko w porządku?
– Tak, opowiem ci później.
– Kiedy przyjedziesz?
– Za jakieś dwadzieścia minut.
– Dwadzieścia minut?
– Dopiero ruszyłam. – Jak mu dać znać, że potrzebuję pomocy? – Powiedz wszystkim, że już jadę. Cieszę się, że niedługo zobaczę Patricka.
Cooper wyjął mi telefon z dłoni. Wcisnął klawisz kończący rozmowę i rzucił komórkę na tylne siedzenie.
– Niedługo to ty zobaczysz Annie, a nie Patricka.
– Dokąd jedziemy?
– Na cmentarz. Do Annie.
– Na który cmentarz?
– W Yonkers.
Do Yonkers było najwyżej dziesięć minut jazdy.
Czy Casey zrozumiał, że go potrzebuję? Czy zawiadomi policję i poprosi, żeby szukali mojego samochodu? Ale jeśli nas znajdą i pojadą za nami, to zginę nie tylko ja, ale i policjanci.
Miałam pewność, że Cooper zamierza się zastrzelić na cmentarzu. I najpierw zabije mnie. Jedyną szansą na ocalenie było przekonanie go, żeby darował mi życie. Musiałam wobec tego wzbudzić w nim współczucie.
– Wczoraj w telewizji mówili okropne rzeczy o tobie. To niesprawiedliwe.
– Słyszałaś, Annie? Ona też uważa, że to niesprawiedliwe. Oni nie wiedzą, jak się czułaś, kiedy przez te ich kłamstwa straciłaś dom. Nie wiedzą, jak ja się czułem, kiedy patrzyłem, jak umierasz, kiedy śmieciarka walnęła w twoje auto. I nie wiedzą, że ci wszyscy ludzie, dla których zawsze byłaś taka miła, zadbali, żebyś się nie zorientowała, że chcę sprzedać dom. Nie lubili mnie, więc pozbyli się nas obojga.
– Ned, chciałabym o tym napisać – odezwałam się. Bardzo się starałam, żeby moje słowa nie brzmiały jak błaganie, co nie było łatwe.
Już jechaliśmy przez Yonkers. Ruch był spory, więc Cooper skulił się jeszcze niżej na siedzeniu.
– Chciałabym napisać o tym, jak Annie potrafiła się zająć ogrodem, o tym, że co roku był coraz piękniejszy – ciągnęłam.
– Cały czas prosto. Już blisko.
– Wszyscy się dowiedzą, że pacjenci w szpitalu ją uwielbiali. I napiszę, jak bardzo kochała ciebie.
Na drodze było coraz mniej samochodów. Kawałek przed nami, po prawej stronie zobaczyłam cmentarz.
– Zatytułowałabym to „Historia Annie”.
– Skręć na szutrówkę. I prosto do cmentarza. Powiem ci, kiedy stanąć. – W jego głosie nie było żadnych emocji.
– Annie – odezwałam się – wiem, że mnie słyszysz. Wytłumacz Nedowi, że najlepiej będzie, jeśli zostaniecie razem tylko we dwoje, a ja wrócę do domu i napiszę o tobie, o tym, jak bardzo się kochacie. Powiedz mu, że nie chcesz, żeby ktoś wam przeszkadzał, kiedy nareszcie znowu go obejmiesz.
Nie wyglądało na to, żeby mnie usłyszał.
– Zatrzymaj i wysiadaj – rozkazał.
Szłam przed nim aż do grobu niedawno zasypanego błotnistą ziemią. Na środku pagórka widniało podłużne wgłębienie.