– Hm, to pewnie chodziło o przestępstwa gospodarcze – przypomniała sobie Joanna.
– Jakie znowu przestępstwa? – oburzyła się Sheila. – Przecież to kompletne bzdury – dodała, przesuwając palcem po kąciku ust. – Ale on tak bardzo się tym zamartwiał…
Mike nie spuszczał z niej wzroku. W jego oczach nie było ani odrobiny współczucia.
– Biedny Jonathan – ciągnęła Sheila. – Tyle miał na głowie, od lat chorował na serce, a do tego jeszcze ten piekielny list.
– No właśnie, co to za list? – spytała Joanna.
– Przyszedł wczoraj rano. Chwileczkę. – Sheila Selkirk wstała z krzesła. – Zaraz go przyniosę.
Szybkim krokiem ruszyła do drzwi, aż jej suknia zaszeleściła. Joanna zerknęła na Mike’a: po jego minie widać było, że – w przeciwieństwie do niej – nie darzy tej kobiety sympatią, podczas gdy ona widziała w Sheili Selkirk silną, wręcz dominującą osobowość, której nie brakowało szczerości i spontaniczności, a Joanna bardzo ceniła sobie te cechy.
Po chwili Sheila weszła do salonu i rzuciła Joannie jakąś kartkę. Zawirowała w powietrzu i opadła na kolana Joanny. Ta dwukrotnie przebiegła po niej wzrokiem, nawet jej nie dotykając. Wreszcie podniosła wzrok.
– Myślałam, że to jakaś ulotka – burknęła Sheila Selkirk. – Ale Jonathan dopatrzył się w tym zwyczajnej pogróżki.
– A kto mógł mu grozić?
– Nie wiem. Wśród klientów kancelarii zdarzają się różne typy – padła niejasna, wymijająca odpowiedź. – Tak czy inaczej, ten list napędził nam trochę strachu.
Mike zajrzał jej przez ramię i prześledził krótki tekst.
– Nie wątpię, pani Selkirk – rzucił, patrząc jej prosto w oczy. – No i co na to pani mąż?
– Jak to, co?
– Czy spisał testament?
Wzięła głęboki oddech.
– A jak pan sądzi, sierżancie? Przecież mój mąż jest prawnikiem – odparła, a jej twarz rozjaśnił cień uśmiechu.
Oboje przyznali w duchu, że Sheila Selkirk musiała być niegdyś bardzo ładna.
– Na pewno sporządził ich kilka – dodała, spoglądając na Mike’a w zamyśleniu. – Sierżancie – zagadnęła nagle – czy te pana mięśnie to dar natury, czy efekt ćwiczeń…?
Mike prychnął pogardliwie, a Joanna omal nie wybuchła śmiechem. Lubiła, jak się złościł, a Sheila Selkirk była na tyle spostrzegawcza, by zauważyć, że sierżant nie darzy jej sympatią i w odruchu zemsty zdobyła się na tę złośliwą uwagę.
– Czy mogę zatrzymać ten list? – zwróciła się Joanna do Sheili Selkirk.
– Może pani robić z nim, co chce.
– Dziękuję – odrzekła Joanna. – A czy przypadkiem pani mąż nie dostał ich więcej?
– Na pewno nie.
Joanna uznała, że czas zmienić taktykę.
– Jak pani myśli, czy ktoś mógł porwać pani męża ze szpitala, na przykład dla okupu?
Sheila Selkirk wybuchła śmiechem.
– Porwać dla okupu? – powtórzyła. – Mojego Jonathana? O mój Boże! Chyba nie doczekaliby się tych pieniędzy. – Twarz jej poróżowiała od śmiechu. – No i komu potrzebny stary adwokat? Porywacze polują raczej na małe dzieci, bo mogą za nie wydębić sporo forsy – dodała i pochyliła się w stronę Joanny, odsłaniając głęboki dekolt. – Czy pani jest mężatką, złotko? – spytała nagle, po czym znów zachichotała. – Porywanie Jonathana nie miałoby sensu. Nie zapłaciłabym za niego okupu, nawet gdybym miała pieniądze, bo czego to innego mogliby żądać, hę?
Joanna poczuła się trochę niezręcznie. Szczery i bezpośredni sposób bycia Sheili Selkirk zaczynał ją trochę krępować. Puściła jej pytanie mimo uszu.
– Pani Selkirk – zaczęła łagodnie. – Załóżmy, że pani mąż uciekł ze szpitala, bo źle się tam czuł. Gdzie w takim razie mógł się schronić? Może u któregoś z przyjaciół albo u syna?
To ostatnie pytanie trafiło w jej czuły punkt. Sheila Selkirk zarumieniła się.
– To pani wie o moim synu? – westchnęła, wciągając głęboko powietrze. – Wie pani o Justinie?
– Wiem tylko, że ma pani syna – odparła Joanna.
Reakcja kobiety wzbudziła w niej ciekawość.
Sheila Selkirk skrzywiła się
– Tak, to prawda – odparła smutno. – Ma na imię Justin – dodała i spojrzała przez okno na jesienne kolory drzew. Jej oddech stał się powolny i ciężki. Odkaszlnęła głośno.
– Niestety, nie układało mu się z Jonathanem. Wręcz nienawidzili siebie nawzajem – wykrztusiła, przełykając ślinę. – Gdy tylko chłopak osiągnął odpowiedni wiek, Jonathan posłał go do szkoły z internatem. – Zerknęła na Joannę. – Justin nie mógł mu tego darować. Przeżywał tam prawdziwy koszmar – dodała żałośnie, przymykając oczy. – Dzieci potrafią być takie okrutne, czasem dużo gorsze niż dorośli.
Oczyma wyobraźni Joanna ujrzała Eloise.
– Rzeczywiście – przyznała cicho. – Dzieci bywają bardzo okrutne…
Sheila Selkirk nie zwróciła na nią uwagi, ale słowa Joanny nie umknęły uwadze Mike’a. Rzucił jej przenikliwe, pytające spojrzenie. Napotkała jego wzrok i nawet nie próbowała maskować uczuć.
Sheila tymczasem popatrzyła po ich twarzach i ciągnęła dalej.
– To dziwne, żeby ojciec z synem aż tak się nienawidzili – rzuciła sucho. – Jeden schodził drugiemu z drogi. Unikali siebie nawzajem, bo nie mogli na siebie patrzeć. Święta i wakacje były dla biednego Justina prawdziwą męczarnią. A Jonathan robił wszystko, żeby chłopak nie spędzał ich w domu.
– A gdzie jest teraz pani syn?
– Mieszka tu, w Leek – odparła, patrząc na Mike’a śmiałym wzrokiem. – Pracuje w szkole specjalnej, z dziećmi, o których kiedyś mówiło się, że są upośledzone albo chore psychicznie, a teraz wymyśla się dla nich różne dziwne nazwy: niepełnosprawne umysłowo, sprawne inaczej i inne podobne bzdury. – Wykrzywiła usta w grymas. – I pomyśleć, ile wyłożyliśmy na jego wykształcenie po to tylko, żeby dziś użerał się z bandą półgłówków. – Jej ciemne oczy były utkwione w Mike’a. – Nie ma na tym świecie sprawiedliwości, sierżancie.
– A czy pani syn jest żonaty? – wtrącił Mike.
Sheila skinęła głową.
– Oczywiście – odparła, a jej twarz złagodniała nagle i znów pojawiły się na niej ślady dawnej urody. – Mają córeczkę – oznajmiła. – Śliczna z niej dziewczynka – dodała, rumieniąc się. – O rany, chyba odzywa się we mnie dumna babcia. Ale to dziecko to prawdziwy skarb – zaśmiała się, zażenowana. – Właśnie skończyła trzy latka. Czekajcie… – Podeszła do małej, mahoniowej komody.
W szufladzie było tyle zdjęć, że Sheila z trudem ją otworzyła. Przejrzała je i podała jedno Joannie. Na fotografii widniała roześmiana twarz ślicznej dziewczynki o kręconych włosach i okrągłej buzi z dołkami w policzkach. Była uderzająco podobna do Shirley Tempie. Sheila nie kryła dumy ze swej wnuczki. Jej drżące, wilgotne wargi ułożyły się w uśmiech.
– Prawda, że śliczna? Te oczka, te usteczka, te piękne, malutkie loczki… zupełnie jak mały Justin. – Zabierając Joannie zdjęcie, utkwiła w niej wzrok.
Na jej twarzy pojawił się grymas niezadowolenia.
– Pewnie dziwi się pani, dlaczego trzymam jej zdjęcie w zapchanej szufladzie – rzuciła, przymykając powieki, jakby wstrząsnął nią jakiś ból. – Jonathan przelał swoją nienawiść do syna na wnuczkę – wyjaśniła, spoglądając niechętnie na fotografię. – Nie życzył sobie w domu żadnych zdjęć małej Lucy. – Zerknęła z ukosa na komodę i zaśmiała się. – Dobrze, że tam nie zaglądał – westchnęła z ulgą. – Inaczej znalazłby je wszystkie i spalił – dodała szybko z gniewną miną.
Joanna i Mike popatrzyli po sobie.