– Ale to nic w porównaniu z chińszczyzną – odparła, wskazując na papierową torbę.
– No dobrze, a znaleźliście już tego starego pryka? – spytał, gdy niezdarnym ruchem postawiła talerze na stole, po czym chwycił się za serce i zaczął zataczać się po pokoju. – Uwaga: policja poszukuje mężczyzny po zawale. Biega po mieście w piżamie. – Rzucił jej figlarne spojrzenie. – I podobno zostawia za sobą ślady krwi.
Zaśmiała się nerwowo.
– I po co się zgrywasz?
– Tak dla zabawy. Po mojemu sprawa jest bardzo prosta – skwitował. – Wystarczy sprawdzić, dokąd prowadzą te ślady – dodał z nutą ironii. – No i co pani na to, pani inspektor?
Lubiła się z nim przekomarzać.
– Ślady urywają się na parkingu – odparła.
– A więc miał wspólnika – podsumował konspiracyjnym szeptem. – Ktoś przyjechał po niego autem.
Joanna wzruszyła tylko ramionami.
– To jakiś wariat albo samobójca. Albo jedno i drugie. Jak myślisz?
– Nie mam pojęcia, co się działo w jego głowie – odparła. – Wiem tylko, że szuka go cała miejscowa policja, na razie bez rezultatu. – Przerwała na chwilę, po czym dodała: – A do tego żona wcale nie wydaje się przejęta jego zniknięciem… – Zamyśliła się, przekrzywiając głowę na bok. – Zawsze mnie to krępuje, kiedy policja martwi się bardziej niż rodzina ofiary – przyznała, smakując jedzenie. – Pani Selkirk wygląda mi raczej na wesołą wdówkę.
– A więc już zakładasz, że facet nie żyje? – spytał Matthew, podnosząc wzrok.
Joanna polała swoją porcję sosem sojowym.
– Nic innego nie przychodzi mi do głowy. W domu go nie ma, przyjaciół miał niewielu, a żona twierdzi, że własny syn go nienawidził. Facet był chory, noce są teraz mroźne, a on wyszedł na dwór w samej piżamie. Podejrzewamy, że to porwanie – dodała. – Ustaliliśmy już kierunki śledztwa: musimy dotrzeć do auta, które zabrało go z parkingu, i ustalić, czy dzwonił do kogoś ze szpitala. – Wzięła głęboki oddech. – Jeśli tak, to pewnie do znajomego albo po taksówkę. Każde śledztwo składa się z zagadek. Nie wszystkie udaje się wyjaśnić do końca, ale może przy odrobinie szczęścia rozwiążemy chociaż część z nich. Trzeba jeszcze tylko znaleźć zwłoki, żebyś ty też miał co robić – dodała z uśmiechem. – Od jutra zaczniemy przeszukiwać teren za miastem, rzekę i kanał.
– Nie rozumiem, dlaczego tak bardzo się tym przejmujesz, skoro nikt inny się o niego nie martwi – rzekł Matthew, nalewając wino do kieliszków.
– Bo na tym polega moja praca – odparła, patrząc na niego w zamyśleniu. – A poza tym mam jakieś dziwne przeczucie, że to dość nietypowa sprawa. Za dużo odstępstw od normy – dodała. – Jest jeszcze inny powód, którego na pewno nie zrozumiesz.
– Daj mi szansę – poprosił, przysuwając się bliżej.
– Chodzi o to, że… – zaczęła. – E, to trochę głupie.
– No, wykrztuś to wreszcie.
– Dręczy mnie to, że byłam wtedy tak blisko – wyjaśniła powoli. – Leżałam w sali piętro wyżej. – Zerknęła na niego. – Ale ty i tak nie zrozumiesz, prawda?
Zaśmiał się.
– Powiedzmy, że rozumiem – odparł, a Joanna postanowiła nie wracać do tematu.
Przez chwilę jedli w milczeniu.
– Podobno o zmarłych nie należy mówić źle – odezwała się nagle.
– Chodzi ci o to, co powiedziała jego żona?
– Właśnie.
– Może po prostu wierzy, że jej mąż ciągle żyje.
Joanna pokręciła głową.
– No dobrze, ale czemu to cię tak gryzie? Co ona takiego powiedziała? – spytał, patrząc na nią.
– Spytałam ją, czyjej mąż miał kogoś na boku, a ona na to, że nawet podczas miesiąca miodowego mu nie stawał. Okropne, prawda?
W pokoju zapadła cisza. Matthew obracał w dłoni kieliszek z winem, wpatrzony w jego żywy, rubinowy kolor.
– A my? Kiedy pojedziemy na miodowy miesiąc? – spytał nagle swym swobodnym, zaczepnym tonem.
Gdy na niego spojrzała, natychmiast oderwał wzrok od kieliszka i popatrzył jej prosto w oczy. Oboje mieli chłodny wyraz twarzy.
Tym razem zabrakło jej słów. Nie umiała zbyć tego pytania żartobliwą ripostą, więc spuściła smutno głowę i oboje wrócili do jedzenia, od czasu do czasu wymieniając tylko zdawkowe uwagi. Cały nastrój wieczoru nagle prysł. Wtedy Matthew poruszył mniej ryzykowny temat: czy są jakiekolwiek szansę, by Selkirk odnalazł się żywy.
– Mówiłam ci już, że podejrzewamy porwanie. Mike nie ma co do tego wątpliwości, a ja się z nim zgadzam.
– Czyżby nasz Tarzan powiedział wreszcie coś mądrego? – zdziwił się Matthew, wykrzywiając usta.
– Och, daj spokój – zganiła go. – Po co ta złośliwość? Mike był dziś moim osobistym szoferem, woził mnie przez cały dzień. To on uznał, że Selkirk prawdopodobnie już nie żyje, i tu się z nim zgadzam – dodała. – Niestety, nikt nie będzie go opłakiwał, bo Selkirk nie należał do sympatycznych ludzi.
Wspomniała o tym, że Sheila Selkirk trzyma zdjęcia rodzinne w szufladzie, bo Jonathan tak bardzo nienawidził syna, że nie chciał nawet widzieć zdjęć jego córki, a swojej trzyletniej wnuczki.
– To takie śliczne dziecko – dodała.
– A ja myślałem, że nie przepadasz za dziećmi – rzucił nieco ironicznym tonem, który znów ją ostudził.
Czuła, że tym razem musi zareagować.
– Nie, nie przepadam – odcięła. – Mówię tylko, że Selkirk ma śliczną wnuczkę.
Matthew pokiwał głową.
– To dziwne – rzekł, zamyślony.
– Co? – spytała, podnosząc wzrok.
– Skąd u niego ta nienawiść do własnego syna?
Joanna starannie zebrała widelcem z talerza resztki prażynek krewetkowych.
– Rodzice mogą nienawidzić dzieci z różnych powodów – odparła po chwili.- Jedni podejrzewają, że dziecko nie jest ich, inni czują zazdrość, jeszcze inni widzą w nim swoje własne słabości, a poza tym dzieci potrafią być naprawdę okrutne.
Jednak żadne z nich nawet nie wspomniało o Eloise. Przez ostatni rok, odkąd Matthew wyprowadził się z domu, Eloise stała się tematem tabu. Matthew jeździł do niej co drugi weekend, ale rzadko o niej mówił, bo taka rozmowa zawsze kończyła się kłótnią. Starał się, by Joanna nie zapomniała o istnieniu jego córki, lecz już na sam dźwięk jej imienia Joannie jeżył się włos na karku. Może dręczyło ją poczucie winy, że zabiera dziecku ojca, a może nienawidziła Eloise za jej uderzające podobieństwo do Jane.
Matthew uprzątnął stół, naczynia włożył do zmywarki i usiedli, by dokończyć wino. Była jedenasta. Nagle wyciągnął rękę i dotknął gipsu.
– To dla nas wielka szansa – zaczął. – Może ten twój wypadek miał być dla nas jakimś znakiem.
Joanna domyślała się już, co Matthew chce powiedzieć.
– Mogłabyś sprzedać ten dom i zamieszkać u mnie – ciągnął, rozglądając się dokoła. – A po moim rozwodzie kupilibyśmy sobie jakiś własny kąt.
Na jego twarzy malowała się stanowczość. Joanna uświadomiła sobie, że Matthew zaplanował to już wcześniej, a jej wypadek okazał się dobrym pretekstem, by wreszcie poruszyć ten temat. Nie bardzo wiedziała, co odpowiedzieć. Kocham go, przyznała w duchu, ale czy naprawdę jestem gotowa się z nim związać? Zdawała sobie sprawę, że wtedy musiałaby dzielić swój czas między pracę a Matthew, a jakieś złe przeczucie podpowiadało jej, że jedno wykluczałoby drugie. Popatrzyła na niego niepewnie.
Przysunął się bliżej i objął ją ramieniem.
– Tak będzie najlepiej dla nas obojga, Jo – przekonywał ją. – Proszę cię, zgódź się. Wiesz przecież, że sama nie dasz sobie rady. Gips zdejmą ci dopiero za dwa miesiące. Mamy teraz niepowtarzalną okazję, by zacząć wszystko od nowa – dodał stanowczo z poważną miną.