Выбрать главу

Joanna dobrze go znała i wiedziała, że kiedy Matthew już coś postanowi, to nie sposób go od tego odwieść.

– Kocham cię, Jo – powiedział głosem ściszonym prawie do szeptu, wpatrując się w nią bez mrugnięcia.

Poczuła suchość w ustach i przełknęła ślinę.

Zapadła chwila milczenia, po czym Matthew odsunął się.

– Rozumiem – rzucił. – A przynajmniej tak mi się wydaje.

Przez resztę wieczoru siedzieli zakłopotani, a o północy Matthew wyszedł. Tę noc miał spędzić w ogromnym domu znajomego, gdzie od dawna wynajmował całe ostatnie piętro.

Joanna położyła się do łóżka przygnębiona i zrezygnowana, ale po środkach znieczulających od razu zasnęła i spała jak zabita. «

Rano, przed ósmą, rozległo się głośne pukanie do drzwi. To był Mike. Otworzyła mu, owinięta białym szlafrokiem.

Ziewnęła, przeciągając się.

– Dzięki, że przyjechałeś – rzuciła. – A skoro jesteś taki szybki i punktualny, to zdążysz jeszcze zaparzyć nam kawę – dodała przyjaźnie, widząc jego skrępowanie.

Wtedy wszedł za nią do środka.

Idąc schodami na górę, odwróciła głowę.

– No i co? Znaleźli go? – zawołała.

– Nie – padła odpowiedź, a zaraz potem rozległ się szum nalewanej do czajnika wody. – Nasi ludzie przesłuchali wszystkich taksówkarzy i okazuje się, że tamtej nocy żaden go nie wiózł.

Joanna pobiegła szybko się umyć, ubrać i uczesać. Zdążyła nawet nałożyć lekki makijaż. Zeszła na dół, usiadła przy stole naprzeciwko Mike’a i upiła łyk kawy.

– Po mojemu facet wpadł do kanału – orzekł Mike. – Chyba powinniśmy wysłać tam kilku nurków.

– To jakieś siedem kilometrów od szpitala. Trzeba będzie przeszukać ten kanał.

Po chwili wyszli i wsiedli do samochodu.

– Nie wiedziałem, czy mam przyjechać – odezwał się Mike. – Myślałem, że może Levin cię podrzuci. Widziałem wczoraj przed twoim domem jego auto – dodał.

– Siedział tu do późna – odparła, rzucając mu gniewne spojrzenie. – A zresztą to chyba nie twój zakichany interes.

Przez całą drogę oboje już milczeli.

Nadinspektor Arthur Colclough czekał na nich w drzwiach. Szczęki mu drgały jak u buldoga.

– Dzwoniłem do was – zakomunikował. – Ruszajcie zaraz do Gallows Wood. Chyba się znalazł.

– Kto? Selkirk? – spytali jednocześnie.

– Na to wygląda – przytaknął.

Niewielki lasek Gallows Wood znajdował się za jednym z nowych osiedli. Do tej pory nie przysparzał policji większych problemów niż inne dzikie zamiejskie tereny – lasek upodobali sobie pijacy, młodzi uciekinierzy i zakochane pary, ale ostatnio jakaś spółka ekologiczna zainteresowała się tamtejszym siedliskiem borsuków i wykupiła od miasta kawałek ziemi na tym terenie.

Gdy Mike włączył silnik, Joanna spojrzała na niego zasępionym wzrokiem.

– W życiu nie spodziewałabym się, że znajdą go na takim odludziu – rzekła. – To ładne parę kilometrów stąd.

– Widocznie ktoś wywiózł go samochodem.

– Zaraz, przecież tam można dojść pieszo na skróty – przypomniała sobie. – Od osiedla przez teren starej fabryki biegnie ścieżka. – Zmarszczyła czoło w zamyśleniu. – Tylko czy w takim stanie facet rzeczywiście dałby radę przejść boso dwa kilometry przez to ciemne pustkowie?

Mike posłał jej zaciekawione spojrzenie.

– Sam nie wiem. Ale zaczekaj, zaraz wszystkiego się dowiemy. – Włączył syrenę, dodał gazu i za jakieś pięć minut byli już na miejscu.

Stały tam dwa inne wozy policyjne z błyskającymi kogutami. Mike zaparkował tuż za nimi i skręcił szybę.

– Gdzie ciało? – spytał jednego z funkcjonariuszy.

– Tam – odparł policjant, wskazując palcem w stronę lasku. – Trzeba przejść przez furtkę i pójść tą ścieżką. Leży na polanie – dodał.

Jego pobladła twarz zdradzała, że widok trupa był dla niego dużym szokiem.

– Pan go znalazł? – spytała Joanna.

– Tak, pani inspektor.

– To świetnie – rzuciła. – Dobra robota. Całe szczęście, że nie leżał tam dłużej.

Funkcjonariusz skinął głową, a Mike i Joanna wysiedli z wozu i rozejrzeli się. To był uroczy zakątek, wart inwestycji spółki ekologicznej. Latem na pewno rozbrzmiewał tu śpiew ptaków, a w długie, jasne wieczory harcowały borsuki, lecz o tej porze roku, gdy słońce skryło się pod grubą warstwą szarych chmur, było tu ponuro i dżdżyście.

– W sumie to facet wybrał sobie dobre miejsce – przyznała Joanna, wodząc wzrokiem po zmokłych liściach zarośli jeżynowych i po znikającej wśród nich ciemnej wstędze ścieżki.

– Rzeczywiście, to prawdziwy raj dla samobójców – zgodził się Mike.

– Cholernie przykra sprawa – rzuciła jeszcze Joanna, gdy przeciskali się przez furtkę.

Mike przeskoczył jakiś słupek. Zerknęła na niego.

– Samobójstwa strasznie mnie dołują – dodała, wciągając głęboko powietrze. – To tak, jakby jeden człowiek miał przeciwko sobie cały świat. A jeszcze bardziej dobija mnie to, że przeważnie to my znajdujemy jego ciało.

– Ten przynajmniej miał poczucie humoru – zauważył Mike, próbując ją pocieszyć. – Specjalnie wybrał Gallows Wood. Czyli las wisielców… Domyślasz się już, jak ze sobą skończył?

Pokiwała głową.

Oboje nie zdawali sobie sprawy, jak bardzo się mylą.

Ciężkie krople deszczu kapały z drzew, rozpryskując się wokoło, gdy przedzierali się wśród zarośli. Niespodziewanie na niebie zajaśniało wrześniowe słońce, oblewając okolicę bladym, iluzorycznym światłem. Lasek był niewielki, a wiodąca na polanę wąska, błotnista ścieżka kluczyła wśród gęstych zarośli. Joanna zerknęła na swoje buty.

– Piekielne błoto – mruknęła. – Przez ten gips nie dam rady ich wyczyścić.

Mike odwrócił głowę.

– To może Levin ci je wypomaduje?

Spiorunowała go wzrokiem.

Po paru minutach dotarli wreszcie na polanę. Rozejrzeli się dookoła: zaszyta wśród drzew polana była niewidoczna od strony drogi i pobliskiego osiedla. Tam, gdzie ścieżka skręcała ostrym łukiem w prawo, dostrzegli grupkę policjantów, otaczających nienaturalnie zwinięte zwłoki w niemodnej, pasiastej piżamie.

Oboje przyśpieszyli kroku, a Joanna wzięła głęboki oddech.

Mężczyzna leżał na boku, odwrócony tyłem tak, że wyraźnie widać było jego kark. Pod krótko ściętymi włosami widniał wlot kuli, przypominający ślad po przypaleniu. Ręce miał związane z tyłu.

Joanna podeszła bliżej, przygotowana na potworny widok i pochyliła się nad martwym mężczyzną. Kula wyleciała przez usta i doszczętnie zmasakrowała mu twarz. Nagle Joannie zrobiło się niedobrze.

– Jasna cholera – szepnęła.

Z położenia ciała wynikało, że zabójca związał mu ręce, rzucił go na kolana, przystawił mu lufę do karku i wystrzelił śmiercionośną kulę. Joanna zmusiła się, by obejrzeć zwłoki z czysto zawodowego punktu widzenia: Jonathan Selkirk leżał w samej piżamie, jego poranione stopy krwawiły, a w jednej tkwił długi, czarny kolec. Z oderwanej od kroplówki żyły wciąż sączyła się krew, a na skórze wokół nakłucia widniał ogromny siniec. Joanna uznała w duchu, że bez względu na to, jakim człowiekiem był za życia Jonathan Selkirk, na pewno nie zasłużył sobie na tak żałosny koniec.

– Dopilnuj, żeby wezwali Matthew – rzuciła do Mike’a przez ramię.

W odpowiedzi prychnął niecierpliwie.

Po chwili zaczęli się schodzić inni funkcjonariusze, niosąc ze sobą niezbędny sprzęt. Rozłożyli nad ciałem plastikowy namiot i taśmą oznakowali ścieżkę. Dziesięć minut później zjawił się fotograf, a wkrótce po nim Matthew.