– Mówiłaś, że zabójca odwalił kawał profesjonalnej roboty.
– To się okaże po sekcji zwłok – odparła.
Patrzył na nią ponurym wzrokiem i od razu domyśliła się, że nie o taką odpowiedź mu chodziło.
– Wszystko wskazuje na zlecone zabójstwo – dodała niechętnie. – Naprawdę solidna robota, nawet po węzłach na nadgarstkach widać, że drań zna się na rzeczy.
Długi, kręty, zadbany trakt prowadził do uroczej, starej posesji, w której mieściła się szkoła specjalna dla dzieci umysłowo upośledzonych. Przed wejściem stało kilka furgonetek, a część budynku otoczona była rusztowaniem. Podjeżdżając bliżej, Joanna i Mike minęli jakiegoś robotnika, który pchał taczkę z cementem.
– Współczuję tym, którzy muszą dbać o tak wielką posiadłość – odezwała się Joanna.
Mike uśmiechnął się półgębkiem.
– Szkoda tylko, że te dzieciaki nawet nie zdają sobie sprawy, co się dla nich robi w tym kraju.
W odpowiedzi wzruszyła ramionami.
– To mi przypomina dom spokojnej starości – ciągnął Mike. – Staruszkowie mieszkają w prawdziwych pałacach i nawet nie wiedzą, co się wokół nich dzieje.
– I cóż z tego? – Posłała mu szeroki uśmiech. – Może sam trafisz na starość do takiego pałacu – dodała, spoglądając na niego. – Na litość boską, żyjemy w cywilizowanym świecie. To chyba dobrze o nas świadczy, że troszczymy się o tych, których los nie oszczędza. Powinieneś okazać im trochę serca.
– Ale ja nic do nich nie mam – zaprotestował. – Tylko nie mogę patrzeć, jak moje podatki idą na marne.
– No wiesz! Przecież sam się utrzymujesz z podatków – rzuciła z przekąsem. – I niejeden podatnik też pewnie narzeka, że to strata pieniędzy.
– W porządku, jeden zero dla ciebie – burknął.
Gdy parkował wóz przed szklanymi drzwiami, natychmiast wyszła z nich jakaś wysoka kobieta.
– Policja – rzuciła Joanna, pokazując odznakę. – Szukamy Justina Selkirka.
– Właśnie prowadzi zajęcia – odparła kobieta uprzejmym, lecz stanowczym tonem.
Mike zrobił krok naprzód.
– Zaczekamy – oznajmił.
Kobieta zmierzyła go wzrokiem.
– Pewnie jakieś złe wieści, co? – spytała. – Jego ojciec się znalazł?
Mike skinął głową.
– W takim razie proszę za mną.
Na korytarzu rozbrzmiewały jakieś głośne krzyki. Trudno było określić, czy ta bezładna kakofonia dźwięków to śmiech, płacz, czy może wrzask przerażonych dzieci.
Kobieta spojrzała na funkcjonariuszy.
– Właśnie śpiewają – wyjaśniła spokojnie.- To w ramach leczenia. Śpiew daje świetne efekty terapeutyczne – dodała z entuzjazmem, uśmiechając się radośnie. – A one uwielbiają śpiewać.
Mike zaklął tylko pod nosem.
Gdy zbliżyli się do obdrapanych dębowych drzwi z okratowaną szybą, kobieta zajrzała do środka, po czym zapukała i nacisnęła na klamkę.
W sali na podłodze siedziało ośmioro dzieci, które poruszały bezładnie rękami i darły się wniebogłosy.
Pośrodku siedział drobny, szczupły, łysiejący mężczyzna. Miał splecione dłonie i podobnie jak jego podopieczni wykonywał rękami dziwne ruchy, ale nie krzyczał. Był tak zajęty, że nawet nie zauważył, jak weszli.
– Panie Selkirk… Justin – odezwała się kobieta surowym tonem. – Policja do ciebie.
Poderwał się, przerażony, ale stracił równowagę i lekko się zachwiał. Zgromadzone wokół niego dzieci wciąż poruszały rękami, wydając z siebie dziwne odgłosy.
– Chodzi o mojego ojca, tak? – spytał, przejęty. – Znaleźliście go?
Joanna przytaknęła ruchem głowy, zastanawiając się w duchu, jak ten wątły człowiek zniesie widok zmasakrowanych zwłok ojca, które czekały na niego w prosektorium.
Justin Selkirk, wyraźnie zmartwiony, podszedł bliżej.
– Co się stało? – zapiszczał nerwowo. – Czy to coś poważnego? – dodał, patrząc na nich spod drgających powiek.
– Może lepiej wyjdźmy – zasugerował Mike.
– Zostaw dzieci, Justin. Ja ich przypilnuję. Tylko o nic się nie martw – uspokajała go kobieta, jakby był małym dzieckiem.
Spojrzał na nią z wdzięcznością.
– Dzięki, LouLou.
Mike parsknął znacząco, a Joanna od razu odgadła jego myśli: imię LouLou zupełnie nie pasowało do tej kobiety.
Gdy wyszli na korytarz, Justin Selkirk złapał się za gardło.
– Muszę wiedzieć wszystko. Proszę niczego przede mną nie ukrywać -jęknął teatralnie. – Co z moim ojcem?
Joanna milczała wymownie.
– On nie żyje, prawda? – zakwiczał Justin Selkirk. – Nie żyje… O Boże, mój ojciec nie żyje. A jak to się stało?
Zachowywał się jak marny aktor w jakiejś kiepskiej sztuce. Gdyby odegrał tę scenę na jakimś castingu, to na pewno nie dostałby żadnej roli.
– Został zastrzelony – oznajmił szorstko Mike. – Właśnie go znaleźliśmy.
Justin zamrugał, po czym znów zaczął odgrywać dramat.
– O Boże – jęczał, chwytając się za głowę. – Mój ojciec… Czy to samobójstwo?
– Został zastrzelony, chyba pan słyszał – odfuknął Mike tonem pełnym niechęci.
Justin Selkirk spojrzał na niego i przeniósł wzrok na Joannę.
– Zginął od strzału – oznajmiła ściszonym głosem. – Tyle na razie wiadomo. Znaleźliśmy go dopiero parę godzin temu.
– Gdzie? – dociekał Justin.
– W Gallows Wood.
Zamrugał i zaśmiał się nerwowo.
– W Gallows Wood? – powtórzył piskliwym tonem.
– Zna pan to miejsce? – spytała Joanna, wyraźnie zaciekawiona.
– Tak… To znaczy, nie… Niezupełnie.
Oboje patrzyli na niego wyczekująco. Justin Selkirk przełknął ślinę.
– Czasem jeździmy tam z dziećmi obserwować przyrodę. Kiedyś nawet udało nam się zobaczyć borsuki – dodał z zadowoloną miną. – Bo wiecie państwo, ja należę do towarzystwa ochrony borsuków.
Mike westchnął głośno.
– Panie Selkirk – zaczęła powoli Joanna. – Potrzebny nam ktoś, kto oficjalnie zidentyfikuje ciało pana ojca.
– Zwykle robią to najbliżsi krewni – zapiszczał. – Powinniście poprosić moją matkę.
Joanna usłyszała za plecami pogardliwe prychnięcie Mike’a.
– Chodzi o to, że pana ojciec nie wygląda najlepiej – rzuciła ostro. – Dostał strzał w głowę. Chcielibyśmy oszczędzić tego pana matce.
Selkirk wyprostował swoją drobną sylwetkę.
– Rozumiem – odparł uprzejmie. – Czy mam to zrobić teraz?
Joanna skinęła głową.
– Zawieziemy pana do prosektorium. Chyba że woli pan jechać za nami swoim samochodem – dodała.
Selkirk przytaknął.
– Proszę chwilę zaczekać, powiadomię tylko LouLou.
Przez okratowaną szybę w drzwiach obserwowali, jak rozmawia z kobietą. Gdy objęła go ramionami, na jej twarzy malował się smutek.
Dzieci wyczuły, że stało się coś złego, bo zaraz zaczęły niemiłosiernie wyć jak fabryczne syreny na alarm. Justin przykucnął przy nich i przez chwilę coś do nich mówił. Jego słowa widocznie podziałały, bo wycie powoli ustało, a kilkoro dzieci zaczęło klaskać w ręce.
Justin wstał, rozejrzał się tęsknie po sali i podszedł do drzwi. Joanna i Mike odruchowo się cofnęli.
– Pojadę swoim samochodem – oświadczył. – Po drodze muszę jeszcze potem zajrzeć do matki.
Pracownicy prosektorium starannie ułożyli ciało Jonathana Selkirka na kamiennym katafalku, przysłaniając prześcieradłem dziurę w twarzy. Joanna uniosła rąbek materiału i ku swemu zdumieniu nie wyczytała z twarzy Justina Selkirka żadnych emocji.
– Tak, to mój ojciec – stwierdził. – Niech spoczywa w pokoju – dodał fałszywie smutnym tonem.
Stojący tuż za nim Mike zauważył, że Justin Selkirk nerwowo splata palce, a Joanna dostrzegła jego spocone czoło i strach w oczach. Wreszcie oderwał wzrok od ciała ojca i spojrzał na nią.