– Możliwe – oparła ostrożnie Joanna. – Jeśli to nie zwyczajny zbieg okoliczności.
Sheila Selkirk zamrugała nerwowo.
– Rozumiem – wyjąkała, wyraźnie przejęta. – O Boże – jęknęła. – To straszne.
– Rzeczywiście, fatalna sprawa.
– To dlatego był wtedy taki przygnębiony.
– Widocznie pani mąż miał jakieś przeczucie. A czy wspominał pani, kto mógł się kryć za tym listem?
Sheila odwróciła wzrok.
– Nie – ucięła krótko.
– Na pewno? – drążył Mike, nie spuszczając z niej wzroku.
Skinęła głową.
– Tak – rzuciła. – Mąż naprawdę nie wiedział, od kogo był ten list.
– I nikogo nie podejrzewał?
– Mówiłam już, że nie – odfuknęła, poirytowana.
– Mówiła pani też, że nigdy przedtem niczego podobnego nie dostał.
– Zgadza się – odparła i utkwiła wzrok w Joannie, jakby spojrzeniem błagała ją, by ta jej uwierzyła.
Gdy wsiedli do wozu, Mike rzucił Joannie wymowne spojrzenie.
– Co za rodzinka – westchnął. – Biedny ten Selkirk.
– Wcale nie taki biedny – odparła z przekąsem. – Forsy miał jak lodu. Szkoda tylko, że nie ma komu go opłakiwać.
Mike uśmiechnął się szeroko.
– A jak twoja ręka?
Joanna uniosła gips, jakby sama chciała się przekonać.
– Trochę jeszcze boli – odparła. – Ale to nic poważnego.
– Ten gips wygląda jednak jak śmiercionośna broń.
Przytaknęła mu ruchem głowy.
– Dlatego lepiej się pilnuj, sierżancie.
– Dobrze, to dokąd teraz?
– Do szpitala – postanowiła szybko. – Muszę porozmawiać z ludźmi, którzy w poniedziałek mieli dyżur z Yolande. Jeśli Selkirk do kogoś telefonował, to chcę się dowiedzieć, kto to był. – Zerknęła przelotnie na radiotelefon. – Chociaż może najpierw odmeldujmy się u szefa…
Ale nadinspektor Colclough miał inne plany.
– Chcę cię widzieć za pół godziny, Piercy – oznajmił tonem nie znoszącym sprzeciwu.
Joanna przewróciła oczami.
– To cały Colclough – syknęła, wściekła. – Zaczęłam już zbierać do kupy zeznania, a on chce mi odebrać sprawę…
– Czyżbyś zapomniała, Jo?
Spojrzała na niego wyczekująco.
– Chyba nie masz tu za wiele do powiedzenia – dorzucił grobowym głosem.
Colclough miał posępną minę.
– Wiem, że nie spodoba ci się to – zaczął – ale od jutra sprawę zabójstwa Selkirka przejmuje komenda okręgowa.
Joanna z trudem pohamowała złość.
Colclough od razu dostrzegł jej gniewną, zawiedzioną minę.
– Przykro mi, Piercy – dodał – ale to nie jest robota dla prowincjonalnych gliniarzy. To może być poważna sprawa na większą skalę. A jeśli facet, który załatwił Selkirka, jest płatnym zabójcą pracującym dla jakiejś międzynarodowej siatki przestępczej? Nie możemy ryzykować.
– Boi się pan, że schrzanimy?
– Piercy, błagam cię, nie utrudniaj. Tu nie chodzi o mnie. Dobrze wiesz, że to odgórna decyzja.
Opadła ciężko na krzesło. Ból w złamanej ręce coraz bardziej jej dokuczał.
– Panie nadinspektorze – zaczęła niemal błagalnym tonem. – Przecież to nasza lokalna sprawa. Ofiara pochodzi z naszego miasta. Zaczęliśmy już przesłuchiwać ludzi, dociera do nas coraz więcej informacji, ustalamy motywy zbrodni. Byliśmy u rodziny Selkirków…
– Na Boga, Piercy – przerwał jej. – Czy ty nic nie rozumiesz? Tu nie chodzi o jakąś zakichaną sprzeczkę rodzinną. Dwa razy czytałem raport patologa. Wszystko wskazuje na klasyczne zabójstwo na zlecenie.
– Możliwe, panie nadinspektorze, ale zabójcą jest jakiś miejscowy drań, który zrobił to z pobudek czysto osobistych, a przy okazji zgarnął za to kupę forsy. To wcale nie była żadna zorganizowana akcja. Komuś z miejscowych po prostu bardzo zależało, żeby się go pozbyć. Tu nie może być mowy o żadnej międzynarodowej siatce przestępczej.
– Tak czy inaczej, zostawmy to komendzie okręgowej. Będą tu jutro rano. Zrozum, Joanno, potrzebujemy kogoś z zewnątrz, kogoś zupełnie obcego, żeby wykluczyć możliwość odwetu.
Gdy weszła do biura, Mike podniósł wzrok.
– Aż tak źle?
– Fatalnie – odparła, wykrzywiając usta. – Odebrali nam sprawę. Szef przekazuje ją komendzie okręgowej – wycedziła jednym tchem.
Nic nie odpowiedział,
– Jak Boga kocham, Mike, oni głupieją na punkcie zorganizowanych przestępstw. Przecież lada chwila sami rozwiązalibyśmy tę sprawę.
– Tak myślisz?
Usiadła na krześle naprzeciw niego.
– Wiem, nie mamy jeszcze podejrzanego – przyznała. – Ale byliśmy na dobrej drodze – dodała, nie kryjąc frustracji. – A niech to szlag! Będziemy musieli oddać im dosłownie wszystko: nasze notatki, zeznania ludzi… – Nachmurzyła się. – Wezmą całą naszą robotę. To nie fair.
Mike rozsiadł się na krześle.
– Czyli co teraz?
Po jego ponurej minie widać było, że przeżywa to tak głęboko, jak ona.
– Zajrzymy do szpitala – zaproponowała. – Porozmawiamy jeszcze z innymi osobami z dyżuru. Może jest coś, co przeoczyliśmy.
– A co potem?
– Pojadę do Matthew utopić smutki w winie – odparła. – Podobno ma dla mnie jakiś prezent.
– Dobrze się składa, bo przydałoby mi się coś na pocieszenie… No, a teraz do szpitala.
Szczęście im dopisało, bo dwie osoby miały akurat dyżur na oddziale intensywnej terapii. Tylko Yolande Prince nie było w szpitalu.
– Rozchorowała się, biedaczka – poinformowała przełożona. – Nic dziwnego zresztą, przeżyła straszny szok – dodała, niezadowolona. – Mówiłam jej matce, żeby Yolande na razie nie wracała do pracy. Potrzebuje trochę czasu, żeby się pozbierać. – Zerknęła na Joannę. – Tylko błagam panią, niech jej pani nie męczy. Ona jest taka wrażliwa, strasznie się wszystkim przejmuje. Rok temu też miała bardzo przykre doświadczenie i prawie się załamała. Ledwo ją przekonałam, żeby nie rezygnowała z pracy. A teraz jeszcze to… – Kobieta pokręciła głową. – Biedna Yolande, chyba prześladuje ją jakiś pech. Tak bardzo mi jej żal, bo dobra z niej pielęgniarka.
– Rozumiem, w takim razie skontaktujemy się z nią później, za jakieś kilka dni – postanowiła Joanna. – A dziś chciałabym porozmawiać z dwiema innymi osobami z dyżuru.
– Oczywiście. Tamci nie przeżywają tego tak bardzo jak Yolande. To ona odpowiada za cały oddział i, niestety, ponosi całą winę za tę tragedię.
Mimo okazywanego współczucia kobieta wydała się Joannie tak obojętna, jak sędzia, który musi wydać wyrok. Tymczasem przełożona wstała.
– Proszę skorzystać z mojego biura. Zaraz przyślę tu panią Richards i pana O’Sullivana. – To drugie nazwisko wymówiła z wyraźną niechęcią.
Joanna posłała Mike’owi przelotne spojrzenie.
Gaynor Richards była niską, przysadzistą kobietą. Zdawało się, że szerokość jej talii jest równa jej wzrostowi. Ledwo dopięty fartuch opinał ciasno jej pulchne ciało. Szybkim krokiem weszła do pokoju, przejęta i zasapana.
Gdy już się przedstawili, Joanna zadała jej pierwsze pytanie.
– Czy pamięta pani, kiedy przyjęto na oddział pana Selkirka?
Kobieta skinęła głową.
– Przyjmowali go ci z dziennej zmiany – odparła. – Przywieziono go przed południem. Kiedy przyszliśmy do pracy, zdążył się już uspokoić. – Popatrzyła po ich twarzach. – Wcześniej było z nim naprawdę źle. Majaczył i był bardzo niespokojny. – Mówiąc to, pielęgniarka nie przestawała się uśmiechać, co zaczęło irytować Joannę.
– Czy pani z nim rozmawiała?
– Tak. Uspokajałam go, że wszystko będzie dobrze – dodała wesoło. – Poleży pan u nas parę dni, mówiłam mu, i będzie pan zdrów jak ryba. Ale było z nim bardzo źle – przyznała.