– I tak ci nie wierzę – odparł trzeźwo Matthew. – Widziałem, jak pędzisz na tym swoim rowerze – dodał z nutą rozbawienia. – Pociągają cię szybkość i ryzyko. Wypadek zdarzyłby ci się prędzej czy później. Całe szczęście, że skończyło się tylko na złamaniu.
– Matthew, daj już spokój.
Objął ją ramieniem i mocno przytulił.
– Co z tego, że będę cię prosił, żebyś uważała? Tacy odważni jak ty i tak nie biorą sobie tego do serca – powiedział, stukając palcem w kask. – Lepiej po prostu zapewnić ci sprzęt ochronny.
Joanna nic nie odpowiedziała.
Matthew był oszczędny w słowach, ale jego ton natychmiast przywołał ją do porządku. Nie wypominał jej, że zostawił dla niej dom, żonę i córkę, a W zamian nie dostał nic. Czuła się winna, że lekceważy nawet własne bezpieczeństwo, bo wciąż najważniejsza jest dla niej praca. Matthew nie musiał nic mówić – w takich chwilach Joanna potrafiła odgadnąć jego myśli, a wtedy poczucie winy ciążyło na niej jak uwieszony u szyi młyński kamień. Docierało do niej, jak wielką odpowiedzialność i zobowiązanie oznacza bycie z Matthew. Zrozumiała, że w tym związku nie ma miejsca za swobodę i niezależność. Próbowali już tego i zapłacili za to wysoką cenę. I nagle przypomniało jej się pewne zdarzenie z dzieciństwa, kiedy jej stara, niezamężna ciotka wskazywała palcem rozwiedzionego sąsiada, który przechadzał się po ulicy, trzymając pod rękę swoją nową żonę. Para kroczyła dumnie po ulicy, patrząc sobie czule w oczy.
Szczęście za cenę cierpienia innych nie potrwa długo – mawiała wtedy ciotka. – Co im z tego, że są razem, skoro on unieszczęśliwił tamtą?
Joanna obserwowała ich na pozór radosne twarze swymi okrągłymi, dziecięcymi oczami, lecz w głębi duszy nie bardzo wierzyła w ich szczęście. Teraz, kiedy po latach przywołała tę scenę w pamięci, zrozumiała, że pod maską szczęścia na ich twarzach krył się smutek, gdy stąpali powolnym, ciężkim krokiem. Spojrzała na Matthew i wzdrygnęła się, widząc na jego twarzy ten sam cień smutku, co u tamtego mężczyzny.
Nagle poczuła się zagubiona i osaczona.
– Matthew – szepnęła cicho.
Patrzył na nią bez mrugnięcia, pytającym wzrokiem. Jego twarz wydawała się teraz szczuplejsza niż zwykle. Pragnął jej czasu, czułości, poświęcenia.
– Matthew… – powtórzyła niepewnie.
Pogładził ją po włosach.
– Nie chcę cię stracić – rzekł.
Nagle ożywił się i wziął do ręki jej nowy kask.
– Chodź, przymierzymy ci go.
Założyła go sobie na głowę, a Matthew zapiął jej pasek pod brodą i pocałował ją.
– No, teraz już będę o ciebie spokojny – powiedział. – I trzymaj się z dala od ciężarówek.
Zdjęła kask, włożyła go z powrotem do pudełka i westchnęła głęboko.
– Nie mogę się doczekać, żeby znów wsiąść na rower – rzekła.
– Cierpliwości, Jo – pocieszył ją. – Już niedługo – dodał, przyglądając się jej uważnie. Wyczuła jego napięcie. – Wiesz, że jutro do niej jadę, prawda?
Pokiwała głową.
– Nie gniewasz się?
Wiedział doskonale, jak bardzo ją to gnębi, ale za każdym razem zadawał jej to pytanie, jakby miał nadzieję, że któregoś dnia mu nie skłamie.
– Nie – odparła szybko.
Siedzieli jak para świeżo zakochanych nastolatków i rozmawiali przy muzyce Mozarta, delektując się długimi pocałunkami, tak delikatnymi, że nie doprowadzały ich do szału, lecz trwały godzinami, dopóki ich intymności nie zakłócił piskliwy dzwonek telefonu. W słuchawce odezwał się zmęczony głos nadinspektora Colclougha, informując Joannę, że ktoś o nazwisku Pugh zajmie jej biuro jutro o dziesiątej rano i że trzeba jak najszybciej zrobić porządek na biurku.
Nazajutrz Mike przyjechał po Joannę wcześnie rano. Zastał ją w kiepskim humorze.
– Cholerny gips – syknęła ze złością, zatrzaskując za sobą drzwi.
Zaśmiał się.
– A co ci winny gips?
– Bo bez niego mogłabym wsiąść na rower i wyładować swoją złość – rzuciła, patrząc na niego spode łba, ale od razu zrobiło jej się przykro, że manifestuje przy nim swój zły nastrój. – Nie dość, że jakiś palant z okręgówki zabiera mi sprawę, to jeszcze mam mu oddać swoje biuro – wybuchła. – I do dziesiątej muszę zrobić w nim porządek.
Mike uniósł brwi, zdziwiony.
– Szef zadzwonił do mnie wczoraj wieczorem – wyjaśniła.
– A, no to wszystko jasne – odparł. – Wiesz, może wyjdzie z tego całkiem niezła współpraca – dodał, robiąc unik, gdy Joanna zgromiła go krytycznym wzrokiem.
Przez pierwszą godzinę jedną ręką energicznie upychała w szafkach papiery, a potem usiadła za innym biurkiem, klnąc pod nosem i czekając na zapowiedzianego na dziesiątą gościa z komendy okręgowej.
Mina zrzedła jej jeszcze bardziej, gdy „palant” okazał się kobietą. Nazywała się Pugh, była chuda jak szczapa, miała nogi jak patyki, chytry wyraz twarzy, bardzo jasne oczy i wąsik nad górną wargą. Weszła do biura, rozejrzała się i od razu ruszyła w kierunku Joanny.
– Musimy najpierw wszystko obgadać, Piercy – zwróciła się do niej oschłym tonem. – Przynieś mi akta sprawy.
Joanna nie kryła oburzenia, siadając naprzeciw własnego biurka, za którym siedziała Pugh i mierzyła ją wzrokiem bez mrugnięcia.
– To twoje biuro? – zagadnęła.
Joanna skinęła głową, a Pugh odwróciła głowę i spojrzała za okno.
– Nie przeszkadza ci ten ohydny mur? – spytała.
Joanna nachmurzyła się.
– Kiedyś mi przeszkadzał. Kojarzył mi się z przeszkodą nie do pokonania…
– A teraz? – dociekała Pugh.
– Teraz tak często na niego patrzę, że chyba do niego przywykłam – odparła cicho. – Znam na pamięć każdą jego cegłę i dziurę, każde wgłębienie po strugach deszczu. Wiem, gdzie pada cień, kiedy świeci słońce.
Pugh wzruszyła ramionami i zajrzała do akt sprawy zabójstwa Jonathana Selkirka. Szczególną uwagę zwracała na obrażenia ciała i okoliczności zgonu. Nie interesowały jej ani obojętna reakcja jego rodziny, ani motyw zbrodni. Obrzuciła Joannę surowym, karcącym spojrzeniem.
– Muszę tylko poznać modus operandi, sposób działania tego sprawcy, ustalić, z jakiej strzelał broni, i przeszukać miejsce zbrodni. Reszta mnie nie obchodzi. Lepiej nie wdawać się w szczegóły, żeby nie zaszkodzić sprawie – dodała, nie spuszczając wzroku z Joanny, po czym rozsiadła się wygodnie i zaczęła się drapać po górnej wardze. – Ciekawe, jak mu się udało wyprowadzić Selkirka ze szpitala – zastanawiała się głośno. – Wystarczyło, żeby pacjent krzyknął i ktoś na pewno przybiegłby mu z pomocą.
Joanna siedziała i z obrażoną miną obserwowała, jak zaczytana w aktach Pugh marszczy czoło i obraca w palcach długopis.
Wreszcie podniosła głowę.
– Niezła robota, Piercy, ale widzę, że nasze zdania są podzielone.
– Naprawdę?
Pugh rozłożyła kościste dłonie na stercie kartek i rozejrzała się, jakby czegoś szukała.
– Masz tu jakieś zdjęcia? – spytała nagląco.
Energicznym ruchem Joanna położyła przed nią plik zdjęć zrobionych przez policyjnego fotografa. – Proszę – mruknęła.
Kobieta spojrzała na nie, poruszając nozdrzami. Przez chwilę milczała i uważnie oglądała każde z nich po kolei, pomrukując i sapiąc jak pobudzony pies gończy. Wreszcie podniosła głowę.
– Zdjęcia też są niezłe – przyznała. – Od razu widać, w jakiej pozycji była ofiara.
W odpowiedzi Joanna rzuciła jej wrogie spojrzenie.
– A są tu gdzieś zdjęcia z sekcji zwłok? – spytała Pugh. – Chcę obejrzeć ranę wlotową.