Joanna nie spala przez całą noc, za to ranek przyniósł wiele nowych odkryć. Był to przełomowy dzień w śledztwie w sprawie zabójstwa Jonathana Selkirka. O wpół do dziewiątej przyjechał Mike. Jego twarz promieniała w szerokim uśmiechu.
– Nie wiem, co powiedziałaś szefowi, ale kazał mi pracować z tobą, a Pugh przydzielił kogoś innego.
– Świetnie – rzuciła Joanna.
To był dobry początek udanego dnia.
W samochodzie podzieliła się z nim swoimi przemyśleniami, wdzięczna za jego skupioną uwagę, zwłaszcza gdy przytaczała mu szczegóły raportu z wydziału przestępstw gospodarczych.
– Sprawa jest o wiele poważniejsza, niż myślałam – mówiła. – Nie rozumiem tylko, na co Selkirkowi potrzebne były te pieniądze.
– Widocznie lubił wystawne życie.
– Możliwe – rzuciła, zerkając w jego stronę. – Cieszę się, że jesteś, Mike – dodała. – Przy tobie łatwiej mi się myśli.
Zaczerwienił się aż po szyję.
– Tym lepiej dla mnie – odparł szorstko. – Całe szczęście, że Colclough nie przydzielił mnie jej na stałe. Jak sobie pomyślę, że miałbym jeździć na nocny patrol z tą wąsatą babą… – zaśmiał się głupawo.
– Uważaj, bo zaraz ci przyłożę tym gipsem – ostrzegła zadziornie.
Na komendzie czekała na nią kolejna ważna wiadomość.
Przy biurku zastała posterunkową Dawn Critchlow.
– Mam dla pani niespodziankę, pani inspektor – oznajmiła. – Sama nie wierzyłam, że znajdę cokolwiek o tym Selkirku, ale komputer coś wyszukał. Okazuje się, że poza wyłudzeniami Selkirk ma na swoim koncie jeszcze inne przestępstwo.
Joanna wbiła w nią wzrok.
– Naprawdę?
Posterunkową skinęła głową.
– Pięć lat temu spowodował wypadek. Na przejściu dla pieszych przed szkołą potrącił dwie osoby, dziewczynkę i opiekunkę, która przeprowadzała dzieci przez jezdnię. To był straszny wypadek. Kobieta straciła obie nogi, a dziecko zmarło na miejscu, na oczach swoich koleżanek. Sekcja zwłok wykazała poważne obrażenia. Doskonale pamiętam tę sprawę, nie wiedziałam tylko, że to ten sam człowiek. Dziewczynka była w domu w czasie przerwy na lunch i w drodze do szkoły wpadła pod samochód.
Joanna czuła, że kryje się za tym coś więcej.
– No i co dalej? – dociekała.
– Selkirk nawet się nie zatrzymał. Odjechał, jakby nigdy nic, ale świadkowie wypadku zapamiętali jego auto i spisali numer. Policja i mieszkańcy uznali, że w chwili wypadku Selkirk był pijany – dodała po chwili zawahania. – Wcześniej zjadł obiad ze znajomymi, którzy twierdzili, że Selkirk wypił dwie szklaneczki czystej whisky. Godzinę po wypadku policja zastała go w domu, jak pił z butelki. Niestety – Dawn skrzywiła się – prokurator nie mógł udowodnić ponad wszelką wątpliwość, że Selkirk przekroczył wcześniej dopuszczalny poziom zawartości alkoholu we krwi. Selkirk miał świetnego obrońcę, który twierdził, że po wypadku jego klient był w szoku i nie mógł się zatrzymać. Powiedział, że Selkirk działał pod wpływem silnego stresu traumatycznego. Sąd dał się na to nabrać, ale nie ludzie. Po ogłoszeniu wyroku tłumy wyszły na ulicę. Selkirka oskarżono o ucieczkę z miejsca wypadku, ukarano go grzywną i wyrokiem w zawieszeniu – oznajmiła, marszcząc brwi. – Ludzie tak się buntowali, że omal nie doszło do aresztowań… Krewni dziewczynki grozili mu nawet śmiercią. – Spojrzała na Joannę. – I tu znalazłam coś, co na pewno panią zainteresuje, pani inspektor: jej rodzina pisała do niego anonimowe listy z pogróżkami. Kilka z nich trafiło do akt. – Przygryzła wargę. – Wszystkie wydrukowane były z komputera w formacie A4, bez nagłówka. W jednym z nich kazali Selkirkowi spisać testament.
Joanna opadła na krzesło i otworzyła usta ze zdziwienia.
– Testament? – powtórzyła, rzucając Mike’owi triumfalne spojrzenie. – Rzeczywiście, to bardzo prawdopodobny motyw. Dzięki, Dawn, świetnie się spisałaś. A widziałaś te listy? – spytała po chwili.
– W aktach znalazłam ich kserokopie. Na oko wyglądały identycznie jak ten ostatni.
– W takim razie musimy koniecznie jechać do rodziny tej małej, Mike.
– I jeszcze jedno – dodała Dawn z ociąganiem. – Rodzina dziecka otrzymała oficjalne upomnienie w sprawie tych listów. Ze względu na ich stan psychiczny nie wniesiono oskarżenia i wkrótce potem skończyli z anonimami. To było jakieś trzy lata temu. Nie rozumiem, dlaczego teraz znów dają o sobie znać.
Wymienili spojrzenia, a Joanna wzruszyła ramionami.
– Dowiemy się w swoim czasie – orzekła. – A jak się nazywała ta mała?
– Rowena Carter – odparła Dawn. – Jej rodzina nadal mieszka w tym samym domu przy Emily Place czternaście, na tym nowym osiedlu.
– Zaraz tam jedziemy.
– A Wilde? – przerwał jej Mike.
– Wilde może zaczekać – skwitowała. – Zajrzymy do niego później, po południu. Mam przeczucie, że od Carterów dowiemy się więcej niż od niego.
Emily Place była ulicą na ładnym, nowym osiedlu, wybudowanym jakieś pięć lat temu. Widocznie dziewczynka zginęła w wypadku krótko po tym, jak Carterowie wprowadzili się do nowego domu. Gdy Mike zatrzymał wóz, Joanna zauważyła lśniące panoramiczne okno i maleńkie rabatki. Na podjeździe stał kilkuletni vauxhall. Dom wyglądał na czysty i zadbany, a jednak różnił się od pozostałych. Brakowało tu dziecięcych rowerów, kolorowych zabawek, piaskownicy i odpowiednio zabezpieczonej furtki. Joannę raził ten idealny porządek. Pomyślała, że odrobina nieładu ożywiłaby ten dom.
– Nie bardzo wiem, jak zacząć – przyznała, a Mike pokiwał głową ze zrozumieniem. – No, ale chodźmy już – ponagliła.
Oboje ruszyli ścieżką i zapukali do drzwi.
Otworzył im młody mężczyzna średniego wzrostu w dżinsach i kamizelce. Mógł mieć około trzydziestu lat. Był ogolony prawie na łyso, na ramionach miał wytatuowane smoki i syrenę, a w jego prawym uchu tkwił złoty kolczyk. Obrzucił spojrzeniem Joannę, potem Mike’a i oblał się rumieńcem.
– Wiem, skąd jesteście – oznajmił. – Macie to wypisane na twarzach – dodał, cofnął się i wpuścił ich do środka. – Wiedziałem, że przyjdziecie.
– PanCarter?
Spuchnięta, pomarszczona, wykrzywiona twarz dodawała mu lat. Wyglądało na to, że sporo pije.
– A jak myślicie?
– Inspektor Joanna Piercy i sierżant Mike Korpanski – wyrecytowała Joanna. – Nie zaskoczyliśmy pana?
Pokręcił głową, wykrzywiając wargi.
– Dobrze mu tak, Kiedyś sam chciałem go załatwić. Byłem nawet gotów pójść do paki.
Odwrócił się i zaprowadził ich do salonu, połączonego z jadalnią. Było tam ciasno, ale czysto. W jednym rogu stał wypolerowany drewniany stół, a w drugim komplet wypoczynkowy, telewizor i magnetowid. Nad kominkiem wisiało pięć portretów, a obok nich haczyk, z którego widocznie zdjęto szósty. Wszystkie przedstawiały ładną, ciemnowłosą, roześmianą dziewczynkę.
Carter powiódł wzrokiem za ich spojrzeniem.
– Tak, to ona – oznajmił. – Nasza mała Row.
Joanna poczuła się skrępowana.
– Czy ma pan jeszcze inne dzieci, panie Carter?
Mężczyzna przetarł dłonią twarz.
– Kiedy ten drań zabił Rowenę, Ann była w ciąży – odparł. – Ale na wiadomość o wypadku poroniła – dodał stanowczym, na pozór opanowanym tonem. – A potem już nie staraliśmy się o następne. Chyba nie jest nam przeznaczone mieć dzieci, skoro straciliśmy już dwoje.
Joanna spojrzała na Mike’a, a potem znów na Cartera. Nie wiedziała, co powiedzieć.
– Ja i Ann nigdy mu tego nie wybaczymy – ciągnął. – Odebrał nam wszystko, co mieliśmy. Żyjemy jak para staruszków, którym nie chce się nawet otworzyć ust. Przez niego nasze życie jest gówno warte.