Zaskoczona, Joanna odwróciła wzrok. Sięgnęła do torebki i wyjęła anonimowy list, który Selkirk dostał krótko przed śmiercią.
– Czy to od was? – spytała.
Ann Carter przyjrzała mu się uważnie, zmarszczyła czoło i pokręciła głową.
– Bardzo podobny do tych, które kiedyś wysyłaliśmy – przyznała. – Ale to nie od nas – dodała, zerkając na męża. – Policja nas upomniała i już dawno daliśmy z tym spokój.
Mężczyzna zawahał się przez chwilę, po czym powoli przytaknął, patrząc ufnie na żonę.
Mike bacznie ją obserwował.
– Mówiła pani, że ten list przypomina tamte, które kiedyś wysyłaliście.
– Rzeczywiście – przyznała. – To bardzo dziwne. – Zerknęła na kserokopię listu w dłoni Mike’a. – Wygląda dokładnie tak samo.
Tym razem Joanna postanowiła zaryzykować.
– A czy mówi coś państwu nazwisko Gallini? – spytała, ale oboje zaprzeczyli.
Milczała, dopóki nie wsiedli do wozu.
– No i co o tym sądzisz, Mike? – odezwała się wreszcie.
Skręcając w ulicę, popatrzył jeszcze raz na zadbany, smutny dom Carterów.
– Wreszcie mamy głównych podejrzanych – odparł.
– Tylko dlaczego tak długo zwlekali? Rowena zginęła pięć lat temu, a od trzech lat nie wysyłali Selkirkowi anonimowych listów.
– Może potrzebowali czasu, żeby uzbierać pieniądze – rzucił Mike nonszalancko. – Osiem tysięcy to spora suma.
– Tak. Masz rację – przyznała mu Joanna po namyśle.
Kancelaria Selkirk & Wilde mieściła się w georgiańskiej kamienicy w centrum miasta. Już na pierwszy rzut oka dało się zauważyć, że firma nieźle prosperuje: do środka prowadził łukowy portyk, a ozdobne okna były gustownie pomalowane na czarny kolor. Na mosiężnej tabliczce widniały tylko dwa nazwiska: Jonathan Selkirk i Rufus Wilde.
W środku za mahoniowym biurkiem siedziała atrakcyjna blondynka, ubrana w skromną, a zarazem elegancką czarną garsonkę. Na ich widok wstała z miejsca i szybko zanotowała ich nazwiska. – Przyszli państwo z policji – oznajmiła przez interkom przejętym, ściszonym głosem. Zaraz potem otworzyły się drzwi gabinetu.
Rufus Wilde pod żadnym względem nie pasował do wyobrażeń Joanny o skorumpowanych prawnikach. W tradycyjnym krawacie, garniturze i okularach w złotych oprawkach wyglądał jak wytrawny adwokat, który na pierwszy rzut oka budzi zaufanie.
– Inspektor Piercy i sierżant Korpanski.
Wilde zamrugał na widok gipsu Joanny, ale taktownie przemilczał uwagę na ten temat. Jego głębokie westchnienie wyrażało współczucie zarówno dla Joanny, jak i dla zamordowanego przyjaciela.
– Potworna sprawa – zaczął, bawiąc się krawatem.
– Rzeczywiście, panie Wilde.
– Czy wiadomo już…? – spytał, ale głos mu zamarł.
Tymczasem blondynka usiadła za biurkiem.
– Zaparz nam herbatę, skarbie – zwrócił się do niej Wilde i mrugnął szelmowsko do Mike’a i Joanny. – To moja córka – wyjaśnił. – Nie ma to jak rodzina – dodał, odwracając głowę i światło od okna odbiło się w szkłach jego okularów. – Proszę się rozgościć – zawołał przyjaźnie, wskazując na drzwi, za którymi mieściło się osobne pomieszczenie, jego prywatny azyl.
Było to ciemne, stylowe biuro, wyłożone dębową boazerią. Rozsiedli się w głębokich, skórzanych fotelach.
– Czy wiadomo już, kto go zabił? – spytał wreszcie Wilde.
– Nie – odparła rozważnie Joanna. – To znaczy, mamy kilku podejrzanych, ale to jeszcze nic pewnego.
– Rozumiem. – Wilde rozsiadł się wygodnie na krześle, złączył opuszki palców i uśmiechnął się. – No więc w czym mogę pomóc?
– Jak długo pracował pan z Jonathanem Selkirkiem, panie Wilde?
– Prawie dwadzieścia lat – odparł smutnym tonem. – To szmat czasu. Nigdy bym się nie spodziewał, że czeka go tak tragiczny koniec. To straszny szok, prawda?
– Pewnie miał pan nadzieję, że skończy się tylko na więzieniu, co? – wtrącił Mike, poirytowany.
Powieki mu zadrgały za szkłami okularów. Odkaszlnął i poruszył się niespokojnie.
– Proszę posłuchać, sierżancie Pański czy jak panu tam… To prawda, że ściga nas wydział przestępstw gospodarczych – oznajmił, patrząc Mike’owi odważnie prosto w oczy. – Ale to jeszcze nie oznacza, że złamaliśmy prawo.
– Bo nie ma dowodów? – warknął Mike tonem ostrym jak brzytwa. – A może przejechanie dziecka na przejściu na pieszych to też nie jest złamanie prawa?
– Ja nie miałem z tym nic wspólnego.
– Ale wcześniej był pan z Selkirkiem w restauracji, prawda?
– Gadaj pan zdrów, sierżancie – odburknął mu Wilde. – Ale na miejscu wypadku mnie nie było.
Mike wzdrygnął się nerwowo.
– Nie uda wam się mnie zastraszyć – dodał bez zająknięcia Wilde. – I tak udowodnię, że jestem czysty. – Zerknął przelotnie na Joannę. – Już ja dobrze znam te wasze metody, w końcu jestem adwokatem. – Pochylił się do przodu i uderzył pięścią w biurko. – I nie dam się wam zastraszyć. Mam prawo do…
– Spokojnie – przerwała mu Joanna, wyraźnie znużona. – Wiem, że zna pan swoje prawa. Niech pan posłucha – dodała. – Pana machlojki mnie nie interesują, chyba że mają związek ze śmiercią Selkirka. Wiem, że jest pan podejrzany, i to mi wystarczy. Jestem tu tylko po to, żeby się dowiedzieć dwóch rzeczy. Po pierwsze: czy Selkirk dzwonił do pana w poniedziałek wieczorem, a jeśli tak, to czy powiedział panu cokolwiek, co mogłoby mieć związek z jego zabójstwem? A po drugie: czy pan wie, kto mógł nienawidzić go tak bardzo, by życzyć mu śmierci?
Wilde oparł się na krześle, wyraźnie odprężony.
– Odpowiem na pierwsze pytanie. Rzeczywiście, Jonathan dzwonił do mnie ze szpitala.
– A w jakiej sprawie?
Wilde wydął wargi. – Wiedział już, że jest ciężko chory, i chciał, żebym poprowadził kilka jego spraw – wyjaśnił, szczerząc zęby w uśmiechu. – To żadna wielka tajemnica, sama pani widzi.
Joanna nie spuszczała z niego wzroku.
– A czy powiedział coś, co pomogłoby nam wyjaśnić wydarzenia tamtej nocy?
Wilde pokręcił smutno głową.
– Niestety, nie – odparł.
– A czy obawiał się o swój stan zdrowia?
– Niezupełnie. – Z jego lakonicznych odpowiedzi wynikało, że Wilde wcale nie był skory do pomocy w śledztwie.
– Tamtego dnia rano dostał anonimowy list z pogróżką – oznajmiła Joanna. – Czy wspominał panu o tym?
Wilde zamarł na chwilę, jakby zastanawiał się, co odpowiedzieć.
– Jonathan dobrze wiedział, kto wysłał ten list – odparł wreszcie. – Prosił mnie, żebym podjął kroki prawne przeciwko jego autorom.
– To znaczy, przeciwko Carterom?
Wilde skinął głową.
– Widzę, że jest pani świetnie przygotowana, pani inspektor.
Joanna puściła tę sarkastyczną uwagę mimo uszu.
– A czy wie pan, panie Wilde, że Carterowie nie przyznają się do tego listu?
Wilde miał zdumioną minę.
– Jonathan był przekonany, że to oni. Już kiedyś przysyłali mu takie listy. Ten był dokładnie taki sam jak tamte. Pytał mnie, czy mógłbym zająć się tą sprawą.
– Zająć się? To znaczy jak?
Wilde spojrzał na Mike’a.
– To znaczy, że miałem wysłać im ostrzeżenie, sierżancie – odparł, otwierając szufladę. – Zdążyłem już nawet je nagrać – dodał i wyjął małą kasetę magnetofonową. – I wtedy dowiedziałem się o śmierci Jonathana.
– A wcześniej, kiedy Selkirk zaginął, to co pan sobie pomyślał?
Wilde zastanowił się przez chwilę, wpatrzony w sufit.
– Szczerze mówiąc, uznałem, że to zaburzenia pamięci po załamaniu nerwowym. Myślałem, że błąka się gdzieś po mieście. Przez ostatnie kilka miesięcy było mu naprawdę ciężko.