Mike przytaknął jej ruchem głowy, zastanawiając się w duchu, do czego zmierza ta rozmowa.
Ale Joannie wcale się nie śpieszyło.
– Poprzednie listy dręczyły go do tego stopnia, że powiadomił policję, a ci upomnieli Carterów. Ten ostatni list też go zdenerwował, ale tym razem Selkirk nie dzwonił już na policję, tylko poprosił o pomoc Wilde’a.
– A Wilde zdążył już nawet napisać ostrzeżenie.
– Zakładając, że kiedy dzwonił ze szpitala, Selkirk mówił mu o liście, a nie o czymś innym…
Mike wziął głęboki oddech.
– Tylko jak udowodnić, o czym Selkirk z nim rozmawiał?
– I to jest główny problem w każdym śledztwie o zabójstwo: nigdy nie wiadomo, kto kłamie, a kto mówi prawdę. I do tego jeszcze niektórzy ludzie zupełnie bez powodu zatajają informacje.
– I co wobec tego dalej?
Joanna zaśmiała się nerwowo.
– Nie wiem, Mike. Ja tylko głośno myślę.
– No dobrze – odparł. – Wróćmy do tego listu: Carterowie twierdzą, że to nie oni go wysłali. Zresztą ktoś już nas uprzedzał, że będą się wypierać.
– To o co właściwie chodzi w tym listem?
– Nie wiem. Komplikuje nam tylko całą sprawę.
– Albo przybliża nas do prawdy. W każdym razie nikt się chyba nie spodziewał, że po tym ostatnim liście Selkirk dostanie zawału i wyląduje w szpitalu. Absolutnie nikt – dodała z naciskiem. – Ani jego żona, ani lekarz, ani nawet Gallini. Więc kiedy Selkirk trafił do szpitala, trzeba było zmienić plan. Ktoś musiał pomóc Galliniemu dotrzeć do Selkirka i dopilnować, by nikt nie widział, jak Gallini wyprowadza go ze szpitala. – Joanna wskazała na drzwi salonu. – Biedna Yolande miała pecha, że padło akurat na nią. Zastanawia mnie tylko, dlaczego właśnie ona. Czy mieli na nią jakiegoś haka? W jaki sposób zmusili ją, by zrobiła coś wbrew swoim przekonaniom? I tu znów pojawia się sprawa Michaela Frosta – jedyna plama w jej wzorowym, prawie nieskazitelnym życiorysie. – Przerwała i wyjrzała za okno przez szpary między żaluzjami. – Gdyby chodziło tylko o wypadek Roweny Carter, wszystko byłoby jasne. Ale co ma do tego samobójstwo? – Wzięła głęboki oddech. – Musimy jechać do rodziców Yolande. Rozmowa z nimi na pewno wiele nam wyjaśni.
Gdy przeszli z powrotem do salonu, Joanna jeszcze raz spojrzała na ciało Yolande i zwróciła się do Mike’a:
– Trzeba ją stąd zabrać – nakazała. – Niech ekipa śledcza się tym zajmie. Zwołaj odprawę na ósmą wieczorem i zdobądź wszystkie akta w sprawie śmierci Frosta. A ten list wyślij do analizy. Niech porównają go z tymi sprzed trzech lat.
Droga do Meir zajęła im jakieś pół godziny. Zatrzymali się przy małym, ładnym domku, przed którym znajdował się starannie wypielęgnowany ogródek. Wewnątrz paliły się światła i ktoś obserwował ich przez szparę w zasłonach. Gdy tylko weszli na ścieżkę, od razu otworzyły się drzwi, wybiegł z nich mały, czarny terier szkocki i zaczął ich obszczekiwać.
W drzwiach stało dwoje starszych ludzi. Mężczyzna obejmował kobietę ramieniem. Oboje milczeli, żadne z nich nie zawołało nawet na psa.
Joanna pokazała im odznakę.
– Inspektor Piercy i sierżant Korpanski z posterunku policji w Leek – zaczęła łagodnym tonem. – Przykro mi, ale mamy dla państwa złą wiadomość. Czy możemy wejść?
Rozpoznała tych dwoje z fotografii w mieszkaniu Yolande. Jej ojciec był przygarbionym mężczyzną w podeszłym wieku i nosił wojskowy wąs, a jego żona – krępa kobieta – miała na sobie fartuch. Najpierw bawiła się paskami, aż w końcu silnym pociągnięciem rozwiązała je i błyskawicznym ruchem zdjęła go sobie przez głowę.
Usiedli w jadalni przy tanim stoliku, pośrodku którego widniało jasne koło – ślad po wazonie. Joanna odkaszlnęła.
– Co się stało? – zaczął mężczyzna. – Po pani telefonie dzwoniliśmy do niej, ale nikt nie odbierał – dodał, zakłopotany. – W szpitalu powiedzieli nam, że od tygodnia nie było jej w pracy. No więc co się stało? – powtórzył. – Co się z nią dzieje?
– Niestety, znaleźliśmy w mieszkaniu jej zwłoki – odparła Joanna delikatnie.
Doświadczenie nauczyło ją powiadamiać najpierw o tym najgorszym, a dopiero potem omawiać szczegóły. Rodzice muszą od razu wiedzieć, że ich córka nie żyje, by mogli oswoić się z tym faktem, zanim usłyszą o okolicznościach jej śmierci. Ojciec Yolande był twardym mężczyzną.
– A co się jej stało? – spytał otwarcie.
– Sami jeszcze nie wiemy – odparła ostrożnie Joanna. – Trzeba przeprowadzić…
– Sekcję zwłok – dopowiedział beznamiętnie mężczyzna.
Joanna przytaknęła ruchem głowy.
– Ale jak to się stało? – spytał, a jego szare oczy zaszkliły się od łez. – Nie mogła tak po prostu umrzeć. Była przecież całkiem zdrowa.
Joanna wzięła głęboki oddech.
– Podejrzewamy, że ktoś wszedł do jej mieszkania i ją udusił. Bardzo mi przykro – dodała po chwili.
Kobieta wybuchła płaczem.
– Nasza Yolande to taka kochana dziewczyna – szlochała. – Nie mamy nikogo oprócz niej. To nasze jedyne dziecko – dodała, pociągając głośno nosem.
Nie potrafiła jeszcze mówić o córce w czasie przeszłym.
– Jest taka dobra, życzliwa… I zawsze pomaga innym.
Mężczyzna mocno ścisnął dłońmi oparcia fotela, aż mu palce zbielały.
– Czy to jakiś zboczeniec?
– Tego jeszcze nie wiemy – odparła Joanna. – Wyniki sekcji zwłok wszystko wyjaśnią. Ale raczej nie było to zabójstwo na tle seksualnym. To się zdarzyło we wtorek.
Kobieta była przerażona.
– I przez cały czas leżała tam zupełnie sama?
Joanna skinęła głową.
– Nasza córeczka, nasze kochane dziecko… Zupełnie sama…
Mężczyzna spojrzał na Joannę.
– Kto to zrobił? – spytał stanowczym tonem. – Jak możemy pomóc wam go złapać?
– Później spiszemy zeznania.
– Możecie zrobić to teraz! – rzucił mężczyzna podniesionym głosem. – Pytajcie od razu.
– Zwykle w takich przypadkach czekamy aż…
Patrzył na nią szeroko otwartymi oczami.
– Niech pani pyta – syknął przez zaciśnięte zęby.
– Podejrzewamy, że śmierć Yolande ma jakiś związek z dwoma tragicznymi wypadkami, które zdarzyły się w szpitalu – zakomunikowała Joanna.
– Chodzi o tego prawnika?
– Właśnie. Czy córka wspominała o nim?
Ojciec Yolande przytaknął.
– Zadzwoniła do nas zaraz po tym, jak ją przesłuchaliście. Zdawało się, że była w dobrym nastroju. Mówiła, że ten prawnik na pewno się znajdzie – rzekł, wciąż kiwając głową. – Wierzyła, że nic złego mu się nie stanie, dlatego byliśmy zaskoczeni wiadomością o jego śmierci.
Przez chwilę Mike i Joanna w milczeniu rozważali jego słowa, aż wreszcie Joanna pochyliła się i oparła o stół.
– A co pan powie o kimś, kto się nazywał Michael Frost?
Mężczyzna był wyraźnie zdziwiony. Nie takiego pytania się spodziewał.
– Michael Frost? – powtórzył powoli. – Ten pacjent, który wyskoczył z okna? To stara historia. A co to w ogóle ma do rzeczy? – spytał, garbiąc się na krześle.
Jego żona położyła mu dłoń na ramieniu.
– Pamiętam tę sprawę bardzo dobrze – odezwała się cicho.
– No i co Yolande o nim mówiła? – zwróciła się do niej Joanna.
– Był jeszcze młody – odparła. – Przez chorobę żony popadł w depresję. Yolande rozmawiała z nim, próbowała go trochę pocieszyć. To było straszne. Tak bardzo wierzyła, że może mu pomóc. Podobno po rozmowie z nią poczuł się lepiej. Myślała, że wyzdrowiał. Twierdził, że niepotrzebne mu tabletki – dodała po chwili. – Czuł się coraz lepiej, aż w końcu sam postanowił odstawić leki. Yolande uznała, że chłopak da sobie radę i potem już nawet do niego nie zaglądała. Widziała tylko, że coś pisał, a chwilę później usłyszała, jak wyskoczył przez okno. Nie mogła w to uwierzyć. Przy jego łóżku znalazła list zaadresowany do jego żony. Wzięła go i schowała do kieszeni. Okropnie się wystraszyła – ciągnęła kobieta, patrząc smętnym, nieobecnym wzrokiem. – Ale po tym, jak zabrała ten list, nie mogła nic zrobić. Bała się pokazać go w sądzie. A ten list wyjaśniał wszystko.