Ciekawe tylko, co było w tym liście – zastanawiała się Joanna.
Ta myśl nie dawała jej spokoju.
Do kogo był zaadresowany? Czy na pewno do chorej żony? Czy Yolande się go pozbyła?
Na spodzie leżał raport z przesłuchania pracowników szpitala. Była tam cała masa krytycznych uwag pod adresem Yolande Prince: że nie miała prawa rozmawiać z pacjentem na oddziale psychiatrii, że świadoma ciężkiego stanu psychicznego pacjenta powinna była wezwać pomoc, że miała obowiązek skontaktować się z inną dyżurną pielęgniarką, że nie sprawdziła, czy okno w łazience było zamknięte i zabezpieczone. O krześle nie wspomniano.
W sumie raport zawierał czternaście krytycznych uwag pod adresem tej jednej pielęgniarki i Joannie zrobiło się jej żal.
Wszystko wskazywało na to, że Yolande była kozłem ofiarnym. Zrzucono na nią całą winę za śmierć pacjenta. Została opluta i znieważona, zaszczuta przez miejscowych dziennikarzy, dopóki sprawa nie ucichła.
Ucichła? Ta sprawa nigdy nie ucichnie, zganiła samą siebie. Dziennikarze mają długą pamięć.
Wykręciła numer do mieszkania Matthew.
– Słuchaj, co jest przyczyną depresji?
Wybuchnął śmiechem.
– Jesteś niemożliwa, Joanno! Najpierw odwołujesz nasze spotkanie, a potem dzwonisz na drugi dzień i zamiast mnie przeprosić i zaproponować jakiś wspólny intymny wieczór, wypytujesz mnie o depresję?!
– To dlatego, że cię kocham – odparła. – I wiem, że zawsze mogę na tobie polegać, bo nie ma takiej rzeczy, której byś nie wiedział.
– Hmm – mruknął. – Depresja to ostatnio gorący temat. Według najnowszej teorii depresja nie ma żadnej konkretnej przyczyny, może być jedynie skutkiem jakichś życiowych wydarzeń – stwierdził tonem naukowca, który hołduje logicznemu myśleniu i precyzji języka. – Ale najgorsze jest to, że rodzina chorego rzadko kiedy zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji. U osób z depresją każdy najmniejszy problem urasta do rozmiaru tragedii. Depresja powoduje skłonność do przesady, co tylko pogarsza sprawę. To jest jak błędne koło.
– A czy każdy samobójca już wcześniej próbował odebrać sobie życie?
– Nie zawsze.
– Okej, dzięki.
– A co twoje śledztwo ma wspólnego z depresją?
– Całkiem sporo – ucięła. – A przynajmniej tak mi się wydaje.
– I jak sobie radzisz?
– Chyba wreszcie zaczynam coś z tego rozumieć – przyznała powoli.
– Mam po ciebie przyjechać? Odwiozę cię do domu.
– Nie, dzięki – odparła niepewnie. – Jesteś kochany, ale dam sobie radę. Czeka mnie jeszcze sporo pracy, a jutro rano muszę wcześnie wstać. Ktoś na pewno mnie podwiezie.
– Tylko nie przesadzaj z tą pracą.
Wzruszyła się jego troskliwym tonem. Oczami wyobraźni ujrzała, jak jego poważna, męska twarz nagle przybiera czuły, delikatny wyraz. Milczała, a Matthew, który intuicyjnie wyczuł jej nastrój, odczekał chwilę, zanim zadał jej kolejne pytanie.
– Obiecałaś mi wspólny wyjazd, pamiętasz?
– Jasne, że pamiętam – odparła.
– Obiecaj mi jeszcze, że zastanowisz się nad tym, co ci proponowałem – poprosił cicho.
– Dobrze, obiecuję.
– To świetnie – odparł, wyraźnie zadowolony. – Do zobaczenia wkrótce.
– Na razie.
Joanna miała szczęście. Na komendzie zastała posterunkową Critchlow, która tego wieczoru pełniła dyżur. Stała przy automacie z kawą i rozmawiała z dyżurnym sierżantem.
– Wybacz moje feministyczne podejście – zagadnęła, a Dawn Critchlow spojrzała na nią pytająco. – Potrzebuję kogoś do towarzystwa.
– A Korpanski?
Joanna pokręciła głową.
– To musi być ktoś nieco bardziej subtelny, najlepiej kobieta.
– Umieram z ciekawości – szepnęła Dawn i zdjęła z tablicy kluczyki do wozu. – To dokąd jedziemy?
– Na Emily Place czternaście.
Co kierowca, to inny styl jazdy, myślała Joanna w drodze. Mike zbyt gwałtownie naciskał gaz i klął jak szewc, za to Dawn Critchlow sprawiała, że wóz sunął równo jak wodolot.
Na Emily Place było pusto, w oknach wisiały ciasno zaciągnięte zasłony. Widocznie w ten szary, zimny wieczór mieszkańcy zaszyli się w swoich domach, siedząc w przytulnym cieple przed telewizorami. Nic dziwnego, że nikomu nie chciało się wyściubić nosa na zewnątrz. Joanna i Dawn ruszyły betonową ścieżką, wymijając skorodowane auto. Z domu Carterów dobiegały odgłosy telewizora.
– Ładnie tu – zauważyła Dawn. – Mam pójść z panią czy zaczekać?
– Chodź ze mną – poprosiła Joanna. – Chcę, żebyś była świadkiem tej rozmowy.
Zapukała i Andy Carter otworzył drzwi. Zmierzył obie kobiety wrogim spojrzeniem.
– To znowu wy?! – zdziwił się. – Już raz tu byliście i wszystko wam powiedzieliśmy. Miałem nadzieję, że więcej się nie zobaczymy. – Jego grdyka poruszała się nerwowo na chudej szyi. – I grubo się jednak pomyliłem – dodał, cofając się do tyłu, a Joanna i Dawn weszły do środka.
Ann Carter leżała na sofie i oglądała telewizję. Na widok funkcjonariuszek podniosła leniwie głowę.
– Czyżbyście mieli dla nas jakieś dobre wieści?
Dawn przysiadła na krześle kuchennym o cienkich, wykrzywionych nogach, a Joanna opadła na sofę tuż przy nogach Ann.
– A co chciałaby pani usłyszeć, pani Carter?
Kobieta nawet na nią nie spojrzała, tylko rozchyliła suche wargi, ale nie odezwała się już ani słowem.
Andy usiadł obok żony i oboje mierzyli Joannę podejrzliwym wzrokiem.
Joanna poczuła się przytłoczona wiszącymi na ścianie fotografiami dziewczynki.
Przez chwilę wpatrywała się w największy z portretów.
– Śliczna – zauważyła.
Andy Carter podniósł wzrok do góry.
– Tak, wiem – wycedził przez zaciśnięte zęby.
Uwagę Joanny przykuło puste miejsce na ścianie. Carterowie od razu to zauważyli i wyczuli jej ciekawość. Spojrzeli po sobie, ale żadne nic nie powiedziało.
– Pewnie bardzo wam jej brakuje.
Andy Carter poruszył nerwowo ręką.
– A jak się pani wydaje? – spytał, rozwścieczony. – Jak pani myśli? O rany! – jęknął niecierpliwie. – Przecież i tak nic nam jej nie zwróci!
– Nawet śmierć Selkirka, prawda? – spytała Joanna, wpatrując się w portret dziewczynki.
– Nie mamy z tym nic wspólnego – rzucił gniewnie, poczerwieniały na twarz.
Taktyka Joanny zadziałała. Oburzony, wstał z miejsca.
– O co wam chodzi? Czy tak trudno wam pojąć, że nie możemy się pogodzić ze stratą naszego dziecka?
– Właśnie wracam od innych rodziców, którzy też stracili córkę – oznajmiła Joanna spokojnym tonem.
– To przyślijcie im kogoś z Towarzystwa Pomocy – rzuciła rozgoryczona Ann Carter. Smutek wykrzywił jej twarz. – Nam też ich przysłaliście. Bardzo dziękuję za taką pomoc!
Joanna zaczekała, aż emocje opadną.
– Może nawet znaliście tę dziewczynę – dodała po chwili.
Ale żadne z nich nie okazało najmniejszego zainteresowania.
– Była pielęgniarką.
– No i co z tego? – Andy Carter zaczął skubać kolczyk w uchu. – Nasza Row była jeszcze dzieckiem.
– Wszyscy jesteśmy dziećmi dla naszych rodziców, bez względu na wiek.
Oblał się rumieńcem.
– Bardzo im współczuję – mruknął pod nosem, ale Ann Carter była nieugięta.
– Po co właściwie pani tu przyszła, pani inspektor? – spytała drwiąco. – Żeby pooglądać zdjęcia?
Joanna nic nie odpowiedziała. Telewizor w kącie pokoju migał i wył.
Dlaczego go nie wyłączą, pomyślała, poirytowana. Widocznie im jakoś nie przeszkadzał.