Выбрать главу

– Jasny gwint – rzuciła Joanna.

Nie mogła w to uwierzyć i gdy tylko słowa Pugh do niej dotarły, przypomniała sobie o śmierci Yolande.

– A słyszała pani o kolejnym zabójstwie? Zamordowano pielęgniarkę, którą przesłuchiwaliśmy krótko po tym, jak Selkirk zniknął ze szpitala.

– Tak – warknęła Pugh. – Ale to już nie była robota Galliniego. Był wtedy w drodze do Londynu, żeby oddać wynajęte auto, fiata pandę. Dojechał tam przed dziewiątą i czekał, aż otworzą. Nie uwierzysz, ale nieźle się namęczyli, żeby potem wyczyścić tylne siedzenie z krwi – zachichotała. – Co za brak finezji, nie? Ale to nie on załatwił tę dziewczynę, Piercy – dodała. – To robota kogoś miejscowego.

Joanna zmarszczyła brwi.

– Jest pani pewna, że Gallini rozmawiał z kobietą?

– Z tego, co mówi, to tak – odparła stanowczo Pugh. – A ta zamordowana dziewczyna była pielęgniarką w szpitalu?

– Tak, została uduszona.

– Aha – mruknęła Pugh. – Czyli miałam rację. To musiał być ktoś miejscowy.

– Na to wygląda.

– Od razu wiedziałam, że ktoś wpuścił go do szpitala. Ślady na drzwiach przeciwpożarowych tylko to potwierdziły. I wiesz, co Gallini powiedział Selkirkowi? – dodała. – W obecności pielęgniarki poinformował, że przenoszą go na inny oddział. Ten Selkirk długo myślał, że Gallini to sanitariusz. Dopiero w samochodzie Gallini przystawił mu lufę do głowy i zakleił taśmą usta… Aha, i jeszcze jedno.

Joanna zesztywniała.

– Chyba wystarczy już tych potworności.

– To nie Gallini wybrał Gallows Wood, tylko jego zleceniodawcy. Uznali, że to idealne miejsce.

– Rozumiem. Dzięki za informację – odparła Joanna i nagle ogarnęła ją ciekawość. – A jaki on jest, ten Gallini?

– Jak na bezwzględnego zabójcę jest trochę mało rozgarnięty – westchnęła Pugh. – Angielski zna na tyle, żeby mniej więcej dogadać się za granicą. Ma chłodne spojrzenie i jest pozbawiony wszelkich emocji. Nie rozumie, co to litość – dodała po chwili. – Takiemu nie można przemówić do uczuć, bo po prostu ich nie ma. Rosły, barczysty mężczyzna, ponad metr osiemdziesiąt wzrostu, czarne włosy. Trochę podobny do tego twojego kolegi, sierżanta Korpanskiego. Sprawia wrażenie kogoś, kto jednym ciosem powali każdego na ziemię, i źle mu patrzy z oczu, czego nie można powiedzieć o Korpansldm. Wierz mi, nie chciałabyś spotkać go na ulicy nawet w biały dzień.

Joanna odłożyła słuchawkę, a w drzwiach pojawiła się głowa Mike’a.

– No, co z tą odprawą? – spytał, zniecierpliwiony.

– Właśnie miałam telefon od Pugh – wyjaśniła.

– A co? Znów przyjeżdża na wizytę?

Pokręciła głową.

– Nie w najbliższym czasie.

– Uff! Całe szczęście.

– No wiesz! A mówiła o tobie tyle miłych rzeczy. Masz już raport w sprawie tego listu?

– Jeszcze nie.

– To się pośpiesz, błagam cię.

Niespodziewanie odprawa przyniosła nowe rezultaty.

Podając najnowsze informacje, Joanna zauważyła wśród zebranych rosnący zapał. Okazało się, że posterunkowy Timmis też zdążył się czegoś dowiedzieć.

– Wczoraj byłem u Dustina Hollowaya – oznajmił, nie kryjąc zadowolenia. – Przyznał się, że polował na borsuki. Niby nic nowego, ale jak dotąd nie mieliśmy żadnych dowodów. Dopiero wczoraj w jego samochodzie znaleźliśmy martwego borsuka. Był nieźle pokiereszowany.

– Biedny borsuk – wtrąciła Joanna. – A czy Holloway zauważył w lesie coś podejrzanego?

Timmis skinął głową.

– Mówi, że krótko po pierwszej w nocy z lasu wyszedł jakiś mężczyzna. Wysoki, szczupły, ciemnowłosy. Wsiadł do samochodu…

– Niech zgadnę: pewnie do fiata pandy?

– Tak. Holloway zapisał nawet numer. Trzeba przyznać, że spisał się na medal. Straż sąsiedzka byłaby zadowolona. – Podał Joannie kartkę papieru, a ona schowała ją, notując w pamięci, by później sprawdzić numer z autem z wypożyczalni. – Holloway obiecał, że potwierdzi wszystko, jeśli wycofamy oskarżenie przeciwko niemu.

Joanna popatrzyła na niego bez mrugnięcia.

– Też mi coś – prychnęła. – Szlachetny z niego człowiek, nie? Powiedz mu, żeby się wypchał. Nie pójdziemy na żaden układ. Odsiedzi za kłusownictwo z nawiązką, a do tego jeszcze wlepimy mu karę za próbę przekupstwa.

– Spokojnie, Jo – szepnął Mike, dotykając jej ramienia.

Zgromiła go wzrokiem.

– Szlag mnie trafia – rzuciła. – Mam już serdecznie dość tych drobnych cwaniaczków i ich zakichanych układów.

– A Gallini? Sama proponowałaś Pugh, żeby zawarła z nim układ.

Spojrzała na niego.

– Tak, ale to co innego. Szukamy prawdziwego zabójcy Selkirka, tego drania, który zapłacił Galliniemu.

– Chwileczkę – Mike nie dawał za wygraną. – Zabójcą jest Gallini. Zleceniodawca tylko wyłożył forsę, ale sam by go nie zabił. To Gallini jest winny.

– A jednak to nie on zabił Yolande Prince – odparła.

– I tu masz rację – przyznał, posyłając jej szeroki uśmiech.

Joanna zwróciła się do funkcjonariuszy w kącie sali:

– Przeszukaliście mieszkanie Yolande Prince?

Pokiwali głowami.

– I znaleźliście coś?

– Około południa sąsiadka obok słyszała, jak Yolande Prince wchodziła do mieszkania – zakomunikował posterunkowy Jenkins.

Joanna skinęła głową.

– A więc to było krótko po tym, jak ją przesłuchaliśmy. No i co dalej? – spytała.

– Podobno brała prysznic. Ściany są cienkie i wszystko słychać – wyjaśnił. – A około drugiej ktoś zadzwonił dzwonkiem. Trzy razy.

– No i co?

– Sąsiadka usypiała akurat dziecko i bała się, że hałas je obudzi.

– A widziała, kto dzwonił?

– Nie.

– I co dalej?

– Usłyszała głosy. Rozmowa trwała jakieś dziesięć minut. Mieli włączone radio i nie było słychać, o czym mówią, ale po paru minutach ktoś widocznie je wyłączył i zrobiło się cicho.

Joanna spojrzała w stronę ekipy śledczej.

– Wiem, że wymagam za wiele, ale czy na przełącznikach radia były jakieś odciski palców?

– Niestety, nie – odparł jeden z funkcjonariuszy. – Nic nie znaleźliśmy.

Wzięła głęboki oddech i zwróciła się znów do Jenkinsa:

– No i co potem?

– Zrobiło się cicho, dziecko zasnęło, sąsiadka wykąpała się i zaczęła oglądać telewizję. Cieszyła się, że wreszcie ma święty spokój.

– A może widziała, że ktoś wychodził z mieszkania obok?

– Chwilę po tym, jak wyłączyli radio, wyjrzała na korytarz i zauważyła, że ktoś zbiega po schodach. Jakiś mężczyzna w długim płaszczu i czapce z daszkiem. Widziała go tylko z tyłu – dodał przepraszająco.

Joanna westchnęła.

– Był wysoki czy niski?

– Wzrost około metra sześćdziesięciu, średnia budowa ciała, koloru włosów nie było widać.

– I pewnie miał wysoko podniesiony kołnierz, co?

Jenkins uśmiechnął się smutno.

– Okej, dzięki – rzuciła. – To musiał być zabójca, tym razem nie wynajęty z zagranicy, tylko ktoś miejscowy, kto zrobił to z pobudek osobistych. Yolande na pewno go znała. I to właśnie on wynajął Galliniego – dodała, wodząc wzrokiem po twarzach zebranych.

Dom opieki, gdzie mieszkała Molly Frost, mieścił się w małym, parterowym budynku. Drzwi otworzyła jakaś kobieta na wózku.