Joanna wróciła do okładki czasopisma i zauważyła aktualną datę. Zamyślona, podała je Mike’owi, a on przeczytał artykuł bez słowa. Po chwili Joanna wstała, zdjęła kurtkę z oparcia krzesła i narzuciła ją na ramiona. Nauczyła się już radzić sobie z ręką w gipsie, która z każdym dniem ciążyła jej coraz mniej.
– No, to przynajmniej wiemy już, co się stało z brakującym portretem – podsumowała. – To niesamowite. Odkąd byliśmy u Carte-rów po raz pierwszy, miałam jakieś dziwne przeczucie – dodała, ale ani Mike, ani Dawn nie mieli pojęcia, o czym mówi. Wyczytała to w ich oczach. – Ale wy pewnie i tak nic nie rozumiecie. Chodź, Korpanski, zapraszam cię na lunch. Okazałeś się naprawdę niezłym szoferem.
Gdy byli już w drzwiach, zadzwonił telefon. Joanna wahała się, czy odebrać, ale poczucie obowiązku zwyciężyło.
– Czy to pani inspektor Joanna Piercy?
– Tak. Witam, panie Prince.
Mówił donośnym, stanowczym głosem. Widocznie nie chciał okazywać smutku po stracie córki. Ludzie różnie reagują po śmierci bliskich, pomyślała Joanna.
– Chcemy się wypowiedzieć w imieniu naszej córki – zaczął. – W gazetach piszą o niej różne rzeczy.
Joanna odparła, że nie warto nawet komentować tekstów z prasy brukowej. Dziennikarze to cwane sztuki, podsumowała w myślach. Nic dziwnego, że gdy tylko dowiedzieli się o śmierci Yolande, natychmiast zwietrzyli sensację i zaczęli snuć domysły, a tacy to już dobrze wiedzą, jakich użyć słów, by zwykłe przypuszczenia zabrzmiały jak fakty.
– Nasza córka nigdy by tego nie zrobiła – ciągnął Price. – Za dobrze ją znaliśmy. Opiekowała się troskliwie każdym swoim pacjentem, bez względu na jego przeszłość. Nie miała żadnych uprzedzeń do innych ludzi…
Joanna usiłowała dopatrzyć się w jego słowach uczuć kochającego ojca, którego nie stać na obiektywną ocenę, ale głos Prince’a nie zdradzał żadnych emocji – on po prostu stwierdzał fakty.
– Zamiast winić naszą córkę za porwanie pacjenta – mówił dalej – powinniście przyjrzeć się bliżej innym, którzy byli wtedy na dyżurze. Z naszej córki zrobiono kozła ofiarnego – dodał wyniośle.
– No i co o tym sądzisz, Mike? – spytała, kiedy wysłuchał jej relacji.
Na biurku piętrzyły się przed nią akta sprawy, komputer był włączony, a Joanna właśnie skończyła przeglądać kolejny raz zeznania. Mike słuchał w zamyśleniu.
– Jeśli ojciec Yolande mówi prawdę, to chyba wszystko zmienia, co? – zasugerowała.
Powoli skinął głową.
Pochyliła się do przodu, opierając się łokciem o czasopismo, aż na okładce zrobiło się wgłębienie.
– Wygląda na to, że jesteśmy już bardzo blisko. Musimy jeszcze raz wpaść do Carterów, może wreszcie coś się wyjaśni, a potem trzeba omówić parę rzeczy.
Mike podniósł się z miejsca, a jego wysoka sylwetka pochyliła się nad Joanną.
– Już prawie mamy ich w garści – orzekła.
Ściągnął brwi tak mocno, że niemal zetknęły się nad jego nosem.
– A mamy jakieś dowody?
– Nastawimy ich przeciwko sobie i wygadają się ze strachu.
W samo południe Emily Place świeciło pustkami – wokół nie było ani żywego ducha i panowała martwa cisza.
Tylko z domu numer czternaście dobiegały jakieś odgłosy.
Andy Carter stał na drabinie i malował okno na piętrze. Zauważył ich z góry.
– Kiedy dacie nam wreszcie święty spokój, do cholery? – krzyknął.
– Mamy tylko dwa pytania, panie Carter. Zszedł z drabiny, ale nie zaprosił ich do środka.
– Przychodzicie tu i rozdrapujecie rany – rzucił, urażony. – Odkąd zaczęliście nas dręczyć, Ann nie może spać.
– My rozdrapujemy rany? – spytała Joanna spokojnie. – To nie my zabiliśmy Selkirka. Za to musimy badać każdy ślad, dopóki nie znajdziemy sprawcy. Nie mamy innego wyjścia. Rozumie pan?
Carter zamrugał.
– Chyba rozumiem. Taką już macie pracę. No, to o co chcieliście spytać?
– Skąd pan wie, że zabójca kazał Selkirkowi klękać?
To pytanie wyraźnie go zdenerwowało. Zaczął niespokojnie wodzić wzrokiem po ich twarzach.
– No mów, Carter – ponaglił go Mike.
Ale mężczyzna zacisnął wargi.
– W takim razie pojedzie pan z nami na komendę.
– Nie, błagam! Muszę tu zostać… Ann się wścieknie, jeśli nie zastanie mnie w domu…
Czekali, aż się uspokoi.
– Mój kolega często tamtędy chodzi – wykrztusił wreszcie. – Widział zwłoki. Mówił, że Selkirk leżał na boku ze związanymi rękami. Miał ugięte kolana.
Joanna wzięła głęboki oddech. Powoli wszystko zaczęło składać się w jedną całość.
– A czy ten pana kolega nie nazywa się przypadkiem Holloway?
– Tego nie mogę powiedzieć – odparł obronnym tonem. – Ale przysięgam, że mówię prawdę – dodał, odwracając się tyłem.
Joanna czekała, aż zrozumie swój błąd, i po chwili Carter spojrzał na nią.
– A to drugie pytanie?
– Czy w ciągu ostatnich pięciu lat kupiliście nową drukarkę?
Zrobił gwałtowny wdech.
– Błagam, zostawcie nas w spokoju – jęknął.
– A gdzie jest teraz pana żona, panie Carter?
– W pracy. A niby gdzie ma być?
To był niezwykły widok: Ann stała przy przejściu dla pieszych w jaskrawozielonej kamizelce, trzymając w ręce wielki lizak z napisem UWAGA – DZIECI. Obserwowali ją przez chwilę, dobrze wiedząc, po co to robi.
Przy przejściu zebrała się grupka dzieci. Ann Carter czekała jeszcze. Powoli nadjechał jakiś samochód, a ona wciąż czekała. Inny kierowca jechał za nim rozpędzonym autem. Przyśpieszył, jakby nie miał zamiaru się zatrzymać. Pędził w stronę pasów. Wtedy Ann zebrała dzieci i odważnie weszła na jezdnię. Samochód zatrzymał się z piskiem opon, a kierowca pokazał środkowy palec znad kierownicy.
Ann Carter tylko się uśmiechnęła, a dzieci bezpiecznie przeszły na drugą stronę.
Joanna i Mike poczekali na nią na chodniku.
Na ich widok zasępiła się.
– Po co tu przyszliście?
Joanna obserwowała ją bez słowa.
Kobieta popatrzyła na funkcjonariuszy, po czym odwróciła głowę w stronę przejeżdżających aut i matek z dziećmi przy przejściu dla pieszych.
– Muszę tam już pójść – oznajmiła.
Joanna położyła jej dłoń na ramieniu.
– Nie, teraz pójdzie pani z nami.
Mike wezwał przez radio policjanta, by zapewnić bezpieczeństwo na przejściu dla pieszych i wraz z Joanną zawieźli Ann na komendę. Nie broniła się ani nie protestowała i, o dziwo, nie prosiła nawet, by zawiadomić jej męża, jakby wcale nie obchodziło jej, że Andy może się o nią niepokoić. Patrząc na jej szczupłą, napiętą twarz, Joanna i Mike wiedzieli, że Ann myśli tylko o córce. Po półgodzinie kobieta przerwała milczenie.
– Widziałam, jak zabiera go karetka – oznajmiła nagle ściszonym głosem.
– Tak też myślałam – przyznała Joanna.
To przeczucie dręczyło ją już od jakiegoś czasu.
– A wcześniej wysłała pani list?
W odpowiedzi przekrzywiła głowę.
– Żeby przypomnieć mu o Rowenie?
Przytaknęła, patrząc na Joannę w osłupieniu. Łzy ciekły jej po policzkach.
– Chciałam, żeby wiedział, że to za nią.
– I tak długo odkładała pani pieniądze?
Ann Carter uśmiechnęła się.
– Czekałam, aż los sam zadecyduje, czy pierwszy zginie on, czy ja – odparła spokojnym tonem. – Życie jest jak loteria. – Pokręciła smutno głową. – A mnie było wszystko jedno, bo i tak nie mam już po co żyć – dodała, podnosząc wzrok na Joannę.
Ta dotknęła lekko jej ramienia.