– Załatwimy pani adwokata, pani Carter – rzekła.
Mike ruszył za nią korytarzem.
– No i co z tymi listami?
– Napisała je wszystkie, tyle że ten ostatni wydrukowała na innej drukarce. Użyła nawet tych samych słów. Zdrowy rozsądek bije na głowę nawet najbardziej szczegółowe ekspertyzy, Mike.
– I tę pielęgniarkę też załatwiła?
Joanna odwróciła głowę i spojrzała mu w oczy.
– Nie żartuj – skwitowała.
– No więc jeśli nie ona, to kto?
Zaczekała, aż wejdą do jej biura, by móc spokojnie rozmawiać za zamkniętymi drzwiami.
– O’Sullivan – odparła wreszcie. – Połasił się na forsę i wpuścił Galliniego, a potem bał się, że Yolande pokojarzy fakty i go wyda.
– Ale po co to zrobił? – spytał Mike, opadając na krzesło.
– Jak to, po co? – zdziwiła się. – Też mi pytanie! – prychnęła lekkim tonem, czując, jak wreszcie schodzi z niej napięcie. – Dla forsy, oczywiście. Carterowie przyjaźnili się z Frostami i na pewno odwiedzali Michaela w szpitalu, a więc musieli znać O’Sullivana i Yolande, skoro ci pracowali na oddziale. Kiedy Selkirk dostał list, Ann czekała gdzieś na zewnątrz, ale na widok karetki wpadła w panikę i szybko powiadomiła Galliniego o zmianie planu, a potem skontaktowała się z O’Sullivanem i wynajęła go do pomocy. Niestety, O’Sullivan okazał się dość sprytny i przewidział, że ktoś wykryje udział osób trzecich w porwaniu Selkirka, i uznał, że zabójstwo Yolande odciągnie od niego uwagę policji, bo wszelkie podejrzenia padną na nią. Przez chwilę daliśmy się nawet na to nabrać. Naprawdę nieźle to sobie wymyślił.
Mike nie spuszczał z niej wzroku.
– A jakie mamy dowody? – spytał.
W odpowiedzi powtórzyła to, co przedtem:
– Nastawimy ich przeciwko sobie i wygadają się ze strachu. – Zerknęła w stronę drzwi. – Kiedy Ann Carter usłyszy całą prawdę o Yolande, to na pewno wszystko wyśpiewa, bo w przeciwieństwie do O’Sullivana ta kobieta przynajmniej ma jakieś sumienie – stwierdziła z przekonaniem. – Zastanawia mnie tylko jedno: co, do diabła, Justin Selkirk zrobił ze swymi pieniędzmi?
– Niech zgadnę – zaśmiał się Mike.
Spojrzała na niego, zaciekawiona.
– No, to mów.
– Pamiętasz te rusztowania na budynku jego szkoły? Założę się, że pożyczył pieniądze na remont… na prośbę LouLou. – Wypowiadając to imię, zawsze usiłował stłumić śmiech, ale nie tym razem.
Po chwili z biura Joanny dały się słyszeć niekontrolowane wybuchy śmiechu. Inni funkcjonariusze spojrzeli po sobie.
– Chyba nareszcie rozgryźli tę sprawę – podsumowała Dawn Critchlow.
Kilka tygodni później Joannie zdjęto gips. Ręka wyglądała jakoś nieswojo, blado i mizernie. Joanna z trudem poruszyła nadgarstkiem. Postanowiła, że już jutro wsiądzie na rower.
W ten ciepły, słoneczny jesienny dzień komenda świeciła pustkami. Większość policjantów zaangażowanych w śledztwo wzięła sobie wolne, żeby odpocząć po ciężkich nadgodzinach. Joanna zastała tylko Mike’a. Siedział przy biurku, popijając kawę, i przeglądał zeznania.
– To trochę za mało, żeby wnieść oskarżenie – stwierdził. – Nie mamy dość silnych dowodów. O’Sullivan nie przyznaje się do winy, a zeznania Ann Carter nie wystarczą.
– Spokojnie, Mike. Mamy wydruki rozmów telefonicznych. Ann kontaktowała się z Gallinim z budki na końcu ulicy, ale do O’Sullivana nieopatrznie zadzwoniła z domu. Znamy dokładną godzinę i czas ich rozmowy i możemy to wykorzystać przy jego przesłuchaniu. Myślę, że to się nam przyda.
– Obyś miała rację, Jo – odparł, spoglądając na jej ramię. – No, nie masz już gipsu!
– Ale za to mam rękę. – Przysiadła na krawędzi biurka, uśmiechając się lekko. – Pomyśl tylko: przez tyle lat planowała zemstę na człowieku, który wymigał się od kary za zabicie jej córki… Rodzicielska miłość nie zna jednak granic – dodała nieśmiało.
Mike utkwił w niej swoje ciemne oczy i obserwował, jak bawi się długopisami na biurku.
– Chodzi ci o Rowenę Carter? – spytał mimochodem. – Czy może o Eloise Levin? – dodał, patrząc przez okno gdzieś w dal. – Bo z tobą to nigdy nie wiadomo.
– O jedną i drugą – odparła obojętnie, unikając jego wzroku. – Nie wiedziałam, że z miłości do dziecka można zabić – dodała po chwili zawahania.
Po jego wyjściu podniosła słuchawkę.
Przypomniał jej się pewien hotelik, który widziała w zeszłym roku przy szosie nieopodal Stratford-upon-Avon – szesnastowieczny zajazd z muru pruskiego, serwujący królewskie dania, z łóżkami z baldachimem w pokojach. Uznała, że to idealne miejsce na weekend we dwoje, i wykręciła numer.
– Chciałabym zarezerwować dwuosobowy pokój na przyszły weekend.
Odkładając słuchawkę, poczuła wielką ulgę.
Najgorsze miała już za sobą.
Priscilla Masters