Выбрать главу

– Ale zrozum, proszę, że nie potrzebuję, byś był moją więzią z czymkolwiek.

Jestem z tobą szczęśliwa, tak jak jest, odcięta od wszystkiego i od wszystkich.

On także spoważniał: – Rozumi em cię. I nie obawiaj się, że zacznę się interesować twoim przeszłym życiem. Jedyną osobą, z którą się spotkam spośród znanych ci ludzi, będzie twoja matka.

Co miała mu powiedzieć? Że nie chce, by spotykał się właśnie z jej matką? Jak mu to powiedzieć, skoro on z taką miłością wspomina własną zmarłą mamę?

– Podziwiam twoją matkę. Jej żywotność!

Irena nie wątpi. Wszyscy podziwiają jej matkę za jej żywotność. Jak wyjaśnić Gustaf owi, że w magicznym kręgu matczynej siły Irenie nigdy nie udało się pokierować własnym życiem? Jak mu wyjaśnić, że stała obecność matki spychałaby ją do tyłu, w jej słabość, w jej niedojrzałość? Ach, cóż za szalony pomysł miał Gustaf, żeby wiązać się z Pragą!

Dopiero w domu, gdy została sama, uspokoiła się i pocieszyła: „Policyjna przegroda między krajami komunistycznymi a Zachodem jest, Bogu dzięki, wystarczająco solidna. Nie muszę się lękać, że kontakty Gustafa z Pragą w czymś mi zagrożą." Co? Co też sobie pomyślała? „Przegroda policyjna jest, Bogu dzięki, wystarczająco solidna"? Naprawdę pomyślała „Bogu dzięki"? Ona, emigrantka, nad którą wszyscy się użalają, gdyż utraciła ojczyznę, pomyślała sobie „Bogu dzięki"?

6

Gustaf poznał Martina przypadkiem, podczas rozmów handlowych. Irenę spotkał o wiele później, gdy była już wdową. Spodobali się sobie, lecz byli nieśmiali. I wówczas mąż nadbiegł z pomocą z zaświatów, ofiarowując siebie za temat łatwej pogawędki. Kiedy Gustaf dowiedział się, że Martin urodził się w tym samym roku co on, usłyszał, jak pada mur dzielący go od tej kobiety, o tyle od niego młodszej, i poczuł pełną wdzięczności sympatię dla zmarłego, którego wiek zachęcił go, by uderzyć w zaloty do pięknej wdowy.

Czcił swą zmarłą matkę, tolerował (bez przyjemności) dwie już dorosłe córki, uciekał przed małżonką. Chętnie by się rozwiódł, gdyby rozwód można było przeprowadzić polubownie. Ponieważ nie było to możliwe, robił, co mógł, by przebywać z dala od Szwecji. Irena, podobnie jak on, miała dwie córki, również na progu dorosłego życia. Starszej Gustaf kupił kawalerkę, dla młodszej wystarał się o internat w Anglii, tak więc, mieszkając samotnie, Irena mogła gościć go u siebie.

Była olśniona jego dobrocią, która wszystkim zdawała się główną, najbardziej rzucającą się w oczy, niemal nierealną cechą jego charakteru. Czarował nią kobiety, które zbyt późno pojmowały, że ta dobroć jest nie tyle narzędziem uwodzenia, co obrony. Był ukochanym dzieckiem matki, niezdolnym do samotnego życia, bez opieki kobiet. Ale tym gorzej znosił ich wymagania, swarliwość, ich płacz i nawet ich ciała, zbyt obecne, zbyt natarczywe. Aby je utrzymać przy sobie i zarazem od nich uciekać, strzelał w nie pociskami dobra. Ukryty za dymem wybuchów, dawał nogę.

Irenę z początku jego dobroć zbijała z tropu: dlaczego jest tak miły, taki szczodry, nie ma żadnych wymagań? Czym może mu odpłacić? Nie znalazła innej rekompensaty niż manifestowanie swego pragnienia. Wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczyma, które domagały się jakiegoś nienazwanego ogromu i upojenia.

Jej pragnienie; smutne dzieje jej pragnienia. Zanim spotkała Martina, nie zaznała miłości. Później urodziła dziecko, z Pragi do Francji pojechała z drugą córką w brzuchu, a wkrótce potem Martin zmarł. Przeżyła długie, trudne lata, zmuszona przyjmować każdą pracę, sprzątanie, obsługiwanie bogatego paralityka, i wielkim sukcesem było, że może robić tłumaczenia z rosyjskiego na francuski (co za szczęście, że pilnie uczyła się w Pradze języków). Lata mijały i na afiszach, na bilboardach, na pierwszych stronach magazynów wyłożonych w kioskach kobiety się rozbierały, pary się całowały, mężczyźni prężyli się w slipkach i pośród tej powszechnej orgii jej ciało wędrowało ulicami opuszczone, niewidoczne.

I) la Ireny spotkanie z Gustafem było świętem. Po tak długim czasie jej ciało, jej twarz zostały wreszcie dostrzeżone i dzięki ich urokowi mężczyzna zaprosił ją do wspólnego życia. Matka zaskoczyła ją w Paryżu w trakcie uniesienia. Ale może w tym samym czasie, lub tylko nieco później, zaczęła niejasno podejrzewać, że jej ciało nie całkiem wymknęło się przeznaczeniu, które było mu pisane raz na zawsze. Że ten mężczyzna, który uciekał przed żoną, przed swymi kobietami, nie szukał z nią przygody, nowej młodości, wolności zmysłów, lecz wytchnienia. Nie przesadzajmy, jej ciała dotyk nie omijał, lecz rosło w niej podejrzenie, że było dotykane mniej, niż na to zasługiwało.

7

Komunizm zgasł w Europie dokładnie dwieście lat po wybuchu rewolucji francuskiej. Dla Sylvii, paryskiej przyjaciółki Ireny, ta zbieżność skrywała mnóstwo znaczeń. Ale właściwie jakich znaczeń? Jakie imię dać hakowi triumfalnemu, który oparł się na tych dwóch majestatycznych datach? Łuk dwóch największych rewolucji europejskich? Czy łuk łączący Największą Rewolucję z Ostateczną Restauracją? Aby uniknąć sporów ideologicznych, proponuję na nasz użytek interpretację skromniejszą: z pierwszej daty wyrosła wielka europejska postać, Emigrant (Wielki Zdrajca czy Wielki Męczennik, jak kto woli); druga wyprowadziła Emigranta ze sceny dziejowej Europejczyków; tym samym wielki reżyser podświadomości zbiorowej położył kres swemu najbardziej oryginalnemu dziełu, dziełu emigranckich snów. W tym właśnie czasie Irena po raz pierwszy, na kilka dni, wróciła do Pragi.

Kiedy wyjeżdżała, było bardzo zimno, a później, po trzech dniach nieoczekiwanie, przedwcześnie, przyszło lato. W swym ciepłym kostiumie nie mogła już dłużej chodzić. Ponieważ nie wzięła lżejszych ubrań, poszła do sklepu kupić sobie sukienkę. Kraj nie opływał jeszcze w zachodnie towary i zobaczyła te same materiały, te same kolory, te same fasony, które znała z czasów komunistycznych. Przymierzyła parę sukienek i poczuła się zakłopotana. Trudno powiedzieć dlaczego: nie były brzydkie, fason nie był zły, lecz przypominały jej odległą przeszłość, surową odzież jej młodości, wydały jej się naiwne, prowincjonalne, nieeleganckie, w sam raz dla wiejskiej nauczycielki. Spieszyło się jej jednak. Dlaczego w końcu nie mogłaby przez kilka dni przypominać wiejskiej nauczycielki? Kupiła sukienkę za śmiesznie niską cenę, wyszła w niej na rozgrzaną ulicę, a ciepły kostium włożyła do torby.

Później, chodząc po jakimś domu towarowym, stanęła nieoczekiwanie przed ścianą pokrytą dużym lustrem i oniemiała: kobieta, którą widziała, nie była nią, była kimś innym, albo, kiedy już przyjrzała się sobie dłużej w nowej sukience, była nią, lecz z innego życia, życia, które by prowadziła, gdyby została w kraju. Ta kobieta nie była antypatyczna, była wręcz ujmująca, lecz zbyt ujmująca, ujmująca aż do łez, żałosna, biedna, słaba, uległa.

Chwyciła ją ta sama panika, co niegdyś w snach emigrantki: magiczna siła sukienki więziła ją w życiu, którego nie chciała, lecz porzucić nie była już zdolna. Tak jakby niegdyś, u zarania dorosłego życia, miała przed sobą różne możliwe istnienia, spośród których wybrała to, które zawiodło ją do Francji. I tak jakby te inne istnienia, wówczas odrzucone, odepchnięte, stały wciąż w gotowości i zazdrośnie ją śledziły ze swych kryjówek. I teraz jedno z nich złapało Irenę i wcisnęło ją w nową sukienkę niczym w kaftan bezpieczeństwa.

Przerażona pomknęła do Gustafa (miał w centrum miasta garsonierę), by się przebrać w swój ciepły kostium. Spojrzała przez okno. Niebo było zachmurzone i drzewa targał wiatr. Upał trwał tylko kilka godzin. Kilka godzin skwaru, aby wpędzić ją w koszmar, uświadomić jej horror powrotu.