Tomasz wyłączył radio i powiedział:
– Tajna policja istnieje wszędzie na świecie. Ale to, że nadaje swoje taśmy przez radio, tego nigdzie nie ma! To jest bezprecedensowe!
– Och, znam to – powiedziała Teresa. – Kiedy miałam czternaście lat, pisałam dziennik. Bałam się, żeby go ktoś nie przeczytał. Schowałam go na strychu. Matka to wyśledziła. Raz przy obiedzie, kiedy wszyscy siedzieli pochyleni nad zupą, wyciągnęła go z kieszeni i powiedziała: A teraz posłuchajcie! I czytała, parskając śmiechem przy każdym zdaniu. Wszyscy śmiali się tak, że nie mogli jeść.
3.
Zawsze ją przekonywał, żeby pozwoliła mu jeść śniadanie samemu i położyła się jeszcze spać. Ale nie zgadzała się na to. Tomasz pracował od siódmej do czwartej, a ona od czwartej do północy. Gdyby nie jadła z nim śniadania, mogliby ze sobą rozmawiać właściwie tylko w niedzielę. Dlatego wstawała razem z nim, a po jego odejściu kładła się z powrotem i dosypiała.
Teraz jednak bała się usnąć, bo chciała o dziesiątej pójść do sauny w drewnianej pływalni na wyspie Zofin. Chętnych było wielu, miejsc mało i można tam się było dostać tylko przez protekcję. W kasie siedziała, na szczęście, żona profesora wyrzuconego z uniwersytetu. Profesor był przyjacielem byłego pacjenta Tomasza. Tomasz poprosił pacjenta, pacjent profesora, profesor swą żonę i w ten sposób Teresa miała raz na tydzień zarezerwowany wstęp.
Szła na piechotę. Nienawidziła wiecznie przepełnionych tramwajów, gdzie ludzie pełni nienawiści przytulali się do siebie, deptali sobie po nogach, obrywali sobie guziki u płaszczy i miotali przekleństwa.
Mżyło. Przechodnie spiesząc się otwierali nad głowami parasole i od razu na chodnikach powstał tłok. Pręty parasoli zakleszczały się o siebie. Mężczyźni byli uprzejmi i kiedy mijali Teresę, podnosili parasol wysoko nad głowę, żeby mogła pod nim przejść. Ale kobiety nie ustępowały. Mierzyły się twardym wzrokiem i każda czekała, aż ta druga okaże się słabsza i ustąpi. Spotkanie dwóch parasoli było pojedynkiem siły. Teresa z początku ustępowała, ale kiedy zobaczyła, że żadna nie rewanżuje jej uprzejmości, zaczęła mocno zwierać parasol, tak samo jak tamte. Kilka razy wpadła na parasol z naprzeciwka, ale nikt nigdy nie powiedział: „Przepraszam”. Na ogól nie padło ani słowo, tylko dwa czy trzy razy usłyszała: „Krowa”, albo „Ślepa jesteś?”
Kobiety uzbrojone w parasole były stare i młode, ale najwytrwalsze bojowniczki zdarzały się właśnie między młodymi. Teresa przypomniała sobie dni inwazji. Dziewczyny w spódniczkach mini nosiły na długich drzewcach narodowe flagi. Był to seksualny zamach na rosyjskich żołnierzy trzymanych przez lata w stanie płciowej ascezy. Musieli czuć się w Pradze jak na planecie wymyślonej przez autora powieści fantastycznej pełnej niewiarygodnie eleganckich kobiet, które demonstrowały swą pogardę krocząc na wysokich, pięknych nogach, jakich w Rosji nie można zobaczyć już od pięciu czy sześciu wieków.
Zrobiła wtedy mnóstwo zdjęć tych młodych kobiet na tle czołgów. Podziwiała je! Dokładnie te same kobiety szły teraz naprzeciwko niej, bezczelne i złe. Zamiast flag trzymały parasole, ale trzymały je z taką samą pychą. Były skłonne walczyć z armią najeźdźcy równie bezwzględnie jak z parasolem, który nie chce ustąpić im z drogi.
4.
Doszła na Rynek Staromiejski z surowym Tyńskim kościołem i rzędami kamieniczek ustawionych w nieregularny czworobok. Stary ratusz, z XIV wieku, który kiedyś zajmował jedną ze stron placu, leży już od dwudziestu siedmiu lat w ruinach. Warszawa, Drezno, Berlin, Kolonia, Budapeszt były podczas ostatniej wojny straszliwie zniszczone, ale ich mieszkańcy je odbudowali i na ogół starannie zrekonstruowali stare, historyczne dzielnice. Prażanie mieli kompleks niższości w stosunku do tych miast. Jedynym sławnym budynkiem zniszczonym przez wojnę był staromiejski ratusz. Zdecydowali się zostawić go w stanie ruiny na wieczną pamiątkę, żeby żaden Polak ani Niemiec nie mógł im zarzucić, że mało cierpieli. U wejścia do słynnej ruiny, która miała być po wsze czasy przestrogą przed wojną, postawiono z metalowych tyczek trybunę z okazji jakiejś manifestacji, na którą partia komunistyczna zapędziła wczoraj albo zapędzi jutro mieszkańców Pragi.
Teresa spojrzała na zburzony ratusz i nagle przypomniało jej to matkę: ta perwersyjna potrzeba, by prezentować swe ruiny, by chlubić się swą brzydotą, epatować nędzą, obnażać kikut amputowanej ręki i zmuszać cały świat, żeby mu się przyglądał. Wszystko w ostatnich czasach przypominało jej matkę. Wydawało jej się, że świat matki, od którego uciekła przed dziesięciu laty, powraca teraz i otacza ją ze wszystkich stron. Dlatego opowiedziała dziś rano o tym. jak matka czytała przy obiedzie rechoczącej rodzinie jej intymny dziennik. Cóż oznacza innego nadawanie prywatnej rozmowy przy winie w środkach masowego przekazu, jak nie to, że świat zmienia się w obóz koncentracyjny?
Teresa posługiwała się tym pojęciem niemalże od dzieciństwa, kiedy chciała wyrazić, jak wygląda życie w jej rodzinie. Obóz koncentracyjny to takie miejsce, w którym ludzie nieustannie żyją obok siebie, dzień i noc. Okrucieństwo i gwałt to tylko drugorzędne (i nie zawsze nieodłączne) znaki. Obóz koncentracyjny to absolutna negacja prywatności.
Prochazka. który nie mógł pogadać przy winie ze swym przyjacielem w bezpiecznym azylu intymności, żył (nie przypuszczając tego w ogóle, co okazało się jego życiowym błędem!) w obozie koncentracyjnym. Teresa żyła w obozie koncentracyjnym, kiedy mieszkała u matki. Od tego czasu wie, że obóz koncentracyjny nie jest niczym wyjątkowym, godnym uwagi, ale przeciwnie, czymś codziennym, podstawowym; człowiek rodzi się w nim i ucieka zeń tylko kosztem najwyższego wysiłku.
5.
Na trzech umieszczonych przed sobą amfiteatralnie ławach siedziały kobiety, tak ściśnięte, że jedna dotykała drugiej. Obok Teresy pociła się trzydziestoletnia mniej więcej kobieta o prześlicznej twarzy. Od pach zwisały jej dwie niezwykłych rozmiarów piersi, które huśtały się przy każdym ruchu. Kobieta wstała i Teresa stwierdziła, że również jej tyłek przypomina dwa monstrualne worki, i że nijak się nie ma do jej twarzy.
Możliwe że ta kobieta staje często przed lustrem, ogląda swe ciało i chce ujrzeć poprzez nie swoją duszę, tak jak to od dzieciństwa próbuje zrobić Teresa. Zapewne również myślała kiedyś naiwnie, że mogłaby używać swego ciała jako wizytówki swej duszy. Ale jak monstrualna musiałaby to być dusza, gdyby miała czymkolwiek przypominać to ciało, ten wieszak z czterema workami?
Teresa wstała i poszła pod prysznic. Potem wyszła na zewnątrz. Ciągle mżyło. Stała na drewnianej platformie, pod która płynęła Wełtawa, ogrodzona na przestrzeni kilkunastu metrów kwadratowych wysokim płotem chroniącym kobiety przed wzrokiem miasta. Spojrzała w dół i ujrzała nad powierzchnią twarz kobiety, o której przed chwilą myślała.