Выбрать главу

najlepszym sposobem na piegi jest okładanie cery ogórkiem…

O, a teraz przyjemny list. Bardzo proszę. To lubię. Na komputerze pisał. Facet. I na niebieskim papierze. Infantylny jakiś.

Droga Redakcjo,

żona oświadczyła mi, że od wielu lat nie jest ze mną szczęśliwa, a właściwie nigdy nie była. Ma romans z kolegą z pracy, z którym czuje się jak prawdziwa kobieta. Nie mogę sobie dać rady, nie rozumiem, jak mogło do tego dojść, zawsze ją bardzo kochałem…

Nie rozumiesz, głąbie? Dobrze ci tak! Nareszcie jakaś kobieta wyzwala się z krępujących ją szowinistycznych więzów, a ty nie rozumiesz? Ja ci wytłumaczę!

Szanowny Panie,

ze smutkiem przeczytałam pański list i choć cała sytuacja budzi moje głębokie współczucie (ha, ha, ha – chciałeś być pierwszy, ale masz mądrzejszą żonę), to jednak nie mogę oprzeć się wrażeniu, że udział pana w tej sprawie jest duży. Kobieta na ogół nie rzuca się w romans z innym, jeśli mąż zaspokaja jej podstawowe potrzeby – bycia kochaną, ważną i szanowaną. Prawdopodobnie w waszym związku zabrakło intymności i zaufania, więzy, które was łączyły, nie były wystarczająco mocne. Człowiek, który kocha, potrafi wiele wybaczyć i walczyć o swoją miłość. Jeśli żona jest szczęśliwa z innym mężczyzną – jest to jednoznaczne. Znalazła tam coś, czego pan jej nie umiał lub nie chciał dać. Rozumiem, że czuje się pan zdradzony. To nie musi być dowód miłości, ale egoizmu i zranionej męskiej dumy. Niech rozważy pan w swoim sumieniu, czy pan ze swej strony w związek z żoną zainwestował rzeczywiście wszystko. Osobiście wątpię – sama jestem kobietą i wiem, że miłość mężczyzny, jeśli jest prawdziwa, potrafi uczynić cuda. Kobieta kochana nigdy nie spojrzy na innego faceta. Jeśli rzeczywiście kocha pan żonę – pana cierpliwość i wyrozumiałość będą nagrodzone.

Czekaj sobie na nią do świętego Nigdy.

Życzę panu, aby w następnym związku umiał pan więcej dawać, a wtedy nie spotka pana rozczarowanie.

Z poważaniem…

Jeśli ma być szczerze, to bardzo proszę. Bardzo lubię żonę faceta od niebieskiego papieru. Przynajmniej jedna z nas się nie dała tym dupkom. I ja się też nie dam. Będę miała swój własny dom i będę sobie paliła w łóżku papierosy i wpuszczała psa na kołdrę. I jadła śniadanie w niedzielę, czytając książki w łóżku. Będę sobie czytała i kruszyła okruszkami z pysznych bułeczek.

***

Wpadłam w panikę. Wcale nie jestem spakowana. Nie wiem, od czego zacząć. Zostało mi jeszcze czterdzieści dziewięć godzin do przyjazdu samochodu, który ma nas przeprowadzić do mieszkania Julka. Potem będę się zastanawiać, co dalej.

Przyjechała Ula. Siedziałam właśnie na podłodze, próbując złożyć kartony. Obok mnie leżały książki. Jakieś osiemset. Oraz swetry. Oraz bluzki. Pościel. Ubrania Tosi. Filiżanki z mojego (tak! przedślubnego!) kompletu. Cukierniczka srebrna od mojej kuzynki. Wiklinowe koszyczki, które zbierałam namiętnie. Każdy inny. Bibelociki. Świeczniki. Świeczki. Zrobiłam sobie herbatkę bez cytryny. Za to z fusami – taką, jaką lubię. Żeby poczytać pamiętnik. Z lat wczesnej młodości, który wypadł z najwyższej półki w szafie, kiedy próbowałam zdjąć swetry. Schowałam go tam przed tym od Joli. Cztery lata temu, po remoncie.

Borys na dźwięk dzwonka zerwał się, wylał herbatę na nie wiadomo dlaczego otwarty Słownik mitów i pognał do drzwi. Nienawidzę psów! Fusy spłynęły malowniczo po haśle „pięta Achillesa” i zatrzymały się na encyklopedii. Najpierw się troszkę zagotowałam, a potem pieczołowicie złożyłam obie książki razem z fusami i mocno przygniotłam słownikiem angielsko-polskim. Żeby dobrze przywarły te fusy. W ogóle nie widać, że w środku są fusy. Się zdziwi.

Obie książki są tego od Joli.

Dobry piesek.

Ula weszła i troszkę zbladła. A potem pogodnie powiedziała:

– O, widzę, że już kończysz.

Nic nie kończyłam. Jeszcze w ogóle nawet nie zaczęłam.

Ale Ula wzięła karton, złożyła go w piętnaście sekund i zapytała, od czego zaczynamy. Wobec tego jej nie przeszkadzałam. Czytałam na głos pamiętnik i było bardzo wesoło.

Po sześciu godzinach byłam spakowana. Wieczorem przyjechał po nią mąż (po mnie już nigdy nie przyjedzie mąż!) i przewieźliśmy komputer.

Potem odwieźli mnie z powrotem w te resztki mojego domu (nigdy już mąż mnie nie odwiezie do domu!). Zrobiłam jakąś nędzną kolację (nigdy już nie będę robiła kolacji w tym domu!). Potem otworzyłam whisky, którą mu (idiotka!) przywiozłam na urodziny – była schowana w szafce z butami – i wypiłyśmy pół butelki. (Już nigdy nie będę mężowi przywoziła whisky, bo nie mam męża).

Jestem samotną porzuconą kobietą.

Położyłam się o trzeciej obok Słownika mitów greckich i Boryska, mojego ukochanego pieseczka, który zawsze mnie kochał i nigdy nie opuści na pewno, kochany kundeleczek. A oni wszyscy, czyli Jola i ten od niej, dostaną ospy i utyją. I też będzie im się kiwał sufit troszeczkę, aż spadnie. I będą mieli duże złote zęby. I ubytki. Brak mózgu. I trądzik starczy. I nie będą mieli kochaniutkiego dobrego pieseczka, który jest mój, mój i tylko mój…

***

O matko, jak mi się chce pić! Nie wiem, kto dopił whisky.

Bo Borysowi nie chce się pić. Obserwowałam go ukradkiem.

***

Ta kobieta od mojej ziemi chce dwadzieścia tysięcy.

Eks dał mi pieniądze przy notariuszu. Podpisałam, co chciał.

Byłam znakomicie ubrana, bo Renata pożyczyła mi spódnicę, żeby go zatkało. Śliczną i luksusową. Za nowe rajstopy zapłaciłam czterdzieści cztery złote. Szare. Francuskie. Za nowy lakier do paznokci siedemdziesiąt pięć. Manicure i makijaż kosztowały siedemdziesiąt złotych. Eksio nic nie powiedział, ale widziałam, jak mi się cały czas przyglądał. W życiu tak na mnie nie patrzył. Choć nie wyglądał na zatkanego. Niech żałuje! Zapytał, czy mnie gdzieś nie podwieźć.

Uprzejmie podziękowałam. Niech wozi tę swoją. Niech wie, że mam klasę. Zresztą to dwadzieścia minut autobusem. Tłukłam się do mieszkania Julka półtorej godziny, bo na Łazienkowskiej wywrócił się tir.

Na ulicy ludzie na mnie patrzyli. Wyglądałam wystrzałowo. Wcale nie trzeba być anorektyczną Jolą, żeby zwracać uwagę mężczyzn. A w autobusie jakiś facet oczu ode mnie nie mógł oderwać! Jeszcze mnie stać na niejedno! Wszystko przede mną! Już zawsze będę elegancką kobietą!

Borys przywitał mnie tak, jakby mnie nie widział rok.

Podarł mi rajstopy za czterdzieści cztery złote i zahaczył pazurami o spódnicę Renaty. Dziura jak jasny gwint! Wbiegłam do łazienki i chlapnęłam lakierem na oczko w rajstopach. Podobno tak się robi. Mam to w komputerze. W bazie danych, co robić domowym sposobem w razie różnych wypadków. Lakier diabli wzięli. Popłynął aż na podłogę. Ani rajstop, ani lakieru. Co za bzdury w tym komputerze!

I wtedy niestety spojrzałam w lustro. Jedno oko miałam rzeczywiście świetne. Duże. Błyszczące. Zielony cień znakomicie podkreślał tęczówkę. Niestety miałam również drugie oko. Wyglądało, jakby mi ktoś przywalił. Zielony cień pod spodem, tusz pod okiem. Boże, dlaczego mi to zrobiłeś? Dlaczego nie jestem cyklopem?

No tak. Jak wyszłam od kosmetyczki, coś mi wpadło do oka. I na pewno wsadziłam tam rękę! Dlaczego nie pamiętałam, że jestem elegancką kobietą? Nienawidzę być elegancką kobietą! Już nigdy się nie pomaluję, przysięgam.