Przetrwała to wszystko!
A teraz, teraz, w tej najpiękniejszej z chwil, była wolna i otoczona takim nadziemskim pięknem, że aż czuła ból w piersiach i gardle. Wydawało się jej, że wiatr nie okrąża jej, lecz przepływa przez nią, przepełniając tajemniczą siłą życia.
Czy mogłaby tak po prostu odrzucić taki dar?
Przynajmniej żyła.
Lily rozwarła ramiona, podniosła głowę w kierunku wschodzącego słońca i stojąc na piasku, okręciła się dwa razy. Czuła, że na krótką chwilę dotarła do samego rdzenia tajemnicy.
Była żywa.
Po prostu żywa!
Przepełniona nową nadzieją, nową odwagą, nowym bogactwem uczuć ruszyła dalej, bosymi stopami ostrożnie badając drogę przez skały wyrastające w miejscu, gdzie kończyła się plaża, ciesząc się z odosobnienia, jakie oferowało wysokie urwisko z lewej i morze z prawej strony. Nie trwało to długo. Gdy tylko minęła zakręt cypelka, zobaczyła przed sobą łódki kołyszące się na wodzie, małe domki i inne budynki, zgromadzone u stóp urwiska. Domyśliła się, że dotarła do Lower Newbury, leżącego u podnóża stromego wzgórza, które widziała wcześniej z gospody.
Uśmiechnęła się pogodnie i ruszyła dalej. Mimo wczesnej pory widziała krzątających się w wiosce ludzi. Zwykłych ludzi, takich jak ona sama.
Lily czuła się niezwykle szczęśliwa, kiedy wreszcie boso przekroczyła bramy prowadzące do Newbury Abbey i weszła w szeroką aleję. Wcześniej wspięła się na wysokie wzgórze i przemaszerowała przez łąkę do Upper Newbury, pozdrawiając nielicznych napotykanych ludzi uniesieniem dłoni. Wszyscy, po krótkim wahaniu, odpowiadali tym samym gestem.
To zadziwiające, że nowy dzień potrafił tak jej przywrócić chęć do życia i odwagę.
Gdy minęła alejkę, którą razem z Neville'em szli poprzedniego dnia - z kościoła, ujrzała, że na ścieżce ktoś jest. Niedaleko spacerowały dwie damy. Lily stanęła i uśmiechnęła się. Młode kobiety ubrane były elegancko, należały zapewne do gości, chociaż nie przypominała sobie żadnej z nich.
Jedna, ta wyższa i szczuplejsza, miała ciemne włosy. Druga, niska i jasnowłosa, lekko utykała. Obie były piękne. Widok ich nienagannej elegancji przypomniał Lily, jak musi się prezentować w skromnej sukni z bosymi stopami, z puszczonymi luźno, potarganymi przez wiatr i poskręcanymi włosami, z cerą zapewne zaróżowioną od powietrza i wysiłku. Zawahała się przed następnym krokiem. Ostatecznie nie znała ich.
Nagle żołądek podjechał jej do gardła, zrozumiała, kim jest ta wyższa, chociaż dzień wcześniej widziała ją z twarzą zasłoniętą welonem.
Obydwie kobiety również ją rozpoznały. Widać to było wyraźnie. Obie przystanęły. Spojrzały na nią rozszerzonymi oczami, a na ich twarzach malował się taki sam wyraz konsternacji. Wtedy wyższa z nich podeszła bliżej.
– Ty zapewne jesteś Lily – odezwała się. Och, była piękna, mimo bladej twarzy i ciemnych cieni pod fiołkowymi oczami.
– Tak – odparła Lily. Zauważyła, że ta druga zesztywniała z wyraźną wrogością. – A ty jesteś Lauren. Narzeczona majora Newbury.
– Majora? – Lauren kiwnęła ze zrozumieniem głową. – Ach, tak, Neville'a. Miło mi cię poznać, Lily. To jest lady Gwendoline Muir, siostra Neville'a.
Jego siostra. Jej szwagierka. Lady Gwendoline zmierzyła ją wzrokiem pełnym nieskrywanej niechęci i nic nie powiedziała. Nawet nie ruszyła się z miejsca.
Twarz Lauren nie wyrażała wrogości. Nie wyrażała w ogóle nic. Wyglądała jak blada maska.
– Tak mi przykro z powodu tego, co stało się wczoraj – powiedziała Lily, czując niestosowność swych słów. – Naprawdę niezmiernie mi przykro.
– No, cóż… – Dziewczyna zauważyła, że Lauren starała się unikać jej wzroku. – Spójrzmy na to z innej strony. Lepiej, że to się zdarzyło wczoraj, a nie dzisiaj. Ależ ty wyszłaś bez przyzwoitki czy nawet pokojówki! Nie powinnaś. Czy Neville wie o tym?
Lily ogarnęła nagła ochota, by nie zważając na okropne skrępowanie, powiedzieć coś, co spowodowałoby, że z twarzy tej kobiety zniknąłby ten beznamiętny wyraz. Musiała znajdować się w strasznym szoku.
– Och, spędziłam taki wspaniały poranek – wyjaśniła. – Poszłam na plażę, by obejrzeć wschód słońca, a potem z ciekawości minęłam skały, aż doszłam do leżącej poniżej wioski. Niektórzy rybacy przygotowywali się do wypłynięcia w morze, żony pomagały im, a dzieci biegały wokół i bawiły się. Rozmawiałam z niektórymi osobami, wszyscy byli bardzo mili dla mnie. Zjadłam śniadanie z panią Fundy, czy znacie ją, panie, i zabawiałam jej dzieci, kiedy karmiła najmłodsze. Zaprzyjaźniłam się z nimi i obiecałam, że zajrzę do nich, kiedy tylko będę mogła. – Roześmiała się. – Wszyscy zachowywali się na początku śmiesznie, próbowali kłaniać mi się i zwracali się do mnie „milady”. Możecie to sobie wyobrazić?
Milczenie lady Gwendoline stało się bardzo wymowne.
Na twarzy Lauren przez moment pojawił się drżący uśmiech.
– Ach, zatrzymuję was. – Lily poczuła, jak znika jej ożywienie. – Tak mi przykro. Jesteś bardzo uprzejma, Lauren. On… major Newbury, powiedział mi wczoraj wieczorem, że bardzo cię lubi. Nie dziwi mnie to. Ja… no cóż, jest mi bardzo przykro. – Czuła, że mówi same głupstwa. Czy można było jednak powiedzieć coś mądrego w takiej sytuacji? – Czy mieszkasz w Newbury Abbey?
– We wdowim domku. – Lauren skinęła głową w kierunku drzew, przez które Lily, odwróciwszy się, dostrzegła budynek. – Razem z Gwen i hrabiną, jej matką. Może odwiedzę cię niedługo. Jutro?
– Tak. – Lily uśmiechnęła się. – Bardzo bym chciała. Czy przyjdziesz również… Gwendoline? – Spojrzała niepewnie na szwagierkę, która wprawdzie nie odpowiedziała, jednak jej nozdrza zadrgały w pohamowanym gniewie.
Lily pomyślała, że Gwendoline kocha kuzynkę. Rozumiała targający nią gniew. Uśmiechnęła się krótko do nich i ruszyła dalej. Czuła się bardzo zmieszana. Lauren była piękna i miała więcej wdzięku, niż Lily się spodziewała. Dlaczego Neville jej nie kochał?
Niektóre z przygnębiających myśli poprzedniego dnia znów zaczęły jej ciążyć.
Lauren i Gwendoline stały, patrząc jak Lily odchodzi.
– No cóż! – Gwendoline odetchnęła głośno i stanęła przed kuzynką, kiedy dziewczyna odeszła tak daleko, że nie mogła już ich słyszeć. – Nigdy nie czułam się tak obrażona. Jak ona śmiała stanąć i rozmawiać z nami, zwłaszcza z tobą?
– Jak śmiała, Gwen? – Lauren spoglądała na niknącą w oddali sylwetkę. – Jest żoną Neville'a. Twoją szwagierką. Jest hrabiną Kilbourne. Poza tym, to ja pierwsza przemówiłam. – Roześmiała się, chociaż nie zabrzmiało to wesoło. – Jest piękna.
– Piękna? – Gwendoline powtórzyła to z największą pogardą. – Zawstydziłaby nawet żebraka. Ciekawe, czy celowo próbuje zniesławić Neville'a, czy też po prostu robi to nieświadomie? Pojawiła się w obu wioskach, by wszyscy ją zobaczyli, tak… bez kapelusza, boso, bez… – Prychnęła z irytacją. – Czy ona w ogóle nie wie, jak się zachować?
– Ależ, Gwen – odezwała się Lauren tak spokojnie, że kuzynka z ledwością słyszała jej słowa. – Czy nie widzisz, jaka jest pełna życia i niepowtarzalna? Nie widzisz, że nie jest pospolitą osobą? Że jest niezwykłą kobietą, która przyciąga wzrok mężczyzn i wzbudza ich pożądanie? Na przykład Neville'a?