Выбрать главу

W Newbury próbował zapomnieć o Lily. Próbował tutaj myśleć tylko o nowym życiu, życiu pełnym obowiązków, do których został wychowany i wykształcony, życiu, w którym czekała na niego Lauren. Przychodził do domku, by wspominać i pogrążać się w żałobie.

Nadal trudno mu było uwierzyć, że Lily nie umarła. Że jest tutaj. Teraz.

Zajrzała do sypialni, jednak to drugie pomieszczenie zdawało się bardziej ją fascynować. Znajdowały się tu krzesła, stół, książki, papier, pióra i atrament, a z okien roztaczał się widok na wodospad. Neville uwielbiał siadać tutaj, czytać i pisać. Lubił również siedzieć i po prostu patrzeć. Może właśnie to Lily nazywała byciem.

– Czytasz tutaj – powiedziała, biorąc jedną z książek, kiedy już zdjęła kapelusz i odłożyła go na jedno z krzeseł. – Poznajesz inne światy i myśli innych ludzi. I możesz wracać do nich i czytać je na nowo.

– Tak.

– I czasami zapisujesz swoje myśli – ciągnęła, przesuwając palcem wzdłuż jednego z piór. – Możesz wrócić do nich, czytać je znowu i przypomnieć sobie, co myślałeś lub co czułeś.

– Tak. – Zauważył, że jej głos jest pełen tęsknoty.

– To musi być jedna z najwspanialszych rzeczy na świecie – móc czytać i pisać – stwierdziła.

Neville zrozumiał, że wiele rzeczy przyjmował za oczywiste. Nigdy tak naprawdę nie zdawał sobie sprawy, jakie przywileje, jakie możliwości dawało mu wykształcenie.

– Może ty również mogłabyś się nauczyć, Lily – zaproponował.

– Może – zgodziła się. – Chociaż prawdopodobnie jestem już za stara. Wydaje mi się, że nie byłabym dobrą uczennicą. Tatuś zawsze mawiał, że nauka pisania była najtrudniejszą rzeczą, jakiej dokonał. Nie uważał tego za łatwą sprawę. – Odłożyła książkę, podeszła do okna i wyjrzała na zewnątrz.

Nie miał zamiaru zadawać jej pytań, na które odpowiedzi bał się usłyszeć – z pewnością jeszcze nie teraz. Nie czuł się na tyle silny, by to wiedzieć. Jednak i czas, i miejsce wydały się odpowiednie, a słowa same cisnęły mu się na usta.

– Lily, opowiedz mi, przez co przeszłaś.

Podszedł do niej, spoglądając w jej twarz. Opuszkami palców dotknął jej policzków. Wyglądała tak delikatnie, a wiedział przecież, że na swój sposób była twarda niczym jego najbardziej zahartowani żołnierze.

– Czy możesz o rym mówić?

Zwróciła ku niemu głowę, jej błękitne oczy spojrzały mu prosto w twarz. Co najdziwniejsze, sprawiały wrażenie jednocześnie zranionych i spokojnych. Jakby to, przez co przeszła, zraniło ją, może nawet na zawsze, ale nie złamało. Tak przynajmniej zdawał się mówić jej wzrok.

– Była wojna – powiedziała. – Widziałam gorsze cierpienie niż moje. Widziałam okaleczenie, tortury i śmierć. Nikt mnie nie okaleczył. Nie umarłam.

– Czy byłaś… torturowana?

Potrząsnęła głową.

– Bito mnie kilka razy – odparła. – Kiedy… kiedy nie sprawiłam się zadowalająco. Ale tylko ręką. Nigdy tak naprawdę mnie nie męczono.

Chciałby, żeby ten hiszpański partyzant nagle pojawił się przed nim. Własnoręcznie połamałby mu wszystkie kości i rozerwał na strzępy. Bił Lily? Brzmiało to równie okropnie jak gwałt.

– Nie byłaś więc torturowana – powiedział. – Tylko bita i… wykorzystywana.

– Tak. – Opuściła wzrok.

Wyobrażenie sobie, że jakiś mężczyzna wykorzystywał Lily, bolało. Nie dlatego, że stawała się mniej pociągająca w jego oczach – rozmyślał nad tym poprzedniej nocy i doszedł do wniosku, że to nieprawda – ale dlatego, że była taka niewinna, beztroska i dobra, a ktoś potraktował ją jak niewolnicę i wraz ze swą chucią napełnił jej ciało ciemnością i goryczą. I być może zranił ją na zawsze.

Skąd miał to wiedzieć? Prawdopodobnie ona również tego nie wiedziała. Może jej spokojna akceptacja tego, co się stało, jej racjonalne wyjaśnienie, że takie rzeczy zdarzają się podczas wojny, było niczym bandaż zakrywający wielką nie zagojoną ranę. Może w pewnym sensie przypominało to postępowanie Lauren…

Nagle stracił całą odwagę, a może wystarczyło jej tylko tyle, by zadać pierwsze pytanie. Gdyby pytał dalej, prawdopodobnie opowiedziałaby mu resztę. Wszystkie szczegóły o tym, co wycierpiała, przez co przeszła i jak udało jej się przetrwać. Nie chciał tego wiedzieć. Nie zniósłby tej świadomości. Chociaż zdał sobie sprawę, że, być może, ona pragnęła mu to powiedzieć.

Ach, Lily, i ty mówisz o tchórzostwie?

Dotknął wierzchem dłoni jej policzka i brody.

– Nie masz się czego wstydzić, Lily - powiedział. Czy czuła się zawstydzona? Przecież oczekiwała, że zechce się z nią rozwieść, skoro nie była mu wierna. – Nie uczyniłaś nic złego. To wszystko przeze mnie. To ja powinienem się wstydzić. Powinienem lepiej cię chronić. Powinienem domyślić się, że zaatakują środek oddziału. Powinienem żywić nadzieję, że istnieje cień szansy, że przeżyłaś. Powinienem poruszyć niebo i ziemię, by cię odnaleźć i wykupić.

– Nie! – Spojrzała na niego spokojnie. – Czasami łatwiej znaleźć winę… obwiniać nawet siebie, niż przyjąć fakt, że sama wojna nie ma sensu. To tylko wojna. To wszystko.

A jednak winiła siebie, jak wynikało jasno z poprzedniej nocy. Winiła się za tchórzostwo, za to, że nie walczyła w obronie swej cnoty, że poddała się, nie umarła, jak francuscy jeńcy. Także i Neville nie czuł, by wojna rozgrzeszała jego winę.

Wydawało mu się, że już wyleczył się z ran. Lily sprawiała wrażenie osoby, którą nadal dręczą wspomnienia doznanych krzywd. Może, tak naprawdę, byli dwojgiem cierpiących ludzi, którzy powinni prosić Boga i siebie nawzajem o wybaczenie i o spokój, by razem przezwyciężyć bolesną przeszłość.

Jednak, by tak się stało, musieli z pewnością wszystko sobie wyjawić. A przecież nie mógłby znieść świadomości…

Pochylił się i musnął ustami jej wargi. Były miękkie, ciepłe i uległe. A w jej oczach, kiedy podniósł głowę, ujrzał tęsknotę. Pocałował ją znowu, tak samo delikatnie jak przedtem, aż poczuł, że mu odpowiada, tak jak wtedy, gdy znaleźli się pod kocami w namiocie w noc poślubną.

Ach, Lily. Tak mu jej brakowało. Nawet kiedy wydawało mu się, że umarła, tęsknił za nią bardzo. Życie stało się bez niej puste. Tej pustki nic ani nikt nie był stanie wypełnić. Jednak Lily wróciła. Przyjechała do niego. Objął ją i przyciągnął do siebie. Znów pocałował.

I wtem okazało się, że walczy z dziką istotą, która rzuciła się na niego z pięściami i odepchnęła go w panice, krzycząc ze strachu. Odskoczyła od niego i stanęła za krzesłem. Kiedy popatrzył na nią zaskoczony, odpowiedziała mu nieprzytomnym spojrzeniem, w jej oczach czaił się strach. Nagle zacisnęła mocno powieki, a kiedy chciał coś powiedzieć, zasłoniła uszy rękoma i zaczęła krzyczeć. Chciała przekrzyczeć jego. Przekrzyczeć siebie.

Poczuł jak w środku zamienia się w lód.

– Lily. – Użył głosu, którego powinna instynktownie posłuchać, swego oficerskiego głosu. – Lily, nic ci nie grozi. Ręczę ci honorem. Jesteś bezpieczna.

W końcu ucichła i po kilku chwilach odjęła dłonie z uszu. Otworzyła oczy, nie patrzyła jednak na niego. Były wielkie i puste. Ujrzał z przerażeniem, że nie ma w nich nic, zniknął z nich nawet strach.

– Przepraszam – powiedział. – Przebacz mi. Nie chciałem cię skrzywdzić czy przestraszyć. Nie zrobię nic… przeciwko twojej woli. Przysięgam. Proszę, uwierz mi.

– Wiem.

Oto otrzymał odpowiedź na wszystkie wcześniejsze pytania, wyraźniejszą, niż gdyby je wypowiedział, niż gdyby ona odpowiedziała mu słowami. Została okaleczona niczym żołnierz, który powraca z wojny bez ręki lub nogi. Została okaleczona jeszcze dotkliwiej. Wziął głęboki oddech i znów odezwał się głosem, jakiego używał w wojsku jako oficer.