Выбрать главу

– Popatrz na mnie, Lily.

Spojrzała. Rumieńce, które pojawiły się na jej policzkach podczas wyprawy na plażę, zniknęły z jej twarzy. Znów była blada i wynędzniała.

– Przyjrzyj się – powiedział. – Kogo widzisz?

– Ciebie – odparła.

– Kim jestem?

– Majorem lordem Newbury.

– Czy ufasz mi, Lily?

Skinęła głową.

– Z całego serca.

Odpowiedź przestraszyła go – już raz zawiódł jej zaufanie – nie mógł jednak pozwolić sobie, by pokazać teraz swoją słabość.

– Nie przyrzekam ci, że nigdy więcej cię nie pocałuję – powiedział. – Lub że nie poprzestanę na pocałunku. Nie uczynię jednak nic bez twojego przyzwolenia. Wierzysz mi?

Znów skinęła głową.

– Tak.

– Rozejrzyj się – polecił. – Gdzie jesteś?

– W domku – odparła. – W Newbury Abbey.

– To znaczy gdzie, Lily? – pytał dalej.

– W Anglii.

– W Anglii nie ma wojny. Panuje pokój. A ta niewielka część Anglii należy do mnie. Jesteś tutaj ze mną bezpieczna. Wierzysz mi?

– Tak.

– A teraz chciałbym zobaczyć, jak się znowu uśmiechasz.

Na jej twarzy pojawił się trwożliwy uśmiech. Widział jednak, że przestała się bać, chociaż jego strach nie zniknął.

– Przepraszam – powiedziała.

– Nie masz za co przepraszać – westchnął cicho. – Lepiej skończmy na dzisiaj rozmowę. Nie przyprowadziłem cię tutaj, by sprawić ci przykrość. Przyszliśmy tutaj, ponieważ kocham to miejsce, czułem, że ty także je pokochasz. Należy również do ciebie, moja droga. Jesteś moją żoną. Przychodź tu, kiedy tylko zapragniesz. Nic ci tu nie będzie zagrażać, nawet ja. Przysięgam. Możesz tutaj być sobą. Możesz być tą osobą, jaką chciałaś być.

Skinęła głową i sięgnęła po kapelusz. Patrzył, jak zawiązuje wstążki i odwraca się do drzwi. Otworzył je, wyszli na zewnątrz i ruszyli w drogę ku ścieżce prowadzącej przez wzgórze. Szedł obok niej, trzymając rękę założoną z tyłu. Bał się nawet podać jej dłoń.

A więc jej rany okazały się groźniejsze, niż mu się wydawało. Czy kiedyś się zabliźnią? Czy on mógłby ją wyleczyć? Tutaj, w miejscu, do którego nie pasowała, gdzie nie mogła pozostać kobietą, jaką była kiedyś, żywą, spontaniczną! wolną?

Nie miał jednak wyboru, mógł jej tylko pomóc wyleczyć się i zmagać się z nowym życiem. Była jego żoną. Kochał ją głęboko, jeszcze zanim ją poślubił. Kochał ją namiętnie tamtej nocy, kiedy odbył się ich ślub. Kochał ją przez cały czas, mimo jej domniemanej śmierci.

I kochał ją, kiedy dwa dni temu pojawiła się w nawie kościoła na jego ślubie.

11

Lily przeprosiła ciotkę Teodorę, czyli wicehrabinę Sterne, i wzięła na siebie winę za niesforne zachowanie Mirandy. Zrobiła to przy obiedzie, by wszyscy się o tym dowiedzieli. Ciotka Teodora jedynie zaczerwieniła się i zapewniła Lily, że przecież nic się takiego nie stało. Hal dodał gorąco, że rzeczywiście nic się nie stało, na co jego ojciec, sir Samuel Wollston, powiedział mu ostro, by trzymał język za zębami. Joseph, markiz o bardzo długim nazwisku, udając znudzenie, znów wymruczał coś o burzy w filiżance herbaty. Pauline zachichotała. A Elizabeth zmieniła temat.

Lily pozostała z przekonaniem, że znów popełniła jakąś gafę.

To uczucie towarzyszyło jej zresztą nieustannie przez następnie dni. Kiedy pewnego ranka wzięła nową suknię do kuchni i uparła się, że sama ją uprasuje, a następnie pomogła służącej zanieść olbrzymi kosz z upraną bielizną, którą trzeba było rozwiesić na sznurze do suszenia, matka Neville'a dała jej delikatnie do zrozumienia, że służba została najęta właśnie po to, by wykonywać takie rzeczy, tak by damy mogły się zajmować ważniejszymi sprawami. Jednak ważniejsze sprawy polegały na codziennych spotkaniach z ochmistrzynią i dokładnym studiowaniu rachunków, wpisywanych do rejestru, którego Lily nie potrafiła odczytać. Dość szybko hrabina musiała wziąć na siebie ten obowiązek.

Pewnego popołudnia pan Cannadine, który przyjechał do nich razem z matką, zaczął rozmawiać z Neville'em i księciem Anburey o wojnie, i Lily z radością przyłączyła się do tej konwersacji. Kiedy jednak goście wyszli, Lauren wzięła ją na stronę i wyjaśniła, że nie należy do dobrego tonu, by dama dyskutowała o tak nieprzyjemnych sprawach. Oczywiście, to nie wina Lily, dodała pospiesznie Lauren. Pan Cannadine nie powinien podejmować tego tematu, skoro rozmowie przysłuchiwały się damy.

Wizyty trzeba było odwzajemnić. Wymaga tego grzeczność, wyjaśniła hrabina, trzeba wyrazić podziękowanie tym, którzy okazali im uprzejmość. Pewnego popołudnia, kiedy powozik przejeżdżał przez wieś w drodze do lady Leigh, Lily zobaczyła panią Fundy i pod wpływem odruchu poprosiła stangreta, by się zatrzymał. Spytała panią Fundy, jak się miewa, jak się czuje jej mąż i dzieci. Słuchała z zainteresowaniem odpowiedzi i wyciągnęła ręce do dziecka, by uściskać je i ucałować, chociaż pani Fundy ostrzegła ją, że trzeba zmienić pieluszkę i maluch nie pachnie przyjemnie. Kiedy jednak powóz ruszył w dalszą drogę i Lily zwróciła swą radosną twarz do teściowej, naraziła się na kolejny delikatny wykład. Można łaskawie skinąć głową pewnym ludziom, usłyszała, ale zajmowanie ich rozmową nie jest konieczne.

„Pewni ludzie”, jak się domyśliła Lily, należeli do niższej klasy. Do jej klasy.

Wymykała się z domu, kiedy tylko mogła. Nie było to takie trudne, zwłaszcza po tym, kiedy reszta gości opuściła Newbury. Pod koniec tygodnia wszyscy z wyjątkiem księcia i księżnej Anburey, ich córki, Wilmy, Josepha, Elizabeth i księcia Portfrey, powrócili do swych domów, a reszta planowała za kilka dni wyjechać do Londynu. Lily zazwyczaj szczęśliwie udawało się wyjść z domu i wrócić niepostrzeżenie – nie zapomniała o bocznych drzwiach i schodach dla służby, którymi weszła do domu pierwszego dnia.

Poznała cały park, w słońcu i w deszczu. Tego drugiego nie brakowało w drugiej połowie tygodnia, jednak niepogoda nigdy jej nie odstraszała. Najbardziej lubiła plażę. Uwielbiała również trawniki i ogrody rozciągające się przed domem, leżący pomiędzy majątkiem a wsią gęsty las, przez który prowadziła kręta ścieżka, oraz wzgórze za domem wraz ze ścieżką, z której rozciągał się piękny widok. Tak zwana ścieżka rododendronowa biegła łukiem w kształcie podkowy – zaczynała się za skalnym ogrodem, okrążała wzgórze i wychodziła na krzak różany obok stajni.

Poszła tam pewnego popołudnia, po powrocie z nudnej wizyty u lady Leigh. Przebrała się w starą suknię, rozpuściła włosy, ale chłód zmusił ją do założenia płaszcza i butów. Widok ze szczytu, a także odosobnienie, którego tak potrzebowała, wynagrodziły jej niewygody wspinaczki. Z miejsca, gdzie stała, widziała morze i plażę, a także zatoczkę. Kiedy się odwróciła, ujrzała pola i pastwiska ciągnące się daleko.

Pomyślała, że to nic trudnego, zamknąwszy oczy, poczuć, że należy się do tego świata. To była Anglia, którą kochał jej ojciec, jej nowy dom. Gdyby tylko, pomyślała smutno, Neville mieszkał w jednym z tych zwykłych domków we wsi i codziennie wybierał się na połowy z innymi mężczyznami. Gdyby tylko…

Podobne rozważania nie miały jednak sensu. Rozejrzała się wokół, w poszukiwaniu miejsca, gdzie mogłaby usiąść i odpocząć. Wreszcie znalazła idealne. To dobrze, że Miranda już wyjechała, bo znów by się okazało, że mam na nią zły wpływ, pomyślała i zaczęła wspinać się na drzewo, zawinąwszy wcześniej suknię wokół kolan. Kilka minut później siedziała już na gałęzi, którą sobie upatrzyła z dołu. Wzrok jej nie oszukał. Gałąź była szeroka i mocna. Mogła bezpiecznie oprzeć się plecami o konar i wyprostować nogi.