Ach, gdyby tylko mogła zapomnieć o wszystkim i stać się częścią panującego wokół piękna i spokoju. Zaczerpnęła głęboko powietrza, wciągając w nozdrza zapach liści i kory, a także ziemi i słonego powietrza znad morza. Jednak dawne umiejętności nie pomogły jej teraz. Czuła się samotna. Neville zachowywał się wobec niej bardzo delikatnie od tej strasznej sceny w domku. Niezwykle delikatnie, uprzejmie i… z dystansem. Sprawiał takie wrażenie, jakby starał się nie przebywać z nią sam na sam. Może nie chciał jej znów spłoszyć.
Nie zrozumiał tego, co się wtedy stało. Myślał, że przestraszyła się jego, że bała się, że zmusi ją do czegoś wbrew jej woli. Nie o to jednak chodziło. Przestraszyła się, że na samym pocałunku się nie skończy i bał się, co wtedy poczuje. Bała się, że nieustające marzenie, które jej towarzyszyło przez ostatnie półtora roku, zostanie zniszczone, a ona nie będzie miała nic, czym mogłaby je zastąpić. Co będzie, jeśli okaże się, że bycie z nim niczym się nie różni od bycia z Manuelem? Co się stanie, jeśli poczuje się jak rzecz, jak przedmiot, który został przez niego wykorzystany, by dać mu przyjemność? Niemal na pewno wiedziała, że tak nie będzie. Podpowiedziała jej to pamięć. Zachowywał się wobec niej tak ciepło i delikatnie, pachniał czystością i piżmem. Ogarnęła ją fala przemożnej tęsknoty.
Co się jednak stanie, jeśli poczuje obrzydzenie?
Słyszała śpiew ptaków, wielu ptaków. Większości z nich ukrytych w gałęziach drzew nie dostrzegała, były niewidoczne tak jak i ona. Ona jednak nie śpiewała. Oparła głowę o pień i zamknęła oczy.
Był jeszcze jeden powód do strachu, choć nie przyznawała się do niego nawet sama przed sobą. Bała się, że będzie to okropne dla niego – że on poczuje do niej obrzydzenie. Bała się, że Neville uzna ją za zepsutą, splugawioną. Była z Manuelem przez siedem miesięcy. Może Neville będzie pamiętał, kiedy przyjmie go do swego ciała, że należała, chociaż przeciwko swej woli, do innego mężczyzny. I może to będzie dla niego różnica. Nawet wbrew sobie poczuje odrazę.
Na pewno będzie sobie zdawała sprawę z jego uczuć. Wiedziała, że ta świadomość stanie się dla niej nie do zniesienia.
Samej siebie nie mogła znieść. Pamiętała, jak po wyzwoleniu, podczas długiej tułaczki do Lizbony, kiedy kąpała się w strumieniu, nagle okazało się, że nie może wyjść z wody, nie może przestać się myć, trzymając zwiniętą koszulkę, szorowała się i szorowała, aż wreszcie wpadła w histerię. Czuła się tak brudna jak nigdy w życiu, ale nie mogła zmyć tego brudu, ponieważ znajdował się pod skórą.
Nigdy jej się to potem nie zdarzyło, zrozumiała jednak, kiedy w końcu wydostała się z wody i położyła, cała drżąca i przestraszona, na brzegu, że już pewnie nigdy nie poczuje się czysta. Gdyby jednak okazało się, że on również podziela to uczucie, byłoby to nie do zniesienia.
Doszła do wniosku, że powinna podzielić się z nim tymi obawami w domku. Powinna wyjaśnić mu, co naprawdę czuje. Opowiedzieć mu o Manuelu, o długiej podróży do Londynu, o swych marzeniach, obawach, koszmarach nocnych… nie, był tylko jeden koszmar. Powinna mu wszystko wytłumaczyć. Nie potrafiła jednak.
To chyba było najgorsze. Jak mieli się znów do siebie zbliżyć, kiedy dzieliła ich ta straszna tajemnica?
Lily, otworzywszy oczy, by popatrzeć ponad dachami rezydencji na morze w oddali, nagle poczuła na lewo od siebie nieznaczny ruch. Ktoś nadchodził ścieżką od strony skalnego ogrodu. Zatrzymał się niedaleko drzewa, na którym siedziała, przysłonił oczy dłonią i patrzył na ścieżkę. Nie mogła rozpoznać, co to za osoba, widziała jedynie wysoką sylwetkę w ciemnym płaszczu. Może to był Neville, może jej szukał. Serce zabiło jej z radości. Nie miałby na pewno nic przeciwko temu, że wdrapała się na drzewo. Pomachała, zdała sobie jednak sprawę, że to nie on.
Mężczyzna, a może kobieta? W każdym razie tajemniczy nieznajomy zniknął. Może stropiło go, że widzi ją na drzewie? A może, ktokolwiek to był, nie zauważył jej?
Lily ogarnął niewytłumaczalny smutek. Samotność najwidoczniej nie służyła jej dzisiaj. Wróci do domu, postanowiła, schodząc ostrożnie z drzewa na ziemię i wkraczając na ścieżkę prowadzącą do skalnego ogrodu. Może Elizabeth zechce wybrać się z nią na spacer?
W połowie drogi, kiedy znalazła się na zakręcie, wpadła niemal na księcia Portfrey, który szedł z przeciwnej strony. Miał na sobie ciemny płaszcz.
– Och – powiedziała. – To był pan.
– Byłem w stajniach, kiedy przechodziłaś tamtędy jakiś czas temu – wyjaśnił. – Domyśliłem się, że idziesz ścieżką rododendronową. Postanowiłem, że wyjdę ci naprzeciwko. – Podał jej ramię.
– To miło z pana strony – odparła. Dlaczego jednak stał tam potajemnie, szukając jej, a może kogoś innego, a potem wycofał się, by znów wrócić, udając, że dopiero teraz idzie jej na spotkanie? – Nic nie szkodzi – odparł. – Lily, opowiadałaś mi jakiś czas temu o swojej matce, przerwano nam wtedy.
Uczyniła to Elizabeth, która uznała, że jego pytania stają się zbyt dociekliwe.
– Tak.
– Powiedz, czy ona też pochodziła z hrabstwa Leicester?
– Tak mi się wydaje.
– A jak brzmiało jej panieńskie nazwisko?
Lily odpowiedziała, że nie ma pojęcia. Jego drobiazgowe wypytywanie wprawiało ją w niepokój.
– Jak wyglądała? – pytał dalej. – Czy była podobna do ciebie?
Nie. Jej matka była pulchna i miała okrągłą, rumianą twarz i ciemne oczy. Była wysoka, a taką się przynajmniej zdawała dziecku, które miało zaledwie siedem lat w chwili jej śmierci. Miała szerokie, miękkie piersi, na których można było złożyć głowę, chociaż Lily oczywiście przemilczała ten fakt.
– Ile ty masz dokładnie lat, Lily? – spytał książę.
– Dwadzieścia, proszę pana.
– Ach. – Zamilkł na chwilę. – Dwadzieścia. Nie wyglądasz na tyle Kiedy dokładnie się urodziłaś?
– Mam dwadzieścia lat proszę pana – powtórzyła stanowczo, coraz bardziej zirytowana natarczywymi pytaniami.
Minęli już ogród skalny i doszli do fontanny. Książę spojrzał na nią.
– Przepraszam cię, Lily. Zachowuję się arogancko. Przebacz mi, proszę. Chodzi po prostu o to, że przypomniałaś mi o mojej starej… ach, obsesji, sądzę, że tak to można nazwać, o której, jak mi się wydawało, już dawno zapomniałem, dopóki nie pojawiłaś się w wiejskim kościele.
Wprawiał ją w zakłopotanie. I niepokoił. Nie była pewna, czy nie powinna się go trochę obawiać.
– Przebacz mi. – Zatrzymał się przy fontannie, uśmiechnął i uniósł jej dłoń do swych ust.
– Oczywiście, książę – odparła uprzejmie, zabierając dłoń i ruszając pospiesznie schodami wiodącymi na taras. Zapomniała, że w takim stanie powinna pobiec do wejścia dla służby. Miała jednak szczęście, że nie zauważył jej nikt oprócz lokaja Jonesa, który zaczerwienił się i odpowiedział na jej radosne powitanie z zakłopotanym uśmiechem.
Pomyślała, że książę Portfrey ma ujmującą elegancką aparycję i miły uśmiech. Popełniłaby jednak głupstwo, gdyby przestała się go obawiać.
Następnego dnia Neville wyszedł wcześnie z domu razem ze swym rządcą w sprawach majątku. Nie dochodziło jeszcze południe, kiedy wrócił sam, przechodząc przez wieś. Postanowił zajrzeć do wdowiego domku, by sprawdzić, co słychać u Lauren i Gwen, chociaż obydwie niemal co dzień przychodziły z wizytą do pałacu. Lauren uparła się, by zachowywać się tak, jakby nic złego się nie stało. Można by powiedzieć, że wzięła Lily pod swe skrzydła. Czasami nawet czytała jej lub grała na fortepianie. Chociaż wyglądało na to, że wszystko obróciło się na dobre, Neville'a wciąż dręczył niepokój.