Gwendoline siedziała sama w porannym salonie. Na widok brata odłożyła książkę i nadstawiła do pocałunku policzek. Nie obdarzyła go uśmiechem. Gwen nie uśmiechała się zbyt często ostatnimi czasy.
– Minąłeś się z Lily o jakiś kwadrans – oznajmiła. – Przyszła tutaj po spacerze na plażę. Wróciła do pałacu przez las zamiast drogą. Zachowuje się bardzo niekonwencjonalnie.
– Jeśli to miała być krytyka, daruj sobie, Gwen – odparł. - Lily ma moje pełne poparcie, by zachowywać się tak niekonwencjonalnie, jak tylko zechce.
Zmierzyła go wzrokiem.
– W takim razie nigdy nie zdoła się dostosować – powiedziała. – Postępujesz nierozsądnie, Neville. Powiem ci jednak, co niepokoi mnie bardziej, niż mogę to wyrazić. W pewnym sensie zazdroszczę jej. Nigdy nie brodziłam w morskiej wodzie, w każdym razie nigdy od czasu dzieciństwa. Nigdy nie wspięłam się na tamtą skałę i nie zrzuciłam kapelusza i nie zdjęłam pończoch. Ja nigdy nawet… nie zeszłam ze ścieżki do lasu.
Popatrzyli na siebie poważnie, a potem uśmiechnęli się smutno.
– Nie darz jej nienawiścią, Gwen. Nie chciała przecież nikogo urazić. Czuje się taka samotna. Nie jestem pewien, czy moje oparcie wystarcza jej. Potrzebuj ę pomocy.
Podniosła koronkę ze stolika stojącego obok i pochyliła się nad robótką.
– Miałam takie miłe marzenie – powiedziała. – Poślubiasz Lauren i mieszkasz z nią w pałacu. Ja mieszkam tu, z mamą. Wszyscy razem, tak jak kiedyś, zanim… poślubiłam Vernona. Teraz wszystko zaprzepaszczone. A Lauren cierpi tak bardzo, że nawet mi się z tego nie zwierza. Nev, zawsze o wszystkim rozmawiałyśmy.
– Gdzie jest teraz?
– Wyszła kilka minut po Lily – odparła. – Powiedziała, że musi zaczerpnąć powietrza i przyda jej się trochę ruchu, nie chciała jednak, bym z nią poszła. Chciałabym, by nie starała się traktować Lily jakby wypełniała jakiś obowiązek. Musi koniecznie udowodnić, że może być ponad niechęcią, że potrafi zapomnieć o urazach, że nadal jest wzorową damą, tak jak zawsze. Gdyby tylko mogła…
– Ciskać we mnie przedmiotami i nienawidzić Lily? – podpowiedział, kiedy się zawahała.
– Chociażby – odparła. – To byłby zdrowszy odruch, Nev. Lub gdyby zmoczyła kilka ręczników swymi łzami. Mówiła nawet o powrocie do pałacu, żeby być zawsze do dyspozycji Lily, by mogła jej pomóc dawać sobie radę z nowym życiem.
– Nie – odparł stanowczo.
– Nie – zgodziła się. – Zachoruję na trąd lub coś równie śmiertelnie niebezpiecznego, żeby została tutaj, by się mną opiekować.
Znów uśmiechnęli się do siebie krótko, a Gwen powróciła do robótki.
– Może zaproponuję, by Lauren pojechała do Londynu, przynajmniej na jakiś czas. Elizabeth wraca do stolicy za kilka dni. Z pewnością będzie rada z towarzystwa Lauren. Twojego również.
– Do Londynu? – Spojrzała na niego zaskoczona. – Och, nie, Neville Nie, nie chcę tam jechać. Lauren też by nie chciała. Masz na myśli znalezienie jej męża? Jeszcze za wcześnie. Poza tym, Lauren zapewne… nasza cała rodzina cieszy się teraz niezdrowym zainteresowaniem.
Skrzywił się. Rzeczywiście, nie pomyślał o rym. Wydarzenia ostatniego tygodnia z pewnością stały się pożywką dla spragnionego sensacji i skandalu towarzystwa. Wielu jego członków przybyło do Newbury na ślub. A ci, których nie było, chętnie dowiedzą się szczegółów. Gdyby Lauren pokazała się w tym roku w Londynie, czekałoby ją tam tylko upokorzenie.
Westchnął i wstał.
– Mam wrażenie, że wszyscy potrzebujemy trochę czasu – powiedział. – Chciałbym wziąć cały ciężar tego, co się stało, na swoje barki, by nie narażać was na cierpienie. Biedna Lily. Biedna Lauren. I biedna Gwen.
Odłożyła robótkę i odprowadziła brata do stajni, gdzie zostawił konia. Wzięła go pod ramię, więc zwolnił kroku.
– A kiedy minie jakiś czas, czy będziesz szczęśliwy, Nev? – spytała. – Czy teraz możesz być szczęśliwy?
– Tak – odparł.
– Więc lepiej naucz Lily. A jeszcze lepiej pozwól mamie, by ją nauczyła.
– Nie pozwolę, by Lily czuła się nieszczęśliwa, Gwen.
– A czy jest szczęśliwa w obecnym położeniu? – krzyknęła. – Czy ktokolwiek z nas jest szczęśliwy? A zresztą, jakie to ma znaczenie? Jeśli jesteśmy nieszczęśliwi, to nie wina Lily. I nawet, jak mi się wydaje, nie twoja. Dlaczego zawsze szukamy sprawcy własnego nieszczęścia w kimś innym? Chodzi po prostu o to, że od początku postanowiłam, że znienawidzę Lily.
– Gwen, Lily to moja żona – powiedział. – Zawarłem to małżeństwo z miłości, nie zapominaj o tym.
– Och? – Uniosła brwi. – Naprawdę? Biedna Lauren.
Nie powiedziała nic więcej, uniosła jedynie rękę w pożegnalnym geście, gdy ruszył w dalszą drogę.
Kiedy po powrocie zostawił konia stajennemu, by ten odprowadził go do boksu, okazało się, że Lily nie wróciła jeszcze do pałacu, chociaż opuściła domek wdowi dobre pół godziny temu. Gdzie się podziała? Trudno było zgadnąć, wiedział jednak, że poszła potem do lasu. Może nadal tam była. Nie znaczy to, że łatwo byłoby ją odnaleźć.
A może zgubiła drogę? Zawrócił koło fontanny i minął szeroki trawnik, ruszając w kierunku drzew.
Mógłby błądzić tam przez godzinę i nie znaleźć jej. Jednak przez zwykły przypadek ujrzał ją niemal natychmiast. Wpadła mu w oczy niebieska suknia, pierwszy nowy strój, jaki jej sprawił. Lily stała nieruchomo, obejmując obiema rękami pień drzewa. Nie chciał jej przestraszyć. Wcale się do niej nie skradał. Mimo to, zobaczył w jej oczach lęk.
– Och. – Zamknęła je na moment. – To tylko ty.
– Czyżbyś spodziewała się kogoś innego? – spytał z ciekawością. Nie miała na głowie kapelusza – gdyby tylko zobaczyła to jego matka! – miała za to starannie ufryzowane włosy.
Potrząsnęła głową.
– Nie wiem – powiedziała. – Może księcia Portfrey.
– Księcia? – zmarszczył brwi.
– Co się stało z twoim płaszczem? – spytała.
– Nie założyłem dzisiaj płaszcza – odparł, spoglądając na swój strój do konnej jazdy. – Jest za ciepło.
– Ach. W takim razie pomyliłam się.
Nie chciał jej dotykać, pochylił się jednak bliżej.
– Dlaczego się przestraszyłaś?
Uśmiechnęła się słabo.
– Wcale nie. Naprawdę. Nic się nie stało. Przestraszyłam się własnego cienia.
Przyjrzał się jej uważnie. Wciąż jeszcze tuliła się do drzewa, wyglądała jak zagubione dziecko rozpaczliwie szukające schronienia i bezpieczeństwa. Nowa, bolesna myśl przyszła mu do głowy.
– Myślałem o twojej niewoli i pobycie w Lizbonie, gdzie próbowałaś znaleźć kogoś w Wojsku, kto uwierzyłby w twoją opowieść. Jest jednak pewien okres, o którym nie wspominałaś, mam rację? Byłaś gdzieś w Hiszpanii i dostałaś się do Lizbony, idąc na piechotę przez całą Portugalię. Sama, Lily?
Skinęła głową.
– A każde wzgórze, wklęsłość terenu czy zarośla mogły skrywać bandę partyzantów – ciągnął. – Lub francuski oddział, który zaplątał się z dala od swych pozycji. A nawet naszych ludzi. Nie miałaś żadnych papierów. Powinienem pomyśleć o tamtej podróży, prawda? – Jaki strach musiała przeżywać w tej długiej drodze, oprócz trapiących ją niewygód fizycznych?
– W życie każdego wpisane jest cierpienie – powiedziała. – Wystarczy, że sami musimy je przeżywać. Nie musimy się obarczać zmartwieniami innych osób.
– Nawet jeśli jedną z nich jest własna żona? – spytał.
Umilkł na chwilę, zawstydzony, że aż dotąd nie pomyślał o jej mozolnej, samotnej i pełnej niebezpieczeństw wędrówce przez półwysep.