Выбрать главу

– Tak jak Manuel – usłyszał. – A on również nie jest moim mężem.

Neville cofnął się, jakby go uderzyła. Manuel. Zamknął mocno oczy, walcząc z zawrotem głowy i mdłościami. A więc wreszcie usłyszał to imię. A ona potraktowała ich na równi – jego i człowieka, który ją posiadł, chociaż nie miał wobec niej żadnych praw. Czy naprawdę według niej niczym się nie różnili? Czy ostatnia noc nic się dla niej nie liczyła, oznaczała tylko cielesne spełnienie? Czy miały to być tylko egzorcyzmy mające odstraszyć jej demony? Nie mógł w to uwierzyć.

– Lily – powiedział. – Nasza ostatnia noc… Mogłaś począć dziecko. Nie pomyślałaś o tym? Musisz mnie poślubić. – Przecież to nie był powód. Nie ze względu na to chciał ją poślubić. Była jego miłością. Należał do niej.

– Jestem bezpłodna, milordzie – rzekła bezbarwnym głosem. – Czy nie zastanawiało cię, że byłam z Manuelem przez siedem miesięcy i nie zaszłam w ciążę? Wcale nie musimy brać ślubu. Powinieneś ożenić się z kobietą, która potrafi być nie tylko twoją żoną, ale również hrabiną Kilbourne. Możesz wreszcie ożenić się z Lauren. Uważam, że jest ci przeznaczona. Pasuje do ciebie pod każdym względem.

Znów ścisnął jej ręce, a potem wstał i przeczesał dłonią włosy. To jakieś szaleństwo. To jakiś okropny koszmar.

– Kocham cię, Lily. – Miał okropną świadomość, jak nieodpowiednie są to słowa. – Wydawało mi się, że ty również mnie kochasz. Wydawało mi się, że właśnie dlatego była wczorajsza noc. I nasza noc poślubna.

Patrzyła na niego oczami pełnymi łez, twarz miała nieruchomą i bladą.

– Zeszła noc nie ma z tym nic wspólnego – powiedziała. – Nie rozumiesz? Nie rozumiesz, że mogę być twoją kochanką, ale nie twoją żoną? Nie hrabiną? – Zanim nabrał oddechu, by zaprotestować z oburzeniem, odezwała się znowu pozbawionym emocji cichym głosem. – Ale nie będę twoją kochanką.

Wielkie nieba!

– Co masz zamiar zrobić? – Zdał sobie sprawę, że zniżył głos do szeptu. Odchrząknął. Nie mógł wierzyć, że zadaje jej takie pytania. – Dokąd się udasz?

Poruszyła ustami, ale nic nie powiedziała. Poczuł przypływ nadziei. Nie miała innego wyboru, musiała z nim zostać. Nie miała nikogo, nie miała dokąd pójść. Zapomniał jednak o jej nieugiętym duchu. Jej spokojna, czasami dziecięca postawa była tylko pozorem.

– Pojadę do Londynu – odezwała się wreszcie. – Jeśli będziesz tak dobry i pożyczysz mi trochę pieniędzy na dyliżans. Pewnie pani Harris okaże się tak miła i pomoże mi znaleźć zatrudnienie. Och, gdybym tylko zdążyła wtedy wrócić do Lizbony, by odnaleźć plecak taty. Może znalazłabym w nim wystarczająco dużo pieniędzy… Ale to nieważne. – Zamilkła na chwilę. – Nie musisz się o mnie martwić. Byłeś dla mnie miły, zachowałeś się zgodnie z tym, co dyktował ci honor i z pewnością nic by się nie zmieniło, jeśli tylko bym na to pozwoliła. Ale nie musisz już brać za mnie odpowiedzialności.

Oparł się ramieniem o kominek i patrzył przed siebie niewidzącym wzrokiem.

– Nie obrażaj mnie, Lily. Nie zarzucaj mi, że moim zachowaniem wobec ciebie kierowało tylko współczucie i honor. – Walczył z paniką. – Nie chcesz więc mnie poślubić? To ostateczna decyzja? Czy nic cię nie przekona?

– Nie, proszę pana – odparła miękko.

To było w tym wszystkim najgorsze. Ciekawe, czy rozmyślnie zaczęła się do niego zwracać jakby nadal był oficerem, a ona córką zwykłego żołnierza.

– Lily. – Miał ochotę się rozpłakać. Zamknął oczy, aż wreszcie zapanował nad głosem. – Lily, obiecaj mi, że nie uciekniesz. Obiecaj, że zostaniesz tutaj przynajmniej na noc i pozwolisz, bym odesłał cię powozem do kogoś, kto ci pomoże. Nie wiem jeszcze, kto i jak. Nie zastanawiałem się nad tym. Daj mi czas do jutra. Obiecujesz? Proszę.

Pomyślał, że mu odmówi. Zapadła długa chwila milczenia. Jednak drżenie głosu zdradziło jej powód. Podobnie jak on znajdowała się na granicy załamania.

– Przebacz mi – powiedziała w końcu. – Nie chciałam cię zranić. Och, nie chciałam ci sprawić bólu. Neville? Naprawdę nie chciałam. Muszę cię opuścić. Z pewnością to zrozumiesz. Muszę wyjechać. Obiecuję jednak, że zostanę do jutra.

*

Sir Samuel Wilson i lady Mary przebyli pięć mil do Newbury ze swymi pięcioma synami, by wziąć udział w obiedzie z tymi członkami rodziny, którzy mieli wyjechać następnego dnia. Lauren i Gwendoline przyszły z wdowiego domku. Książę i księżna Anburey, Joseph i Wilma, matka Neville'a oraz Elizabeth siedziały z gośćmi w salonie, kiedy Neville wszedł tam i usprawiedliwił nieobecność Lily. Boli ją głowa, wyjaśnił wszystkim.

– Biedactwo – odezwała się ciotka Mary. – Sama jestem ofiarą migren, wiem, jak musi teraz cierpieć.

– Jaka szkoda, Nev – oświadczył Hal Wollston. – Bardzo się cieszyłem na spotkanie z Lily. Wspaniała kobieta!

– Tak mi przykro, Neville – rzekła Lauren. – Przekaż jej moje pozdrowienia, kiedy ją później zobaczysz.

Skinął głową.

– Zachowała się rozsądnie, nie schodząc na dół, skoro boli ją głowa – stwierdziła Elizabeth.

Hrabina nie bawiła się w uprzejmości.

– To rodzinne zebranie – odezwała się po cichu do syna. – Na takich spotkaniach żona powinna się pokazywać u twego boku, Neville. Czy te migreny mają się przekształcić w chroniczną chorobę? Ciekawe. Lily nie wygląda mi na kobietę cierpiącą na nerwowe niedyspozycje.

– Boli ją głowa, mamo – oznajmił stanowczo. – Powinna być usprawiedliwiona.

Jednakże prawdy nie da się utrzymać długo w tajemnicy. Gdybyż Lily zechciała postąpić jak planował… Nadal nie mógł pojąć tego, że ich ślub jest nieważny, a ona nie poślubi go powtórnie. Że nie ma do niej żadnych praw. Że Lily chce go opuścić. Że nigdy już jej nie zobaczy.

A przecież była jeszcze ostatnia noc…

Musiał jakoś przebrnąć przez wieczór. Najpierw miał zamiar do końca utrzymywać początkową wersję, to znaczy udawać, że Lily jest chora. Panował wesoły nastrój, może dlatego, że wśród zebranych znajdowało się kilkoro młodzieży. Nawet młodemu Derekowi Wollstonowi, który miał dopiero piętnaście lat, pozwolono zasiąść do obiadu z dorosłymi. Jednak Neville zmienił zdanie. Miał i tak do napisania mnóstwo listów, w których musiał wyjaśnić całą sytuację. Ten wieczór dawał mu idealną okazję, by wyjawić nowinę przynajmniej tym osobom, których najbardziej dotyczyła.

Kiedy więc matka dała znak po ostatnim daniu, że panie mogą przejść do salonu, zostawiając panów na szklaneczkę porto, zdecydował się wszystko wyjawić.

– Prosiłbym, mamo, byś została jeszcze przez chwilę – odezwał się, podnosząc głos tak, aby usłyszeli go wszyscy siedzący za stołem. – Dotyczy to również wszystkich pań. Mam wam coś do powiedzenia.

Matka usiadła z powrotem, uśmiechnięta. Oczy wszystkich zwróciły się ku niemu. Przez chwilę bawił się łyżeczką leżącą przed nim na stole. Nie planował, co ma powiedzieć. Nigdy nie lubił przygotowanych przemówień. Uniósł oczy i popatrzył na członków rodziny. Większość przyglądała mu się z uprzejmym zainteresowaniem – może oczekiwali pożegnalnego przemówienia z okazji wyjazdu części z nich. Kilka osób uśmiechało się. Joseph puścił oko. Elizabeth spojrzała na niego badawczo, jakby potrafiła w wyrazie jego twarzy odczytać coś, czego inni jeszcze nie zauważyli.

– Lily nie cierpi na migrenę – oznajmił.

Zapadła kłopotliwa cisza. Samuel odchrząknął. Ciotka Sadie dotknęła palcami pereł.

– Dowiedziała się dzisiaj po południu, że nie jest moją żoną – ciągnął dalej. – A przynajmniej, że nasze małżeństwo nie zostało uznane za legalne.