Выбрать главу

Doszedł pieszo niemal do domu, kiedy uprzytomnił sobie, że przecież wyruszył do Elizabeth kariolką.

CZĘŚĆ PIĄTA. ŚLUB

25

Lily z ożywieniem wyglądała przed okno powozu, zapominając o dystyngowanym zachowaniu, jakie przystoi damie. Wioska Upper Newbury wyglądała bardzo znajomo. Ujrzała gospodę, przy której wysiadła kiedyś z dyliżansu, a także stromą alejkę biegnącą do Lower Newbury. I nagle…

– Och, czy możemy stanąć na chwilę? – spytała.

Siedzący naprzeciwko książę Portfrey zastukał w przednią ściankę i powóz zatrzymał się raptownie.

– Pani Fundy – zawołała Lily. – Jak się pani ma? Jak pani dzieci? Och, widzę, że najmłodsze już urosło.

Kiedy Elizabeth i książę bez słów wymienili rozbawione spojrzenia, pani Fundy, która zagapiła się na wielki powóz z książęcymi herbami, uśmiechając się szeroko, nagle zaczerwieniła się i dygnęła w ukłonie.

– Wszyscyśmy zdrowi, milady. Dziękuję – powiedziała. – Miło panią znowu widzieć.

– Och, i miło znów tu wrócić – usłyszała w odpowiedzi. – Zajrzę do was któregoś dnia, jeśli nie ma pani nic przeciwko temu.

Obdarzyła kobietę uśmiechem i powóz ruszył w dalszą drogę. Przypomniała sobie, że nie wraca do domu. Newbury nie jest jej domem. Ale czuła się tak, jakby był. Pokochała Rutland Park, jak przewidywał jej ojciec. Jego również pokochała, tak jak postanowiła, chociaż to akurat nie okazało się wcale takie trudne. Cieszyła się bardzo z długiej wizyty w Nuttall Grange, gdzie podbiła serce schorowanego dziadka oraz Bessie Doyle i siostry mamy – dwóch ciotek, które tak naprawdę nie były jej ciotkami. Wreszcie poczuła się szczęśliwa i przynależna do czegoś, w pokoju z sobą i z całym światem. Ani razu, odkąd wyjechała z Londynu, nie śnił jej się tamten koszmar.

Ale w Newbury Abbey, chociaż jeszcze nie widziała ani parku, ani pałacu, czuła się jak w domu.

– Och, spójrzcie tylko – wykrzyknęła przepełniona podziwem, kiedy powóz minął bramy i zaczął podążać drogą przecinającą las. Drzewa pokrywały wspaniałe odcienie czerwieni, żółci i brązów. Wiele liści spadło już i zalegało wielobarwnym kobiercem na drodze. – Czy widziałeś coś wspanialszego niż Anglia jesienią, ojcze? A ty Elizabeth?

– Nie – odparł książę.

– Tylko Anglię wiosną – dodała Elizabeth. – I nie tyle wspanialszą, ile równie wspaniałą.

To wiosną Lily przyjechała tu po raz pierwszy. Teraz była jesień – październik. W ciągu tych ostatnich miesięcy wiele się zdarzyło, pomyślała. Pamiętała, jak nocą szła tutaj, ściskając w dłoni torbę…

Napisała do niego na początku sierpnia, tak jak ją o to prosił. Spytała Elizabeth, czy to wypada, by wysłała list do nieżonatego mężczyzny. Elizabeth z błyskiem w oczach odparła, że to absolutnie nie wchodzi w rachubę, ale ojciec, obecny przy tej rozmowie, przypomniał, że mają przecież do czynienia z Lily, której jak wiadomo często zdarza się naruszać wszystkie możliwe zasady, na szczęście tak, by nie wywołać skandalu – to jej największy wdzięk, dodał z pobłażliwym uśmiechem, który zaskoczył ją za pierwszym razem. Koniec końców napisała mozolnie dziecięcymi, okrągłymi literami. Usilnie pracowała nad charakterem pisma, ale wiedziała, że minie jeszcze trochę czasu, zanim osiągnie biegłość.

Napisała, że czuje się szczęśliwa przy ojcu. Cieszy się z towarzystwa Elizabeth. Pojechała do Nuttall Grange, by odwiedzić dziadka. Położyła kwiaty na grobie matki. Pytała o hrabinę Kilbourne, a także o Lauren i Gwendoline. Miała nadzieję, że u niego wszystko w porządku.

Odpisał, że zaprasza ją wraz z ojcem w gościnę do Newbury Abbey z okazji obchodzonych w październiku pięćdziesiątych urodzin matki. Elizabeth przygotowała wszystko do wyjazdu.

Tak więc przybywali do Newbury Abbey. Tylko jako goście. Czuła się jednak tak, jakby wracała do domu. Spoglądając nagle na ojca błyszczącymi oczami, zobaczyła, że on to zrozumiał i posmutniał, chociaż uśmiechnął się do niej.

– Ojcze. – Sięgnęła porywczo po jego rękę. – Dziękuję, że zgodziłeś się, byśmy przyjechali. Bardzo cię kocham.

Poklepał jej dłoń wolną ręką.

– Lily, masz dwadzieścia jeden lat, kochanie. Jesteś już zbyt dorosła, by nadal mieszkać z ojcem. Nie spodziewałem się, że zdołam cię zatrzymać przy sobie na dłużej.

Wolałaby, by nie mówił tak otwarcie. Opadła z powrotem na siedzenie, jej uśmiech pobladł. Wolała nic nie przesądzać z góry. Minęło przecież kilka miesięcy. Wiele się w jej życiu zmieniło, u niego również mogło się zmienić. Zaprosił ich zapewne ze względów grzecznościowych. Z pewnością przybędzie wielu gości. Wolała nie przywiązywać wielkiej wagi do tego, że ona również znalazła się wśród zaproszonych.

Jeśliby wmawiała sobie ciągle te głupstwa, z pewnością w końcu by w nie uwierzyła.

Powóz zatrzymał się. Otworzyły się wielkie podwójne drzwi i Lily ujrzała Gwendoline, Josepha, hrabinę i… Neville'a.

Markiz otworzył drzwi powozu i rozsunął schodki. Kiedy zostały ustawione, książę był już prawie na zewnątrz i wyciągał rękę do Elizabeth. Hrabina podeszła, by ją uściskać. Wszyscy próbowali mówić na raz.

Nagle ktoś wsunął się do środka powozu i wyciągnął rękę do Lily – mogli być dzięki temu sami. Przestała widzieć i słyszeć cokolwiek. Neville patrzył na nią błyszczącymi oczami, miał mocno zaciśnięte usta. Uśmiechnęła się do niego.

– Lily… – powiedział.

– Tak. – I wszystkie jej obawy rozwiały się w jednej chwili. – Witaj, Neville.

Podała mu dłoń.

*

Chociaż urodziny odbywały się następnego dnia, do domu zjechało już mnóstwo gości. Na obiedzie panował ścisk i gwar. Neville z radością zauważył, że matka umieściła księcia po swojej prawej, a Lily po lewej ręce. Siedzieli daleko od niego, po drugiej stronie stołu. Oprócz kilku chwil spędzonych po południu na tarasie, nie miał prawie żadnej sposobności, by zamienić z nią chociaż słowo.

Zresztą nawet się o to nie starał. Cieszył się, że może na nią patrzeć, przyglądać się zmianom, które zaszły w niej w ciągu tych kilku miesięcy. Przypomniał sobie, jak kiedyś Elizabeth powiedziała mu, że zdobywana wiedza i nowe umiejętności nie zmieniają człowieka, a jedynie wzbogacają to, co już w nim jest. Tak stało się w przypadku Lily. Zachowywała się wytwornie, z pewnością siebie i ożywieniem. Zniknęło okropne uczucie niedopasowania, które sprawiało, że w czasie ostatniego pobytu w Newbury, przebywając w dobrym towarzystwie – zwłaszcza wśród kobiet – nie mogła wydobyć głosu. Obecnie odzywała się tyle samo, co inni, jeśli nie więcej. Uśmiechała się pogodnie.

Jednak nadal to była po prostu Lily. Taka, jaką została stworzona, ale na tyle teraz wolna, że potrafiła znajdować radość, przebywając w każdym towarzystwie i każdym otoczeniu.

Docierały do niego strzępy rozmowy, ponieważ Lily stała się ośrodkiem zainteresowania i często zapadała przy stole cisza, kiedy wszyscy pochylał i się, by usłyszeć, co mówi. Stało się tak na przykład, kiedy Joseph zapytał ją, jakie poczyniła postępy w czytaniu.

– Zapewniam cię, że straciłbyś bardzo dużo pieniędzy, gdybyś był na tyle nierozsądny i założył się teraz o to – odparła z uśmiechem. – Czytam całkiem dobrze. Nieprawdaż, Elizabeth? Całą stronę czytam w niespełna pół godziny, jeśli nic mnie nie rozprasza lub nie ma tam długich wyrazów. Nie muszę również czytać na głos, ani nawet poruszać ustami. I co o tym sądzisz, Josephie? – Żartowała sama z siebie, a jej śmiech dźwięczał wzdłuż stołu.

– Sądzę, że zasnąłbym z nudów, zanim dotarłabyś do końca strony, Lily – powiedział Joseph i udając, że ziewa, poklepał się delikatnie po ustach.

Neville nie mógł wyjść z podziwu, chociaż starał się czasami oderwać od niej wzrok, by móc podtrzymywać rozmowę z krewnymi siedzącymi obok. Nie było to jednak łatwe.

O, tak, to jest nadal Lily, pomyślał kilka minut później. Jeden z lokajów pochylił się nad stołem obok niej, by zabrać talerz. Kiedy spojrzała na niego, rozjaśniła się, poznając go.

– Pan Jones – zawołała. – Jak się pan ma?

Biedny służący o mało co nie upuścił talerza. Oblał się rumieńcem i wymamrotał coś, czego Neville nie dosłyszał.

– O, tak, wiem – powiedziała Lily, pełna skruchy. – Przepraszam, że wprawiłam pana w zakłopotanie. Zejdę jutro rano do kuchni na pogawędkę, jeśli można. Wydaje się, że minęły wieki, odkąd się ostatni raz widzieliśmy.

Neville zauważył, że jego matka uśmiecha się do niej z niekłamanym uczuciem.

– Oczywiście, jeśli nie ma pani nic przeciwko temu, milady – dziewczyna zwróciła się do niej. – Zapomniałam, że nie jestem u siebie. W domu często schodzę do kuchni, prawda ojcze? To najprzytulniejsze miejsce w całym pałacu, zawsze znajdzie się tam coś pożytecznego do roboty. Tatuś nie ma nic przeciwko temu.

– Ja również, moje drogie dziecko – powiedziała hrabina, poklepując jej leżącą na stole dłoń.

– Człowiek się szybko uczy, hrabino, że córki po to przychodzą na świat, by okręcać ojców wokół swoich małych paluszków – stwierdził książę. Neville niemal od chwili ich przybycia odkrył, że Portfrey sprawia wrażenie odmienionego. Promieniejąc szczęściem, nie ukrywał wcale wielkiej dumy ze swej córki.

Później, kiedy przeszli do salonu, Lily zachowywała się czarująco wobec jego matki i wszystkich ciotek. Kiedy wypili herbatę i jedna z kuzynek przeszła do drugiego pokoju, by zabawiać gości muzyką, Lily usiadła na chwilę przy Lauren i rozmawiała z nią z ożywieniem, trzymając ją za rękę. Wtedy Gwen nachyliła się nad nią, powiedziała coś, uśmiechnęły się do siebie i przeszły, ramię w ramię, do pokoju muzycznego.

Neville pomyślał ze smutkiem, że to musi być trudny wieczór dla Lauren. Od jego powrotu z Londynu odczuwali w swym towarzystwie skrępowanie – ostatecznie zrezygnowała z podróży do hrabstwa York – bo chociaż nic nie mówiono w ich obecności, wiedzieli obydwoje, że w sąsiedztwie krążyły pogłoski dotyczące ich przyszłych planów. Zastanawiano się, czy Neville ma zamiar oświadczyć się lady Lilian Montague, czy też ponownie poprosi o rękę Lauren.

Obydwoje znali odpowiedź. Nigdy jednak o tym nie rozmawiali. Dlaczego mieliby to robić? Czy miał jej powiedzieć, że nie ma zamiaru ponawiać swych oświadczyn? I czy Lauren miała powiedzieć mu, że wcale się tego nie spodziewa?

Jednak jak zawsze zachowywała się swobodnie i z godnością. Trudno było się domyślić, co tak naprawdę chodzi jej po głowie.

Neville kochał Lily od dawna. Wiosną myślał, że nie może jej kochać jeszcze bardziej. Ale tak właśnie było. Starał się żyć tak jak dawniej, nie myśląc stale tylko o niej. Starał się nie być pewien, że w odpowiednim czasie Lily wróci do niego.

Wystarczyło jednak, że ją zobaczył, a przestał się oszukiwać. Bez Lily życie nie znaczyło dla niego nic. Była dla niego słońcem, ciepłem i śmiechem. Była… Była po prostu jego miłością.

Trzymał się od niej z daleka. Nie chciał przyspieszać jej decyzji, chociaż jej wizyta dawała wiele sposobności ku temu. Przyjechała z ojcem na urodziny. Chciał, by się jutro dobrze bawiła. Ale pojutrze…

Wszystko zależało od tego, co zdarzy się pojutrze. Walczył z ogarniającymi go wątpliwościami i strachem.

Chociaż zrobiło się już późno, Lauren i Gwendoline nie położyły się od razu spać po powrocie do wdowiego domku. Usiadły w bawialni, gdzie napalono w kominku. Przez chwilę w milczeniu przyglądały się trzaskającym płomieniom.

– Wiesz, co mi powiedziała? – spytała w końcu Lauren.

– Co? – Gwendoline dobrze wiedziała, o kim mowa.

– Że zdaje sobie sprawę, że muszę ją nienawidzić. Powiedziała, że wiosną ona również mnie nienawidziła, ponieważ wydawałam się jej taka idealna, uosobienie damy, bardziej nadawałam się na hrabinę niż ona. Powiedziała, że podziwia moją powściągliwość, pełne godności zachowanie, ciągle okazywaną jej uprzejmość, pomimo moich prawdziwych uczuć. Prosiła, bym przebaczyła jej, że zwątpiła w motywy, jakie mną kierowały.

– Dobrze zrobiła, że otwarcie powiedziała o tym, co jest pomiędzy wami – rzekła Gwendoline. – Zawsze mówi to, co myśli, nieprawdaż?

– Ona jest… – Lauren zamknęła oczy. – Ona jest kobietą, jakiej potrzebuje Neville. Czy zauważyłaś, że przez cały wieczór nie odrywał od niej wzroku? Czy widziałaś jego oczy?

– Powiedziała mi, że wie, iż mnie zraniła, pojawiając się tak nagle w naszej rodzinie, kiedy jeszcze nie przestałam rozpaczać po śmierci Vernona i nie pogodziłam się z wszystkimi wstrząsami życiowymi – odezwała się cicho Gwendoline. – Prosiła mnie, bym jej wybaczyła. Nie robiła tego tylko dlatego, że tak wypadało. Naprawdę tak myślała. Nadal chciałabym ją nienawidzić, ale nie potrafię. Jest taka miła.

Lauren uśmiechnęła się do ognia.

– Kiedy to mówiłam – dodała pospiesznie Gwendoline. – Ja nie miałam na myśli…

– Że w związku z tym mnie nie lubisz. – Lauren popatrzyła na nią. – Nie, oczywiście że nie, Gwen. Dlaczego miałoby to znaczyć coś takiego? Nie jest moją rywalką. Neville i ja wzięlibyśmy ślub, gdyby Lily nie przyjechała, ale dobrze się stało. Nasze małżeństwo nie byłoby związkiem z miłości.

– Ależ oczywiście, byłoby! – krzyknęła Gwen.

– Nie. – Lauren potrząsnęła głową. – Musiałaś czuć dzisiaj wieczorem to, co czuli wszyscy. Powietrze gęstniało pod wpływem natężenia ich namiętności. Są dla siebie stworzeni. Pomiędzy mną a Neville'em nigdy czegoś takiego nie było.

– Może… – zaczęła Gwendoline, ale Lauren znów zapatrzyła się w ogień, a wyraz jej twarzy uciszył kuzynkę.

– Widziałam ich kiedyś, kiedy nie powinnam ich widzieć – powiedziała Lauren. – Byli razem nad jeziorkiem, wcześnie rano. Kąpali się, śmiali, ogarnięci szczęściem. Drzwi domku były otwarte – spędzili tam razem noc. Tak właśnie powinna wyglądać miłość, Gwen. Tak jak twoja i lorda Muira.

Gwendoline zacisnęła dłonie na krześle i głośno westchnęła, ale się nie odezwała.

– To taka miłość, jakiej nigdy nie poznam – dodała Lauren.

– Oczywiście, że poznasz. Jesteś młoda i śliczna i…

– Niezdolna do namiętności – dokończyła Lauren. – Czy zauważyłaś, jaka jest różnica między Lily i mną? Po… ślubie mogłam stąd wyjechać. Mogłam wrócić do domu z dziadkiem. Pewnie by mi pomógł. Mogłam zacząć nowe życie. Zamiast tego, zostałam tutaj, życząc jej śmierci. I chociaż później wreszcie zdecydowałam o wyjeździe, zrezygnowałam. Bałam się, że wyjeżdżając, zaprzepaszczę tu jakąś szansę. Natomiast Lily, która miała więcej do przejścia niż ja i więcej do stracenia, wolała stąd odejść i rozpocząć nowe życie. Nie mam takiej odwagi.

– Jesteś trochę zmęczona i dlatego trochę przygnębiona – powiedziała z ożywieniem Gwendoline. – Jutro rano wszystko będzie wyglądało dużo lepiej.

– Starcza mi jednak odwagi, by zrobić jedną rzecz – oznajmiła Lauren wstając. Wspięła się na palcach i sięgnęła po kosztowną porcelanową figurkę pasterki, stojącą na kominku. Wzięła ją do rąk, uśmiechając się. – O, tak, mam na to wielką ochotę.

Wrzuciła ozdobę do ognia, rozbijając ją na tysiąc kawałków.